[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Znajdował się tam zdezelowany łazik terenowy.Posiadacz spluwy wysiadł i podszedł do pojazdu.Zapewne zamierzał się przesiąść.Cały czas krwawił.- Musiałeś kiepsko zrobić zacisk - powiedziałem.- Daj, zrobię ci opatrunek, bowykrwawisz się na śmierć.Popatrzył na mnie koso.- Jesteś lekarzem?- Jak dobrze pójdzie.Nie wypuszczając z ręki spluwy opartej o mój brzuch, przyglądał się podejrzliwie jakmanipuluję przy jego ramieniu.Rana była paskudna, choć tętnica główna nie wyglądała nauszkodzoną.Powinno zakrzepnąć.- Dobra, starczy - mruknął wreszcie - wracaj do wozu! Zabrał mi kluczyki, a twarz muspochmurniała.Z bagażnika łazika dobył kanister i zaczął polewać ściany szopy.Uczułem zimneuderzenie potu.Hindus miał najwyrazniej zamiar zatrzeć ślady.Odjedzie łazikiem, a mnie i wóz,który zapewne wkrótce będzie poszukiwany, podpali.Głupi koniec krótkiego życia.Krzyczeć,płakać? Ogarnął mnie nigdy dotąd nieodczuwalny paraliż.Właściwie zrobiło mi się wszystkojedno.Niby znajdowałem się w wozie, w szopie, a jednocześnie ogarnął mnie jakby inny stanświadomości.Przedsionek nieskończoności.Zadzwięczał odstawiony kanister.Hindus zbliżył się do samochodu.- Wyłaz! - powiedział bardzo wolno.Mechanicznie postąpiłem zgodnie z poleceniem.Podszedł do mnie bardzo blisko, mogłemgo dotknąć, czułem obcy, nieznany dotąd zapach egzotycznego potu.Usłyszałem cichy brzęk ichłodny stalowy dotyk na przegubie.Drugą część kajdanek przykuł do drzwiczek.Nie zostawił minajmniejszych szans.Sekundę wcześniej przyszło mi do głowy, że gdybym się rzucił, wybił broń,mógłbym się uratować, napastnik był przecież ranny.Teraz przepadło.Kolorowy cofnął się o krok.Jego smutne oczy patrzyły na mnie uważnie, jednak niepotrafiłem wyczytać niczego w ich głębi.- Jak się nazywasz?- Jan.- Niemiec, Szwed?- Polak.- Ile masz lat?- Dwadzieścia dwa.Znów uważne spojrzenie, głębokie zastanowienie.Wreszcie ściszony głos.- Masz szczęście, będziesz długo żył.Powinienem cię zabić.Ale nie lubię tego.Prędzej czypózniej tu cię znajdą.Ja odjeżdżam.Policji możesz mówić co chcesz.Odkręcił się i wypchnął łazika, a ten potoczył się bez trudu po spadzistym gruncie.Czekałem na trzask zapałki.Bardzo długie minuty.Ale zamiast tego zawarczał silnik.Potem ścichłw oddali.Zostałem sam.Jak długo można wytrzymać w napięciu? Trwoga, zmęczenie, wszystko tojakby czekało na moment odprężenia i teraz zwaliło się na mnie.Zaznałem uczucia podobnego douderzenia mocnej dawki alkoholu, oszałamiającego, a zarazem błogiego.Naprawdę nie potrafięocenić: zemdlałem czy usnąłem?Obudziłem się po paru godzinach.Dookoła panował kompletny mrok.I cisza.Cisza, jeślinie liczyć dalekiego warkotu śmigłowca.Potem znacznie bliżej zacharczał jakiś silnik.Ucieszyłemsię.Zaraz ktoś mnie odnajdzie.Usta miałem wyschnięte, w głowie szum.Skrzypnęły drzwi.- Nic nie mów, Jan! - zabrzmiał cichy melodyjny głos.Hindus wrócił.Posuwał się z najwyższym trudem.Omiótł pomieszczenie latarką.Potempopatrzył na moją twarz i dał mi puszkę z orzezwiającym sokiem.- Pilnują sucze syny! - dodał tytułem wyjaśnienia.- Wszystko obstawione.Ale chyba mnienie dostrzegli.Na czubku języka miałem pytanie: kim jest, jakiej sprawie służy i kto go postrzelił? Alepostanowiłem wstrzymać się, pozostawiając udzielenie informacji jego dobrej woli.- Nazywam się David - powiedział uprzedzając moją ciekawość - pewno jesteś głodny?W samochodzie znalazło się sporo konserw i puszek z napojami.Najwyrazniej Davidprzygotował się na taki obrót wydarzeń.Posililiśmy się w milczeniu.- Im mniej wiesz, dłużej żyjesz - rzekł wreszcie patrząc mi w oczy.Potem dodał - nie mamnic wspólnego z tym bałaganem.Robię interesy i mam na pieńku z policją.Wpadłem zupełnieprzypadkowo, kontrola drogowa podczas tych zamieszek.Jeden gliniarz był trochę narwany, więcgo pomacałem, drugi zdążył mi się zrewanżować.Przy jego doskonałej angielszczyznie próba kreowania się na przemytnika była skazana naniepowodzenie.Udawałem jednak, że mu wierzę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]