[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Możesz dalej odstawiać swojąszopkę takdługo, jak zechcesz.Z jednej strony to był wspaniały plan.Ocalę skórę, nie będę musiała już walczyć.Nieobchodziło mnienic poza tym, żeby wreszcie poczuć się bezpiecznie.Ale ciągle miałam niezałatwioneporachunki z Meg,z tą fałszywą zdzirą.Miałam tu też swoje życie.Pokrętło, audycję, a nawet przyjaciół.Watahę.Watahę,która279w tym czasie przestała się liczyć.Ale nie chciałam wyjeżdżać.Nie powinnam być do tegozmuszona.Zdałam się na T.J.-a.Zyskał teraz status samca alfa.Nie było na świecie nikogo, komubardziej bym ufałai przy kim czułabym się bezpieczniej.Carl dyszał ciężko, ale T.J.nie rozluznił uścisku.- Dobra.Puść ją, Meg - odezwał się w końcu Carl.Meg spojrzała z wściekłością na T.J.-a i zwolniła uchwyt.Kiedy odsunęła rękę od mojej szyi,wyrwałamsię z jej uścisku i odsunęłam na bok.Wstałam i cofnęłam się gotowa do ucieczki.Ręce ipazury zmieniłysię w ludzkie, wilczyca odchodziła.Kiedy tylko T.J.znajdzie się przy mnie, uciekniemy i niebędziemysię za siebie oglądać.T.J.puścił Carla.Obaj zrobili krok w tył, odsuwając się od siebie.Nagle Carl zaatakował.Ostatecznie był ulepiony z tej samej gliny co Meg.Idealnie siędobrali.Carl okręcił się na jednej nodze i zamachnął, zadając potężny, podcinający ciosrozcapierzonymi pazu-rami.T.J.cofnął się, ale niewystarczająco szybko.Carl nie rozpruł mu brzucha, jak zamierzał,ale trafiłT.J.-a w brodę, sprawiając, że głowa mu odskoczyła i poleciał do tyłu.Z rozcięć na twarzytrysnęła krew.Wrzasnęłam, co zabrzmiało prawie jak skowyt.Kiedy się rzuciłam, żeby pomóc T.J.-owi, Meg podbiegła do mnie.Najwyrazniej będę jednakmiała oka-zję załatwić nasze babskie sprawy.Schyliłam się i zaatakowałam, chwytając ją w pasie, zanim zdążyła mnie złapać.Natarłam nanią z bru-talną siłą, z której sama nie zdawałam sobie sprawy, podniosłam ją na ułamek sekundy,wytrącając w ten275sposób z równowagi, po czym uderzyłam nią o ziemię.Spadłam na nią i przygniotłam doziemi.Dość drażnienia się, dość zabawy, dość litości.Przycisnęłam przedramię do jej szyi i oparłamsię na nimcałym ciężarem ciała.Meg zaczęła się krztusić, oddychać chrapliwie, świszczeć.Moja twarzznalazła się okilka centymetrów od jej twarzy.Meg kłapnęła zębami i warknęła, jej wilczyca wyrywała sięz jej ciała.Spoliczkowałam ją.Moje pazury rozharatały jej twarz, rozdarły policzek.Znów miałampazury; nawetich nie poczułam.Z mojej piersi wydobywał się dziwny dzwięk, nie do końca warkot, raczejodgłos bólu,wściekłości i beznadziei.Nienawidziłam jej.Nienawidziłam tego wszystkiego.Moją uwagę odwrócił żałosny pisk, trochę ludzki krzyk, a trochę wilczy skowyt bólu.Spojrzałam naporośnięty krzakami ogród za patio.Cienie, na tle ciemniejącego nieba widziałam tylkociemne kształty.Poczułam wiatr poruszający drzewami.Wyczułam zapach drzew, deszczu, watahy,terytorium, wilków ikrwi.Do gardła spłynął mi cierpki smak krwi.Mnóstwo krwi i towarzyszący jej smródodchodów.Na ziemi leżały skulone dwie postacie.Jedna z nich wstała, odwróciła w naszą stronę swojeszerokiebarki i brodatą twarz.Carl.Druga postać leżała twarzą do ziemi, nieruchomo.Zagryzłamwargi ijęknęłam.Nigdy nie poruszałam się aż tak szybko.Zapomniałam o Meg i podbiegłam do T.J.