[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zakładam kapcie korytarzowe (ciekawe, czy dziewczynomnie można by sprezentować kapci, chyba niewygodnie im półdnia w kozaczkach na obcasikach grubości ołówka) i cicho za-suwam drzwi.Z daleka słychać szuranie i jakby.bulgot? Klimatyzacjarównież dała dziś za wygraną- myślę, ocierając kropelki potu.Odwracam się i kłaniam lekko lektorowi, temu, który kiedyśprzychodził na nagrania w yukacie, bo zaginęło mu pranie su-szące się w korytarzu i na kilka tygodni został tylko w tym, comiał na sobie.Dopóki nie zwierzył się z tego Tomo, mieliśmyświetną zabawę, wymyślając coraz to nowe przyczyny chodze-nia do pracy w yukacie - począwszy od rewersji rzeczywistości(Rie uznała, że do snu wkłada pewnie garnitur), aż po pocho-dzenie z Tajemniczej Wyspy, gdzie ludzkość nie zna innegostroju lub też nie używa strojów wcale, wobec tego tutaj, dlaprzyzwoitości,.Im bliżej mieszkania pana Hayakawy, tym ciepłej robi się nakorytarzu.I zapach trochę dziwny.Czyżby ktoś zostawił otwarte okno? Nie - zamknięte i zary-glowane; Próbuję wyjrzeć.Szyba jest przezroczysta tylko wewłasnych wspomnieniach, teraz pokrywa ją warstwa czarnego,lepkiego kurzu.Bonsai stoi grzecznie na stołeczku.Niebywałe.Pan Hayakawa otwiera drzwi w chwili, gdy wyciągam rękę,by zapukać.Aż kusi, żeby zapytać, ile ma zmysłów.Bo że wie-cej niż pięć, to pewne.Kłaniam się, uważając, żeby gospodarz nie dostał gryfem.Ustawiam równo kapcie przed progiem i wchodzę. Qjamashimasu!Z lubością wsuwam podane mi w skupieniu puchate kapciepokojowe, zupełnie nie jak zwykłe, brązowe, gościnne.Przy-rzekłabym, że nie było ich tu, gdy odwiedziłam go po razpierwszy, ale.jakoś wolę nie pytać.Pokój z pewnością został przygotowany specjalnie na tę wi-zytę: dwie płaskie poduszki do siedzenia, ułożone w równiut-kich odstępach przy kotatsu, inne sprzęty przesunięte podokno, żeby zrobić miejsce na tatami dla gitary.Całe szczęście,że mi się przypomniało.- Witam, panie Hayakawa, przeszkadzam, jak widzę.- spo-glądam na przewiązany w formie kuchennego fartuszka białyręcznik. Skąd! Zapraszam! - mówi uśmiechnięte pół twarzywystające z Zakątka Kuchennego.- Herbaty?- Bardzo proszę.- Z jaśminem i kwiatem wiśni? Z przyjemnością. Proszę się rozgościć.Przygotuję filiżanki.Już po chwili aromat wiśni unosi się w powietrzu, dodającuroku bordowym ścianom pokoju. Widzę, że pamiętała panna o gitarze.To dobrze.Spróbujemy jej.pomóc. Podobno John chciał, żebym nagrywała na studyjnymsprzęcie.Ale boję się, że wtedy płyta będzie niespójna, przecież brzmienie dwóch różnych instrumentów na jednej płycieda się wysłyszeć gołym uchem. Racja.Czy można? - Gospodarz sięga po położoną napokrowcu, gotową do tajemnych operacji Takamine.Przyglądam się w milczeniu.Prawie. Ja zapłacę.- Nie wytrzymuję, widząc, że Hayakawaostrożnie zdejmuje struny.Wszystkie. Niestety, chwilowo nie mamy nowych strun do gitary aku-stycznej.Zamówiłem, oczywiście, ale to chwilę potrwa.W na-szym studiu zazwyczaj nagrywa się gitary klasyczne, ze struna-mi nylonowymi.Albo - marszczy się nieznacznie - elektrycz-ne.Dlatego ostatnia paczka strun do gitary akustycznej niecozardzewiała.Spróbujemy więc czegoś innego.Zdjęte struny zostają delikatnie zwinięte w idealnie równeokręgi.I, ku mojemu zdumieniu, wędrują do.Zakątka Ku-chennego.- Hayakawa-san.?-Jeszcze herbaty? - pyta stłumiony, kuchenny głos.-Ja.Tak, poproszę.Wchodzi czajniczek z pokrytym trzciną uchem, z ukrytymza kłębami pary tajemniczym uśmiechem.- Właściwie chciałam.bardzo panu podziękować.Za po-moc przy ostatniej kompozycji.Czasem całość jest w miarę.sensowna, tylko brak jej dobrego wstępu.A to potrafi rozło-żyć cały utwór.