[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Od tak dawna wszystko było na jej głowie, że już za-pomniała, jak to jest, kiedy się o niczym nie myśli.Tamto było takdawno, powiedziała do siebie, nie mogąc sobie przypomnieć, jakwglądał Eryk, jej jedyny, ukochany mężczyzna, z którym przeżyła naj-szczęśliwsze miesiące swojego życia.Nie mogła sobie przypomniećtakże Anastazji, tego cichego anioła, o którego niebo upomniało się zbytwcześnie.I wtedy, stojąc tam, nad rzeką, z tym ogromnym ciężarem prze-szłości i odpowiedzialności za nie swoją przyszłość, poczuła straszliwą,obezwładniającą samotność.Nigdy dotąd nie zastanawiała się, nie my-ślała, że nie musi być tak, jak jest, tylko jakoś inaczej.Przyszło jej dogłowy, że to był właśnie ten dzień - w którym Gabriela zniszczyła ma-teriał wymagającej klientki, Joanna uczciła prima aprilis makabrycznymżartem, a ona jedną i drugą uderzyła.Musiał w końcu przyjść taki dzień,kiedy inaczej spojrzała na własną przeszłość, boleśnie odczuwając cię-żar minionych tragedii i strach przed jutrem.Wróciła do domu i powiedziała Gabrieli, żeby od czasu do czasuzajrzała do książek, zamiast przebierać się całymi dniami i myśleć ostrojach, bo skończy jak ostatni tuman na trzyletniej zawodówce, jakbynie było jej stać na więcej.- A ty - zwróciła się do Joanny - skoro już przychodzą ci do głowyniestworzone głupoty, to je po prostu zapisuj, zamiast opowiadać lu-dziom.Odtąd każdego dnia znalazła czas, żeby iść przed wieczorem nadrzekę, do zakrętu, a potem wrócić powoli.i nie myśleć wtedy o niczym,nie zastanawiać się już, jak za pierwszym razem, tylko po prostu spa-cerować, oddychać, patrzeć.LRTTe przechadzki miały w sobie jakąś regenerującą moc, przywraca-jącą zmęczonemu ciału siły i równowagę w skołatanych myślach.Zakażdym razem, gdy wchodziła do domu, inaczej patrzyła na jego wnę-trze, na Gabrielę, Joannę, Mimi i Amelię.W sennym spojrzeniu zmę-czonych oczu Rozy pojawił się świadomy spokój.Spokój, który w jakimś sensie przesłonił rutynę następujących posobie zdarzeń i mijających dni, bo pewnego razu, gdy wróciła z wie-czornego spaceru, zobaczyła Gabrielę przy maszynie do szycia, wy-kańczającą pewnymi ruchami bluzkę na zaliczenie praktycznych zajęć wzawodówce odzieżowej.Joanna pisała swoje kolejne opowiadanie.Mimi, obłożona książkami przyrodniczymi, zgłębiała zawartą wnich wiedzę, nieobecna i głucha na wszystko inne.Ciotka Amelia od wielu lat już nie żyła.*Budzę się i zasypiam, chwytając nerwowo wszystkimi zmysłamiułamki rzeczywistości, która - za każdym razem odczuwam to corazsilniej - nie jest moją rzeczywistością, tylko jakby pożyczoną, wynajętąna czas przymusowej rekonwalescencji.To nie mój świat, nie mojemiejsce, nawet jeśli Roza twierdzi, że sama to sobie wmówiłam, byuciec przed przeznaczeniem.Jakim przeznaczeniem? Co to w ogólejest? Chyba coś, co właśnie one wszystkie sobie wmówiły, by wytłu-maczyć wszelkie niepowodzenia, zawody, niespełnienia.Do szpikukości wchłonęłam świat Czerwonych Bagien w okresie dzieciństwa.Akiedy przyszła na to pora, powiedziałam: dość!Właśnie to Roza ma mi najbardziej za złe.Za to ostentacyjne nie-utożsamianie się z otaczającym światem nazywa mnie zakałą rodziny,czarną owcą i czym tam jeszcze sobie wymyśli.LRTOd kilku tygodni nie robię nic, tylko siedzę tam, gdzie mnie posa-dzą: na werandzie lub w salonie, nie czytam, nie oglądam telewizji,staram się nawet nie myśleć.Kiedy mam dość towarzystwa Rozy, za-mykam oczy.