[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie powiedziałeśjej o wszystkim, czym zajmują się mistrzowie.Owszem, kontrolujemy wampiry, owszem, dbamy oporządek.Ale nie powiedziałeś jej wszystkiego, prawda? Nie poinformowałeś jej, o co toczy sięstawka, co jeszcze czyha, chcąc przejąć władzę nad miastami.- Rick wyglądał nieswojo iwiedziałam, że Arturo ma rację.Rick nie powiedział mi wszystkiego.Emocje sięgnęły zenitu.- JeśliDenver upadnie, bo nie będziesz w stanie ich powstrzymać.- Skąd ta pewność, że nie będę w stanie obronić miasta? -odparował Rick.- O czym wy, do cholery, gadacie? - wtrąciłam się z osłupieniem.- Co powstrzymać?Obaj zamilkli.Och, to było coś poważnego.Sekretne życie wampirów wreszcie wychodziło na jaw.- Czego się boicie? - spytałam ponaglająco.- Czego się boją wampiry?- Utraty kontroli - wyjaśnił cicho Rick.- Kontroli? - powtórzyłam.- To o to chodzi? O to, że wam odwali, że ześwirujecie, że zacznieciesobie podśpiewywać, o tego rodzaju kontrolę?- Wampirom zależy na kontroli - powiedział Rick.- Na władzy - uzupełnił Arturo.- Na tym, kto jakiego rodzaju władzę posiada.- W takim razie muszę wam coś powiedzieć, chłopaki.Wszystkim na tym zależy.Większość ludzidąży tylko do tego, żeby móc kontrolować własne życie, ale tak czy siak chodzi o władzę.Jedynaróżnica polega na tym, że wampirom się wydaje, że są takie strasznie ważne.Rick chciał mi przerwać:- Kitty.- Ciebie też to dotyczy, Rick! Nie jesteś od tego wolny.Może i jesteś lepszy od większości, ale niezmienia to faktu, że siedzisz tu i mówisz, że wiesz, co jest słuszne i najlepsze.Przykro mi bardzo, alechyba będziecie musieli zacząć brać pod uwagę także i resztę z nas! - Wow, chyba emocje narastaływe mnie od jakiegoś czasu.Nie miałam zamiaru za to przepraszać; trzeba to było powiedzieć na głos.Na chwilę zaległo milczenie.martwa cisza.Miałam mętlik w głowie, ale szybko pozbierałam myśli,żeby w inteligentny sposób zakończyć moją diatrybę.Arturo jednak odezwał się jako pierwszy.- Rick, nie masz w sobie wystarczającej determinacji, żeby sprawować taką funkcję.Chcesz salwę,to dam ci salwę.Rozłączył się.Dopiero wtedy zauważyłam, że Matt macha przez szybęi pokazuje na zegarek.Nie kontrolowałam czasu i niemal przegapiłam koniec audycji.- No dobrze - zaczęłam szybko mówić.- Mam jakieś dwadzieścia sekund, żeby wyjaśnić, co sięwłaśnie stało.Nie jestem pewna, czy potrafię to zrobić; mogę tylko powiedzieć, że owszem, Ricardojest moim znajomym i ma paru rywali.Niech pamięta o tym każdy, kto widzi w wampiryzmie sposóbna rozwiązanie swoich problemów.Będąc wampirem, zamienia się po prostu jedne problemy nainne.Uważajcie na siebie i słyszymy się znów za tydzień.Mówiła Kitty Nomlle, głos nocy.Zgasła lampka sygnalizująca, że jesteśmy na antenie, a ja zobaczyłam, że Matt wzdycha z ulgą.- Oczywiście, masz rację - odezwał się cicho Rick.- Przez setki lat rządziliśmy naszym światemkosztem innych.Ciężko zerwać z takim nawykiem.Spróbowałam się przyjaznie uśmiechnąć.- To miło, że tak mówisz.Ale pózniej porozmawiamy na temat waszej filozofii politycznej.Pamiętaj,że to była dopiero pierwsza faza.Matt wszedł do studia ze swojej kabiny.- Kitty, co się dzieje?Zbieraliśmy się już z Rickiem do wyjścia.- Dam ci znać, jak będzie po wszystkim.- Nie podoba mi się to.- I dobrze, bo nie powinno.Matt.zrób coś dla mnie.Jeśli zacznie się tu dziać cokolwiek dziwnego,jeśli zobaczysz jakieś podejrzane osoby, kogoś, kogo nie powinno tu być, albo jeśli ktośnieoczekiwanie zniknie, zadzwoń na policję.Nie czekaj na nic, nie wahaj się.Dzwoń od razu.