-a.Carl, zprawą rękązakrwawioną aż po łokieć, chciał mnie złapać, ale uchyliłam się, wyminęłam go i przypadłamdo ziemiobok leżącego na brzuchu T.J.-a.Leżał na wpół zwinięty, jedną rękę miał wciśniętą podsiebie, jakbypróbował281się podnieść, a drugą obejmował się za rozpruty brzuch.Przytrzymywał lśniące wnętrzności,dziwnefragmenty tkanki - swoje organy - które napierały na rozcięcia sięgające aż do klatkipiersiowej.Z ranywypływała tętnicza krew.Regenerowaliśmy się szybko wyłącznie wtedy, gdy udało nam się przeżyć mimo zadanychran.Położyłam się na ziemi obok niego, zagryzając zęby, żeby nie było słychać, że płaczę.Dotknęłam jegotwarzy.- T.J., T.J.- powtarzałam.- Zbliżyłam swoją twarz do jego i zetknęłam się z nim czołem.Chciałam, żebywiedział, że jestem przy nim.- T.J.Wydobył z siebie jakiś dzwięk, pomruk, który zamienił się w westchnienie.Miał zamknięteoczy.Poru-szał ustami, a ja nachyliłam się jeszcze bliżej.Nawet jeśli próbował coś powiedzieć, nic nieusłyszałam.Nasłuchiwałam następnego westchnienia, oddechu, ale już się nie pojawił.Zawołałam go poimieniu,mając nadzieję, że mnie słyszy.Mając nadzieję, że dzięki temu będzie mu choć trochę lepiej.Wplotłampalce w jego włosy i przytrzymałam go.Cały czas miałam.nadzieję.Carl stanął nagle nad nami.Nie bałam się; nie byłam nawet zła.Straciłam nadzieję.Zalałamsię łzamirozpaczy.Popatrzyłam na niego i wyrzuciłam z siebie:- Był twoim przyjacielem!Carl cały się trząsł; drżały mu ręce.- Nie powinien był rzucać mi wyzwania.- Nie rzucił ci wyzwania! Chciał odejść! - Obnażyłam pogardliwie zęby.- Jest wart sto razywięcej niż ty.To, że go zabiłeś, tego nie zmieni.277Meg stanęła przy Carlu i popatrzyła na nas z góry.Była w strasznym stanie, jej twarz i ręceociekałykrwią.Nie wygrałaby ze mną.Ale stając przy Carlu, zachowywała pozory, jakby miałazwyciężyć.- Wykończ ją.Zostaw ją z nim - odezwała się, cedząc słowa.Spojrzałam Carlowi w oczy.Nie spuszczałam z niego wzroku dłuższy czas.On też wyglądałna zroz-paczonego.Jakbyśmy oboje myśleli, że wszystko mogło potoczyć się inaczej.%7łe wszystkopowinnopotoczyć się inaczej.Zaczynając od tego, że tamtej nocy w ogóle nie powinnam stać się jednąz nich.Pokręcił powoli głową.- Nie.Ona już nie będzie walczyć.- Kiedy Meg chciała zaprotestować, złapał ją za kark, aona znie-ruchomiała.Carl odezwał się do mnie: - Masz jeden dzień na to, żeby wyjechać z miasta.Masz sięwynieść z mojego terytorium.Mógł sobie zatrzymać swój teren.Zanim wstałam, wsunęłam nos we włosy T.J.-a i wzięłam głęboki wdech, żeby zapamiętaćjego zapach.Smar i benzynę z jego motoru, żar z jego kuchni.Mydło, kurtkę, delikatny zapachpapierosów, mocniej-szy zapach sosen.Jego wilka, spoconego i dzikiego.Pachniał jak wiatr na obrzeżach miasta
[ Pobierz całość w formacie PDF ]