[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lady Grant, w szlafroku, znajdowała się w garderobie.Grzebała w szufladach komodyi wyrzucała starannie poukładane przez Margery rzeczy, robiąc okropny bałagan.Jej złocistewłosy spływały w nieładzie na nagie, wyłaniające się z obramowanego koronką dekoltu ramiona.Wyglądała równocześnie na znękaną i kruchą, a gdy Margery weszła, rzuciła się ku niejz okrzykiem zadowolenia. Margery! Och, dzięki Bogu! Nie masz pojęcia.Przyszedł pan Churchward, prawnik.O siódmej trzydzieści rano! Posłałam do niego Aleksa, ale on się upiera, żebym i ja zeszła dosalonu, a ja nie mam pojęcia, co na siebie włożyć.Wiesz przecież, że dopóki nie wypijęczekolady, nie potrafię po prostu zadecydować, w co się ubrać.Drzwi się otworzyły i do garderoby wszedł lord Grant. Joanno zawołał zostawiłem cię tutaj dwadzieścia minut temu i przez te dwadzieściaminut w twoim ubiorze nic się nie zmieniło. Proszę nam dać jeszcze dziesięć minut, milordzie powiedziała Margery, odsuwająclady Grant, delikatnie ale zdecydowanie, od komody i wyjmując równocześnie z szufladybieliznę. Obiecuję, że to nie potrwa dłużej.Lord Grant zmierzył Margery spojrzeniem od stóp do głów. Panna.Mallon.czy tak? wyraził przypuszczenie. Sądzę, że powinna pani zejść dosalonu z moją żoną powiedział, po czym kiwnął jej głową, uśmiechnął się do lady Granti wyszedł, zamykając za sobą drzwi ze zdecydowanym stuknięciem.Serce Margery niemal przestało bić, a lady Grant patrzyła na nią tak, jakby jej naglewyrosła druga głowa. No cóż.O co tu może chodzić? Nie mam pojęcia, proszę pani odrzekła Margery. Tu są pani pończochy.I.czymogę pani zaproponować różową suknię dzienną i pasujące do niej pantofelki?Ubierała lady Grant z dużą trudnością, gdyż milady co chwila zmieniała decyzję,wkładała to jedną suknię, to drugą i biegała do lustra, żeby sprawdzić, która lepiej pasuje do jejporannej cery.Aż w końcu, pół godziny pózniej, niż obiecały, były obie gotowe.Ubierając swoją panią, Margery przestała na krótki czas się denerwować, jednak gdyschodziła za nią na dół po szerokich schodach, jej niepokój powrócił.Nie miała pojęcia, jak się będzie broniła przeciwko zarzutowi, że poprzedniego wieczoruzachowała się jak rozpustnica.Bała się, że lady Grant, usłyszawszy o tym, będzie zszokowanai spojrzy na nią z obrzydzeniem.Mimo całej swojej głupoty, Joanna Grant była najlepszą z jejchlebodawczyń.Traktowały się nawzajem z szacunkiem i lubiły się, więc Margery nie mogłaznieść myśli, że rozczaruje swoją panią.W gardle jej zaschło.Język jej zesztywniał i przylgnąłdo podniebienia.Przełknęła z trudem, wchodząc za swoją panią do salonu.A tu sytuacja natychmiast się pogorszyła.Przy oknie wychodzącym na taras i ogród stałwysoki mężczyzna o włosach czarnych jak pióra kruka.Ubrany był nienagannie w zielony fraki obcisłe spodnie, które podkreślały muskularność jego ud.Wysokie buty wypolerowano dopołysku.Jego koszula była wykrochmalona, a węzeł fularu stanowił mistrzowski przykładmatematycznej komplikacji.Z początku Margery, patrząc pod słońce, nie widziała dobrze jego twarzy.Jednak gdy onsię nieco obrócił i spojrzał wprost na nią, omal nie zemdlała.Prawie nie zauważyła panaChurchwarda, który wstał i pochylił się nad dłonią lady Grant ze staromodną galanterią. Proszę mi wybaczyć, że niepokoję panią o tak niecywilizowanej godzinie zwrócił siędo niej. Jednak sprawa jest bardzo pilna.Sądzę, że zna pani lorda Wardeaux? zapytał,wskazując swego towarzysza.Lord Wardeaux.Serce Margery zaczęło mocno bić.Zatem to nie jest dżentelmen