[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.39.Lodowate popołudnie przyniosło drobniutki śnieg.Jedna z trzech desek naoknie na piętrze odpadła (albo została oderwana) i leżała teraz na ziemi trzymetry od grządki z dogorywającymi ziółkami.191 Kiedy zacząłem się przekopywać przez sterty papierów zalegające bibliotekęi gabinet, dotarło do mnie, że prawdopodobnie widzę je po raz ostatni, co bar-dzo mi odpowiadało.Myśli kłębiły mi się w głowie, ale gdyby wszystko poszłozgodnie z planem, za dzień, najdalej dwa powinniśmy znalezć się daleko stąd.Taką miałem nadzieję.Wyjaśniłem Christine istotę mojego odkrycia i wytłumaczyłem, co w związkuz tym zamierzam.Zareagowała z entuzjazmem, ale i z odrobiną sceptycyzmu.Jajednak nie widziałem innego wyjścia: mogliśmy albo zrealizować plan NeilaFarrisa, albo czekać, aż Izolanci po nas przyjdą, co moim zdaniem mogło nastą-pić już najbliższej nocy.Pokiwała głową.Ona również zaczynała rozumieć, żemusimy stanąć do walki ze złem.Kazałem jej i Jessice przygotować się do pospiesznego wyjazdu.Poszły nagórę spakować trochę rzeczy, ale tylko tych absolutnie niezbędnych, przedewszystkim ubrania i jedzenie.Minivan nie nadawał się do jazdy, czekał nas dłu-gi spacer poza granice Ashborough i kampania przeciw Izolantom musiała byćstuprocentowo skuteczna, jeśli mieliśmy mieć jakieś szanse.Byłem przekonany,że po drodze bez problemu ukradniemy czyjś samochód, nie napotykając wiel-kiego oporu.Zabity Izolant, którego przyniosłem z minivana, tkwił zaklinowany w zamra-żarce.Musiałem mu połamać nogi, żeby się zmieścił, ale nie miałem wyboru:nie zamierzaliśmy męczyć się w trupich oparach, które na dodatek ściągnęłybynam na głowy tłumy jego pobratymców.Otworzyłem zamrażarkę.Skóra stwora przymarzła do ścianek i kiedy pró-bowałem go wyciągnąć, wydawała odgłos jak rozklejane rzepy i zostawiałakrwawo-ziemiste ślady, przypominające plamy farby na abstrakcyjnym obrazie.Krzywiąc się z obrzydzenia, przeciągnąłem zwłoki do biblioteki i położyłemna leżance dla pacjentów.Mierzyły około stu dwudziestu centymetrów długościi przedstawiały żałosny widok: ręce i nogi, powykrzywiane pod jakimiś nie-prawdopodobnymi kątami, zwisały z leżanki jak kończyny bezwładnej mario-netki.Twarz pokryła się szronem jak siwym zarostem.Można by pomyśleć, żemam przed sobą jednego ze służących Zwiętemu Mikołajowi elfów, który przedchwilą wrócił z piekła.Rozłożyłem ciało na leżance (trochę jakbym układał pacjenta) i naprostowa-łem wszystkie kości i stawy, które odzyskując kształt, wydawały głośne, suchetrzaski.Zluzowata wydzielina wsiąkała w białą narzutę.Zegar wybił czwartą.Mrok zakradał się pod dom jak morderca.Wiedziałem,że niedługo przyjdą po ciało - a to oznaczało, że drugiej szansy miał nie będę.Czasu było coraz mniej.192 Słyszałem kroki kręcących się na górze Christine i Jessiki; przygotowywałysię do opuszczenia tego przeklętego miejsca.Ciekawe, pomyślałem, czy Izolancipodeszli już pod dom, wpatrują się w zabite okna i próbują odgadnąć naszezamiary.Mogłem się tylko modlić, żeby nie udało im się to zbyt szybko.Układałem sobie w głowie plan najbliższych działań, ale ciekawość chwilowowzięła górę i postanowiłem zbadać dokładniej trupa.Twarz miał przerażającą,jak dziecko zarażone progeria: pomarszczona skóra, przerośnięte i zdeformo-wane zęby, cienkie, wiotkie włosy jak pajęczyna osnuwające zniekształconączaszkę.Obrazu dopełniała zapadnięta klatka piersiowa, wklęsły brzuch z żyla-stymi pasmami mięśni, długie, patykowate kończyny.Zupełnie inny od czło-wieka, a genetycznie niezwykle podobny.Niezwykle podobny genetycznie.W tej krótkiej chwili przyszła mi do głowy trochę abstrakcyjna myśl, a wła-ściwie wspomnienie, jedno z nielicznych wyniesionych ze stażu w Columbii:człowieka od małp różni tylko jeden gen.Tymczasem patrząc na leżącegoprzede mną stwora, musiałem przyznać, że małpy różnią się od nas znaczniebardziej niż Izolanci.Czy to możliwe, żeby te demony były po prostu jakąś nie-zwykłą odmianą homo sapiens? Ale skąd u nich te świecące oczy? Pewnie przy-stosowanie do podziemnego środowiska.A te stopy? Pięciopalczaste, owszem,ale bardziej gadzie niż ssacze, czego nie dałoby się wyjaśnić teorią ewolucji.Miałem dziesiątki takich pytań, ale wyglądało na to, że na razie pozostaną onebez odpowiedzi.A może nie?Mimo że byłem posłuszny ich żądaniom, od dawna zastanawiałem się nadtym, jak mógłbym się z nimi rozprawić.Myślałem o podpaleniu legowiska, alebałem się, że pod ziemią szybko zabraknie tlenu i ogień zgaśnie.Poza tym przypanującej tam wilgoci w ogóle ledwie by się tlił.Pewnie zabiłbym w ten sposóbkilkudziesięciu, zwłaszcza gdybym zablokował wyjście, ale Sam Huxtable miałrację, kiedy mówił, że wejść jest więcej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ines.xlx.pl