- Zgadza się.To jak wstęp do powieści.Najważniejsze sąpierwsze słowa, bo to one decydują o tym, czy w ogóle prze-wrócimy kolejną stronę.- Bez pana ta płyta w ogóle by się nie narodziła.Nie wiem.Nie potrafię się panu odwdzięczyć.To naprawdę ogromna po-moc.Więcej niż pomoc.- Kiedyś, panno Amando, jakiś młody artysta przyjdzie dopanny po poradę.Wtedy spłaci pani dług wdzięczności.Takjak ja kiedyś miałem swojego.Nauczyciela.Zamyśla się i przenosi wzrok na półuchylone okno.Wstajei zasuwa je do końca.W pokoju robi się chłodniej.- Pomogę, - Zrywam się, widząc, że zabiera z kotatsu czajniczek po herbacie.Zbieram filiżanki i spodeczki, symetrycznieustawiając je na tacy; niedbałość o szczegóły jest w tym mieszkaniu niemiłe widziana.Wchodzimy do Zakątka Kuchennego, gdzie najwyrazniejjeszcze coś się gotuje.Filiżanka z hukiem roztrzaskuje się namacie.Spodeczek też.W ślad za nimi podąża moja szczęka.-Ja przepraszam, bardzo, bardzo przepraszam.Nie wiem, co ratować najpierw struny Takamine, gotują-ce.tak, GOTUJCE się w kociołku do herbaty, czy filiżankę,chyba z dynastii Ming czy coś koło tego.Oblewam się kosz-marnym rumieńcem. Spokojnie, panno Amando. Hayakawa-san niewybuchagniewem.- Struny właśnie przechodzą kurację odmładzającą.A to.To tylko filiżanka.Proszę się nie przejmować.Zaraz poradzimy sobie ze wszystkim.Po chwili struny stygną, wyjęte łyżką cedzakową (zgroza.)i delikatnie umieszczone na blacie.- Na papierze nie można, przyczepiłyby się drobinki - wy-jaśnia, widząc, że sięgam po rulon powieszony obok kuchenki. Nie, nie, ja tylko.herbata.~ jąkam się straszniezmieszaną, wycierając nerwowo resztki z tatami i ściany. Przepraszam, ja naprawdę nie., To ja przepraszam, panno Amando.Powinienem był pannęuprzedzić.To stara, skuteczna metoda, z czasów, kiedy strunybyły w Japonii dużo droższe i trudniej dostępne.Proszę wyba-czyć, ale po wielu latach takie praktyki wydają się nam czymś na-turalnym i nie pomyślałem, że może pannę to.zaszokować. Nie, ja tylko.bo filiżanka. Proszę już o tym nie myśleć.Widocznie takie było jej prze-znaczenie. Czyli.taki szok, mam na myśli termiczny, poprawiabrzmienie strun? To raczej efekt czyszczący, Wypłukuje drobinki potu ibrudu wtarte w nie podczas grania.Najczęściej stosowany dostrun basowych, ale i na takie działa.To jak odzyskiwanie utraconej pamięci brzmienia młodości.Nie na zawsze, oczywiście, ale sądzę, że do końca sesji nagraniowej nie będzie musiała panna powtarzać tego procederu.- Całe szczę.to znaczy.Przepraszam.Hayakawa-san uśmiecha się miękko i kładzie mi rękę na ra-mieniu.Przypomina mi się uśmiech taty.Po jakimś czasie w chłodnym powietrzu pokoju oprócz za-pachu jaśminu i wiśni unoszą się czyste dzwięki odmłodzonejTakamine.Wtorek, 13 lipca 1999Stuk, stuk, stuk, stuk - cement klatki schodowej.Skrzyp,skrzyp (linoleum), pac, pac, pac, pac (dywanik),szszurrr, szszurrr, sszurrr (tatami), chlup.Chlup?Mata była tak przesiąknięta wodą, że podeszwy kapci służbo-wych zniknęły z przykrym mlaskiem pod powierzchnią.Z obrzydzeniem wyciągnąłem stopy z mętnej kałuży i zająłembezpieczniejszą pozycję na plastikowym stołeczku, który dziwnymzbiegiem okoliczności stał pod ścianą.Stołek z ofuro, taki dozaparkowania szanownej pupy i umycia całego ciała przed wej-ściem do wanny.Jeśli w końcu odkryję, jakim cudem nasze stołeczki się roz-mnażają i rozpełzają po korytarzach, osiągnę pewnie nirwanę izrozumiem sens życia.A w każdym razie sens Radia Yokohama.O dziwo, w ofuro nigdy ich nie brakuje
[ Pobierz całość w formacie PDF ]