Henry Ward, tylkoszlachcic lord Wardeaux, który zachował się zdecydowanie nie po dżentelmeńsku. Oczywiście odrzekła lady Grant. Henry jest właściwie członkiem naszej rodziny,ponieważ moja siostra, Merryn, poślubiła jego kuzyna.Jak się masz, kuzynie?Lady Grant podała rękę Henry emu, a on, uścisnąwszy jej dłoń, pochylił się, bypocałować ją w policzek. Milady powiedział cicho mam nadzieję, że masz się dobrze.Milady zapewne czuła się dobrze, lecz tego samego nie można było powiedziećo Margery.Naraz wszystkie oczy zwróciły się na nią.Nie było ucieczki. Sądzę, panno Mallon powiedział pan Churchward że i pani poznała lorda Wardeaux. Rzeczywiście, poznałam jego lordowską mość odrzekła chłodno. Choć przedstawiłmi się innym nazwiskiem.Henry uśmiechnął się prawie niewidocznym uśmiechem i skłonił się lekko. Panno Mallon. Milordzie.Margery pomyślała, że sam diabeł nie skłoni jej do dygnięcia przed tym człowiekiem.Pochyliła zatem tylko lekko głowę i zobaczyła, że on uśmiecha się szerzej.Zapadła pełna napięcia cisza. Może szanowny pan zwróciła się lady Grant do pana Churchwarda zechce wyjaśnić,co to za pilna sprawa, bo obawiam się, że ja bez porannej czekolady nie funkcjonuję zbyt dobrze. Tu sięgnęła po dzwonek. Właściwie to powinniśmy zamówić więcej kawy. Brandy powiedział lord Grant, patrząc na Margery. Brandy będzie z pewnościąbardziej przydatna. Brandy? O tej porze? oburzyła się milady. Brandy i sole trzezwiące dodał lord Grant. Na wypadek, gdyby okazały siępotrzebne pannie Mallon.Może pani usiądzie, panno Mallon?Serce Margery waliło jak młotem.Opadła na krzesło, które podsunął jej Henry.PanChurchward otwierał tymczasem swoją sfatygowaną teczkę na dokumenty. Zdaję sobie sprawę, że to okaże się dla wszystkich państwa szokujące powiedziałi spojrzał prosto na Margery. Zwłaszcza dla panny Mallon.Tu prawnik zawiesił głos. No niechże pan mówi ponaglił go Alex Grant. Niech pan wyjawi, o co chodzi,zanim moja żona i panna Mallon wyzioną ducha, oczekując na pańską nowinę. Dobrze, milordzie.Otóż, panno Mallon. Pan Churchward odchrząknął. Muszępanią poinformować, że w rzeczywistości nie jest pani wcale panną Margery Mallon, tylko ladyMarguerite Catherine Rose Saint-Pierre, wnuczką hrabiego Templemore i dziedziczką hrabstwaTemplemore położonego w okręgu Berkshire.W dzieciństwie zaginęła pani, a pan hrabia odtamtego czasu próbował panią odnalezć.To oświadczywszy, pan Churchward rozsiadł się wygodniej na krześle.Do Margery, która czekała na jakąś drastyczną rewelację na temat swego zachowaniapoprzedniego wieczoru, treść jego słów dotarła z opóznieniem. Ja. zaczęła, patrząc na prawnika całkiem skołowana. Nie.Co takiego? LadyMarguerite Saint-Pierre? Słucham? Wyjąkawszy te słowa, zorientowała się, że lady Grant jest równie zdumiona jak onasama. Jest pani spadkobierczynią hrabiego Templemore powtórzył lord Grant za panemChurchwardem i za chwilę dodał, zwracając się do prawnika: Sądzę, proszę pana, żewygłaszając to oświadczenie, dokonał pan niezwykłego czynu: sprawił pan, że moja żonazamilkła. Ależ milordzie. powiedział tonem nagany pan Churchward, ocierając sobie chustkączoło. To żart odezwała się Margery niespodziewanie silnym głosem. To jakieś oszustwo dodała, patrząc na Henry ego. To pan.To wszystko jest pana dziełem.Kim pan jest?I dlaczego pan jest tutaj? Nie, dziękuję. Odsunęła kawę, którą przed nią postawił. Nie chcępańskiej kawy.Nie chcę od pana niczego.Pan jest.jak wąż.Oszukał mnie pan.Głos się jej załamał, w gardle wzbierał płacz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]