[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie maczegoś takiego, co mogłoby pana doprowadzić na jego ślad.To człowiek dżungli, również tejmiejskiej.Ale dam panu dobrą radę.To nie jest morderca.On chce po prostu świętegospokoju w życiu.Niech sobie pan prowadzi swoje śledztwo, bo wiem, że pan musi, ale niechpan nie stara się za bardzo go ująć, bo Gawlik najprawdopodobniej rozniesie tę wasząbrygadę antyterrorystyczną na strzępy.A po co to wam?- Widzę, że mam pan niezbyt pochlebne zdanie o naszych antyterrorystach.Podinspektor poczuł się lekko dotknięty.- Powiem panu szczerze, inspektorze.Widziałem ich szkolenie.Nawet najwięksibandyci w starciu z waszymi ludzmi większych szans nie mają, ale na pana miejscu niewysyłałbym tych chłopaków po Gawlika.Nie sądzę, by wyszli z takiego spotkania żywi.No,jeszcze ewentualnie zależy w jakich warunkach, by takie spotkanie nastąpiło, ale to już innasprawa.- A pana ludzie stąd tutaj, by sobie z Gawlikiem poradzili? - spytał wprost Pelczar.- Pozwoli pan, inspektorze, że wstrzymam się od odpowiedzi na to pytanie.Pelczar przyglądał się swojemu rozmówcy badawczo.Ten wciąż bardzo młody,epatujący pewnością siebie graniczącą z arogancją człowiek mimo wszystko budził jegoszacunek.Ciekawe, co on wie naprawdę.Kłamie?Próbuje go zwodzić, by chronić przyjaciela? A może rzeczywiście ostrzega go przedzagrożeniem, o którym mu się do tej pory nawet nie śniło?- Szczerze mówiąc, jadąc tu liczyłem na konkretną pomoc.Szkoda, że jest pan takinieprzejednany, kapitanie.- Panie inspektorze, zawsze chętnie panu pomogę, ale nie w tej sprawie.Podobnie jakinni ludzie tutaj.Niech mu pan pozwoli zniknąć.- Doskonale pan wie, kapitanie, że nie mogę.Taka praca - powiedział zrezygnowany.-Cóż, nie będę panu zabierał więcej czasu.Gdyby pan jednak zmienił zdanie, to tu jest mójtelefon.Służbowy i prywatny.Policjant podał Zwierzchowskiemu wizytówkę, pożegnał się zdawkowo i opuścił jegobiuro.Cztery godziny jazdy z powrotem do Wrocławia to dobra okazja, by spokojniepomyśleć co dalej.*Jakub Mazepa miał niedużą kawalerkę na Nowym Dworze, w jednej z brzydszychdzielnic Wrocławia, zwaną powszechnie miejską sypialnią.Ogromne, wielopiętrowe blokisłusznie zasługiwały na miano mrówkowców.Za czasów poprzedniego ustroju stanowiłydumę władz, natomiast teraz straszyły szpetotą i pogłębiały tylko uczucie alienacji wśródludzi w nich mieszkających.Zmierzchało.Alicja poczuła ukłucie jesiennego chłodu.Przyspieszyła kroku.Chciałajak najszybciej wrócić do swojego przytulnego mieszkanka na Krzykach.Obskurna klatkaschodowa witała atmosferą przygnębienia i wrogości.Sama nie wiedząc dlaczego,zdecydowała się jednak nie skorzystać z windy.Weszła po schodach na czwarte piętro izapukała do drzwi mieszkania kolegi z pracy.- A, cześć Alicja! Wejdz.- Kuba ucieszył się na jej widok.Lokal był typowym przykładem lokum zajmowanego przez samotnego, młodegomężczyznę.Brudny talerz na stole w kuchni, gdzieniegdzie porozrzucane części garderoby iogólny nieład nie tworzyły pozytywnego wizerunku lokatora.Wiekowe, pozbieranekompletnie bez gustu meble tylko dopełniały nieprzyjemnego obrazu.- Przepraszam za bałagan, ale ostatnio nie mogę się zebrać, żeby posprzątać.Tyleroboty na komendzie - powiedział, próbując się usprawiedliwić.- Nie przejmuj się.Gorsze rzeczy widziałam - odpowiedziała życzliwie, choć nie dokońca zgodnie z prawdą.- Napijesz się czegoś?- Nie, nie.Muszę lecieć.Sam wiesz, że czeka mnie oglądanie tych twoich materiałów,a potem trochę pisaniny dla starego.Kasety video leżały przygotowane na ławie zajmującej centralną część pokoju.Kubapodniósł je na wysokość twarzy.- To są zwykłe filmy sensacyjne, które zna każde dziecko.Szef z ciebie drze łacha,Alicja.Każdy nowy przez to przechodzi.Musisz przetrzymać.Niedługo mu przejdzie.Ale tonaprawdę porządny facet.Sama się na pewno kiedyś o tym przekonasz.Jakbym ci mógł jakośpomóc, to wal jak w dym.My, psy, musimy trzymać się razem - powiedział po przyjacielsku iwręczył jej materiał poglądowy.Bardzo podobała się mu ta śliczna podkomisarz i w głębi serca był przełożonemuwdzięczny, że dzięki jego złośliwościom miał okazję choć trochę się do niej zbliżyć.Nakomendzie, przy wszystkich, nie bardzo wypadało.- Dzięki, Kuba, za dobre słowo.Dobry z ciebie kolega - powiedziała i obdarzyła gouśmiechem, z gatunku takich, które sprawiają, że mężczyzna staje się supermenem.- Może odprowadzę cię na przystanek.Już ciemno - zaoferował szybko.- No co ty? Policjanta chcesz odprowadzać? Do jutra, Kuba.Uścisnęła mu mocno dłoń na pożegnanie i wyszła.Ponownie zignorowała zdobyczcywilizacji jaką niewątpliwie była winda.Przez całą drogę do autobusu myślała, o tym, co jejpowiedział.Poczuła się upokorzona i wzbierała w niej złość na przełożonego. Ja ci jeszczepokażę , mówiła szeptem do siebie.Nie zamierzała pozostawać dłużej ofiarą.- Cześć, lalunia.A gdzie tak się śpieszymy?Z zamyślenia wyrwał ją głos młodego mężczyzny, który wyrósł przed nią jak spodziemi.Miał na sobie charakterystyczną dla skinheadów kurtkę.Jego nalana twarz krzywiła sięw złośliwym uśmiechu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]