[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- A teraz nie wiem, co robić - narzekał.- Naukowcy nam nie uwierzą, media, nawetjeśli do nich dotrzemy, tylko nastraszą ludzi, po czym zajmą się innymi tematami.- A politycy? - zapytał Marek.- Gdyby udało się przekonać chocia\ kilku.- Dotrzyj do nich - parsknąłem.- Pokonaj obstawy, ochroniarzy i fotokomórki wrezydencjach.- Chyba \eby w bezpośredniej bliskości któregoś znajdował się czasoprzestrzennyuskok - zauwa\yła Miriam.- Jeśli pozwolicie, rozejrzę się pod tym kątem - zaproponował Henryk.- Pójdę z tobą.- Marysia zrobiła jedną ze swoich minek, na którą \aden mę\czyzna niepozostawał obojętny.Marek mógł tylko westchnąć.Ja te\.Na nic więcej nie mieliśmy czasu.Osobiście skupiłem się na badaniu wszelkich mo\liwych futurologicznych prognoz iproroctw, próbując ustalić, co naprawdę zagra\a naszemu światu.Marek zajął się prasowymidoniesieniami o najrozmaitszych sektach, głoszących katastroficzne ideologie.Limerykodkrył w sobie niebywały pociąg do Internetu i pasjonował się najnowszymi osiągnięciaminaukowymi, nie próbując niestety odzyskać dawnej mocy czynienia cudów.*Major Staniak miał czujność we krwi.Co kilkanaście minut uwa\nie wpatrywał się wwodną przestrzeń przed jego stanowiskiem.Chocia\ doskonale wiedział, \e nic nie pojawi sięw polu widzenia.Akwen został zamknięty dla \eglugi i rybołówstwa i gdyby nie drobne falełamiące się o piaszczystą pla\ę półwyspu, wyglądałby jak widoczek namalowany na płótnie.Zza krzaków dolatywała delikatna muzyka, czasem odezwały się jakieś głosy i kroki.Pora na papierosa, pomyślał major i dla porządku rzucił jeszcze raz okiem przedsiebie.Nie!? Szybko przytknął do oczu zeissowską lornetę.I poczuł, \e oblewa go pot.Niedaleko od brzegu kilka osób, których z pewnością jeszcze przed chwilą tam niebyło, brodząc po płyciznie podą\ało w stronę rezydencji.Skąd się tam wzięli? Z łodzipodwodnej nie wysiedli, bo za płytko.Na domiar złego grupa powiększyła się na oczachmajora - oto z niebytu wyłoniła się jeszcze jedna postać: siwy staruszek, który z pluskiemwpadł w wodę.Nie miał czasu analizować, jak to jest mo\liwe.- Alarm! - syknął do radiotelefonu, zastanawiając się, czy pryncypał dostrzegł tosamo.Prezydent akurat drzemał, jednak obudził go hałas wywołany przez ochroniarzy.Wstał z le\aka w chwili, gdy na jego słu\bową pla\ę wchodziła zadziwiająca delegacja.Siwymą\ w białym giezle, jakby \ywcem wyjęty z filmu Władca pierścieni, obok ciemnowłosaBarbarella, tu\ za nią wysoki mę\czyzna w białym garniturze, a pół kroku w tyle dwaj inni,na pierwszy rzut oka ojciec i syn.Jeśli nie liczyć plecaków, mieli puste ręce.- Stać, zawrócić! - zawołał Staniak wybiegając z zarośli.Poniewa\ słowa nie zrobiły\adnego wra\enia na przybyłych, jego ludzie dobyli broni.- Chcemy porozmawiać z panem prezydentem - powiedziała dziewczyna takseksownym tonem, \e naraz spodnie majora zrobiły się przyciasne.- Natychmiast zawrócić! - zawołał.- Bo moi ludzie będą musieli.- Jacy ludzie? - zapytał śpiewnie starzec.Major rozejrzał się i zdrętwiał.Członkowie jego grupy, niezawodne zakapiory,wprawieni w akcjach na Haiti, w Bośni czy Iraku, zniknęli.A raczej zmienili się nie dopoznania.Zesztywnieli, skurczyli się, wyrosły im brody i czerwone czapeczki.O, kurwa!Zamiast doborowego oddziału miał przed rezydencją grupę plastikowych krasnali,wkopanych w wydmy.Staniakowi zaschło w gardle.Naraz zapragnął być zupełnie gdzieindziej, na przykład w kantynie jednostki Grom.- Co pan zamawia? - zapytała bufetowa pochylając się ku niemu, jakby chciałapokazać poprzez kanion dekoltu całą swą bujną postać a\ po czerwone pantofelki.- Słucham? - wybełkotał Staniak.- Coś do jedzenia czy do picia? Dawno pana majora u nas nie było.Rozejrzał się.Przed sobą miał kontuar, kolorowe butelki, a za oknem widział budynkiswojej dawnej jednostki i sosny tak charakterystyczne dla okolic Rembertowa.- Limmi, ty znowu robisz cuda! - zawołał HSRLimeryk rozejrzał się półprzytomnie.- Nie zauwa\yłem, a nawet jeśli, to niechcący - powiedział lekko zawstydzony.Nie zatrzymywani przez nikogo dotarli na taras.Prezydent z wra\enia upuścił drinka irozglądał się z niepokojem.Zniknięcie szefa ochrony i zamiana borowców w krasnoludki nieuszła jego uwagi.- Czego chcecie? - zapytał.- Porozmawiać, panie prezydencie - powiedziała idąca na przedzie dziewczyna,dziwnie przypominająca mu własną mał\onkę z czasów, kiedy jeszcze była narzeczoną.-Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, chętnie weszlibyśmy do środka.Skinął głową.Naraz zdał sobie sprawę, \e muzyka ucichła.Dom wydawał sięcałkowicie pusty
[ Pobierz całość w formacie PDF ]