%7łeby jej nie słyszeć, zasypiam.Budzę się zaraz, rozglą-dam dookoła i mam ochotę zawołać, żeby ktoś przyniósł mi młotek,którym mogłabym roztłuc ten przeklęty gips na nogach i pójść, gdzieoczy poniosą.Tak bardzo zmęczyła mnie wielotygodniowa bezczynność, żeprzestałam już odpowiadać Rozie, kiedy pyta, ile jej jeszcze zostało dosetki.- Kornelia.- budzi mnie jej melancholijny głos.- Którego to dziśmamy?Udaję, że nie słyszę, ale powtarza pytanie.Muszę coś odpowie-dzieć, bo nie da mi spokoju.- Przestań, Roza - odpowiadam.- Jesteś okazem zdrowia.Za parędni skończysz te swoje sto lat.A potem następny rok i kolejny.Przeżyjesz nas wszystkie, mam ochotę dodać, w porę się jednakpowstrzymuję.Roza była tu zawsze, więc jakoś trudno sobie wyobrazić,że Czerwone Bagna dalej będą istnieć bez niej.Była tu nie tylko przeddrugą wojną, ale i przed pierwszą.Nie potrafię objąć wyobraznią takdługiego czasu, a co dopiero umiejscowić w nim życie jednego czło-wieka.Patrzę na nią kątem oka i wcale nie widzę starej kobiety, tylko Rozę.*Gabriela miała dziewiętnaście lat, kiedy oświadczyła babce, żewychodzi za mąż, bo jest w ciąży.Roza najpierw nie uwierzyła, bo niedostrzegła w oczach wnuczki żadnego szaleństwa, otumanienia, cze-gokolwiek, co by wskazywało, że ta spotkała swojego antychrysta iprzepadła z kretesem.Zapytała więc:LRT- Jak to się stało?A Gabriela odpowiedziała:- Jakoś tak.Rzeczywiście.Gabriela była świeżo po maturze w technikum, które skończyła pozawodówce, żeby pokazać Rozie, że nie jest ostatnim tumanem.Wielejej te szkoły nie nauczyły.Szyła doskonale i od dawna miała stałeklientki, które tylko u niej się ubierały.Temu i tylko temu zamierzałapoświęcić zawodową stronę swego życia.Jeszcze przed maturą zaczęła szukać natchnienia w otaczającejrzeczywistości, ale w tamtych szarych czasach nie było to łatwe zadanie.Wiele lat pózniej przekonała się, że w dziedzinie tworzenia strojówsama dla siebie jest niewyczerpanym zródłem pomysłów, wtedy jednaknie miała jeszcze tej świadomości.Przekopała sterty zagranicznych ka-talogów mody, dostarczanych jej przez niektóre klientki, jednak opróczbogactwa barw, żadnych innych rewelacji tam nie znalazła.Zdesperowana zaczęła odwiedzać bazary w większych miastach.Tak trafiła na warszawski.Zdegustowana przemierzała alejki z budamihandlarzy, żałując, że wydała ciężko zarobione pieniądze na przyjazd dostolicy.Tylko dżinsy jej się podobały.Były proste, funkcjonalne i mar-kowe.Nic dodać, nic ująć.Postanowiła kupić sobie jedną lub dwie pary, nieświadoma, iżwłaśnie przestawia swoje życie na nowe tory.Nie ma powodów, by nie wierzyć Gabrieli (gdy wspominała tamtendzień), że kiedy szła tymi alejkami, nie było osoby, która by się za niąnie obejrzała.Gabriela nie była brzydka, choć nie tak ładna jak Joanna.Miała za to inny atut: królewską elegancję (to jej określenie).Jej figurabyła idealna, a ruchy pełne wrodzonej gracji.Ubrana w idealnie skrojonei uszyte przez siebie ciuchy, przyciągała uwagę nie tylko mężczyzn.Wkażdym miejscu, o każdej porze i w każdej sytuacji sprawiała wrażeniemodelki na wybiegu.Jak tamtego dnia.Spacerując z lekką nonszalancjąLRTpo bazarowych uliczkach, rozglądała się dookoła bez specjalnego zain-teresowania.Jedno z większych stoisk z dżinsowymi ciuchami prowadził trzy-dziestodwuletni Wiktor Marczewski.Pomagała mu matka, tęga, apo-dyktyczna kobieta, która wcześniej przez długie łata handlowała kiszonąkapustą dwie alejki dalej.(Gabriela wiele razy mówiła, że zapachu ki-szonej kapusty nie pozbyła się Marczewska do końca życia)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]