- Kitty, co się tu, do cholery.- Przepraszam, nie mogę ci wyjaśnić.Pózniej się zobaczymy.- Miałam taką nadzieję.Serce waliłomi jak młotem.Carl i Meg nie musieli nawet ruszyć łapą, żeby mnie zabić.Sam stres spokojniewystarczy.Wyszliśmy ze studia jakieś cztery godziny przed świtem i czekaliśmy przed budynkiem.Nie mieliśmy zbyt wiele czasu na to, co chciałam zrobić.Ben czekał już na parkingu.Shaun zajechałzgodnie z planem, zaraz po audycji, tak jak go prosiłam.Moja wataha była coraz większa,pomyślałam z przestrachem.Podrażniliśmy Arturo, najwyższy czas rozwścieczyć Carla.Musiałam działać, jak najszybciej zabraćsię do roboty, zanim dopadną mnie wątpliwości.Nie było jeszcze za pózno, żeby się ze wszystkiegowycofać, prawda? Kiedy Ben i Shaun podeszli do nas, powiedziałam:- Cześć, chłopaki.Zmierzyli się nieufnie wzrokiem i zachowywali się dość dziwnie.Ich wilki wyrażały się w rzucanychz ukosa spojrzeniach, w próbach niepatrzenia na siebie otwarcie, w sposobie, w jaki się do mniezbliżali - równolegle do siebie, tak żeby przypadkiem nie znalezć się obok drugiego.Mierzyli sięwzrokiem, nie rzucając przy tym wyzwania.Ciekawe, czy w ogóle zdawali sobie sprawę z tego, żetak robią? Rozluzniłam się, żeby wiszące w powietrzu napięcie nie wzrosło jeszcze bardziej.Ben iShaun musieli ze sobą współpracować.Powinni sobie ufać.Mieli stanowić watahę, mimo że nigdywcześniej się nie spotkali.- Ben to Shaun, Shaun to Ben.- Nie podali sobie rąk.Skinęli tylkogłowami, wbijając wzrok w ziemię i zachowując między sobą bezpieczną odległość.Ich nosypracowały, nozdrza się rozszerzały.- To twój - odezwał się Shaun, a ja usłyszałam w jego głosieniewypowiedziane pytanie: To twój samiec, twój alfa, czyli ja też w takim razie muszę okazać mu uległość?"- Tak - potwierdziłam.Shaun skinął głową, po czym zrobił krok w tył, przyznając pierwszeństwoBenowi.Ustępując mu miejsca.Boże, to było dziwne.- No dobra - powiedziałam.- Ruszmy się.- Udanego polowania, Kitty - rzucił Rick i wsiadł do swojego bmw.Jechał do szpitala pilnowaćmojej mamy, przynajmniej do świtu.- Uważajcie na siebie.- Ty też.Wszyscy troje władowaliśmy się do mojego auta.- Gdzie jedziemy? - spytał w końcu Shaun, kiedy wjechałam na szóstkę w kierunku Golden.Niezapoznałam go jeszcze ze szczegółami planu.Powiedziałam tylko, że potrzebuję go do ekspedycji.Ufał mi na tyle mocno, że nie zadawał więcej pytań.- Jedziemy na parking przy dziewięćdziesiątce trójce.Zostawimy tam samochód i skierujemy się nawzgórza.A potem oznaczymy terytorium.- %7łartujesz - powiedział Shaun.- Określenie sikanie na odległość" nabiera zupełnie nowego wymiaru - skwitował z uśmiechem Ben.Shaun gwizdnął cicho.- Carlowi się to nie spodoba.- 1 o to właśnie chodzi.To nie pełnia, więc go tu nie będzie.Nie będzie nikogo z watahy.Niezorientuje się, co zrobiliśmy, póki nie wyjdzie jutro rano z domu i nie wciągnie powietrza w płuca.-Nie chciałabym być wtedy w pobliżu niego.Jeśli dobrze to rozegramy, wyczuje wszystko wpowietrzu: obcą watahę, która naruszyła jego teren.Wyczuje nas.- Nigdy wcześniej czegoś takiego nie robiłem.Brzmi super - dodał Ben.Nie wiedziałam, czy żartuje.I czułam się okropnie, bo mimo że poznał Carla i Meg, tak naprawdę nie miał pojęcia, w co gowciągam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]