[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W życiu intymnym między dwojgiem ludzi bardzotrudno grad komedię na dłuższą metę.Nie miał wątpliwości, że wkażdej chwili hrabina może zmienić testament i pozbawić goolbrzymiej fortuny.Lawirował więc w dalszym ciągu, udawał, zgrywałsię, dokładał wszelkich starań, żeby zasłużyć na miano czułegokochanka.Nie był jednak zadowolony z tych swoich wysiłków.Zdawałsobie doskonale sprawę, że hrabina jest kobietą zbyt wrażliwą i zbytinteligentną, żeby błyskawicznie nie rozszyfrować jego gry.Nieporuszała jednak tego tematu i udawała, że wszystko jest w porządku,że wszystko jest jak dawniej.%7łyli tak we wzajemnym zakłamaniu, nazasadzie cichego porozumienia.On był jej potrzebny jako kochanek ijako impresario, organizujący wystawy obrazów, ona przedstawiała dlaniego kolosalny majątek.Po jej śmierci miał zostać bogaczem.Odczasu do czasu nachodziły go takie myśli, żeby może przyśpieszyćhrabinie dostanie się do krainy wiecznej szczęśliwości, ale opędzał sięod takich marzeń.Zbyt dużo ludzi wiedziało o tym testamencie.Nagle, jak grom z jasnego nieba, spadła na niego ta niespodziewanawiadomość.Hrabina zakochała się w Amerykaninie.Początkowosądził, że tych dwoje łączą jakieś handlowe sprawy.Aż któregoś dnia.John Barclay był wspaniałym mężczyzną.Wysoki, świetniezbudowany, szeroki w ramionach, miał sylwetkę sportowca wnajlepszym tego słowa znaczeniu.Bujne, falujące, ciemnoblond włosywyglądały tak, jakby je ktoś leciutko posypał popiołem.Twarzpociągła, śniada, o mocnych rysach wyrażających męską siłę izdecydowanie.Usta pełne, zmysłowe, jakby stworzone do pocałunków.Oczy zielone ze złotawymi cętkami błyszczały energią i radością życia.Podawał się za dziennikarza wydelegowanego w charakterzekorespondenta przez amerykańskie czasopisma.Mówił biegle powłosku, po francusku i oczywiście po angielsku.I właśnie któregoś dnia Raul zastał tego amerykańskiegodziennikarza na tapczanie z hrabiną, która nie miała zwyczajuzamykania drzwi na klucz.Wycofał się dyskretnie, nie urządzając żadnych scen.Przez całą nocrozmyślał, jak ma w tej sytuacji postąpić.Wreszcie zdecydował, żeprzejdzie nad tym do porządku dziennego. Może to tylko chwilowykaprys - myślał.Okazało się jednak, że to nie był chwilowy kaprys.* * *I znowu owacyjne powitanie na rzymskim lotnisku.- Tak się cieszę, tak się ogromnie cieszę, carissimo Paolo -powtarzał Antonio, ściskając przyjaciela.- Jak to dobrze, że do naswróciłeś.Wyobraz sobie, że ta twoja neapolitańska akcja narobiłatrochę szumu.To była prawdziwa sensacja.- Nie przesadzaj - łagodził skromnie Zwoliński.- Po prostu udałosię.Natomiast w Nowym Jorku całkowite fiasko.- Co ty mówisz?- Potem ci wszystko opowiem.Pojechali do hotelu.Zwoliński powiesił w szafie ubrania, ułożyłbieliznę i różne małe drobiazgi.Był systematyczny i nie lubił trzymaćrzeczy w walizce.- Po jakiego diabła to wszystko ma się gnieść w tym pudle? -powiedział.Potem rozebrał się, poszedł do łazienki i wziął prysznic.Odświeżony wrócił do pokoju, włożył elegancki jasnopopielatygarnitur, zawiązał krawat koloru dojrzałej wiśni i dopiero wtedywygodnie rozsiadł się w fotelu.- Pewnie jesteś ciekaw, jak tam było za oceanem.- Nie mogę się doczekać - przyznał Antonio.Zwoliński zapalił papierosa i zaczął opowiadać.Kiedy skończyłmówid, Antonio melancholijnie pokiwał głową.- No cóż.mówi się trudno.Nie wszystko się w życiu udaje.Najważniejsze, że cało wyszedłeś z tych opresji.Mogło być z tobąbardzo kiepsko.- Mogło być ze mną zupełnie zle - przyznał Zwoliński.- Widziałemsię już w charakterze smacznej zakąski dla rekinów.- Chwała Bogu, że się tak skończyło.Powiedz mi, carissimo, czybyłeś na tej wystawie obrazów w Nowym Jorku?- A właśnie - podchwycił Zwoliński.- Zapomniałem ci powiedzieć.Wyobraz sobie, że na wystawie prac Armanda Castiglioniegozobaczyłem obraz malowany przez mojego brata Roberta.Właściwie tojest głównym powodem mojego powrotu do Rzymu.Muszę zbadać tęsprawę.- Jesteś pewien, że to jest obraz twojego brata?- Najzupełniej.- Może coś bardzo podobnego?- Wykluczone.Znam doskonale ten obraz.To jedna z pierwszychprac Roberta.Tkwił wtedy w stuprocentowym realizmie.- Wobec tego Castiglioni kupił ten obraz i podszył się pod autorstwo- powiedział Antonio.Zwoliński skinął głową.- Na to wygląda.Muszę sprawdzić, pogadać z tym facetem.Alepowiedz mi, co z tymi ramami.Agenci FBI i Harding ze swoimiludzmi nie zdołali znalezć w tych ramach ani odrobiny jakiegośnarkotyku.Antonio zasępił się.- Wiem.Niestety.Musieli na statku wyładować z ram cały towar iprzenieść go do innych pojemników.- Jesteś pewien, że tutaj u was załadowali do ram narkotyki?- Jestem najzupełniej pewien.- To dlaczego wtedy nie nakryliście ich przy tym załadunku?Antonio uśmiechnął się.-Jesteś zmęczony, carissimo, i głowa ci w tej chwili nie pracuje takdobrze jak zwykle.To przecież jasne.Faszerowaniem ram narkotykamizajmowały się drobne płotki.Gdybyśmy ich zatrzymali, to sprawabyłaby całkowicie ucięta.Chcieliśmy zarzucić sieć na całą organizację iwyłowić grube ryby.- I nic z tego nie wyszło - powiedział Zwoliński.Antonio rozłożył ręce.- Trudno.Raz nam coś wychodzi, a drugi raz nie.Trzeba się z tympogodzić.Ale zapewniam cię, że ci dranie prędzej czy pózniej wpadną.- Ten Biernacki to twardy orzech do zgryzienia.Posiada bardzowpływowych przyjaciół.- I na Biernackiego znajdzie się odpowiedni dziadek do orzechów -uśmiechnął się Antonio.- Już z nie takimi twardymi orzechamidawaliśmy sobie radę.Powiedz mi, carissimo Paolo, jakie masz planyna najbliższą przyszłość.- Podobno ta nowojorska wystawa obrazów Castiglioniego ma byćniebawem przeniesiona do Rzymu.Zaczekam na tę imprezę i pomówięz Castiglionim.- Czy nie sądzisz, że Castiglioni ma coś wspólnego zzamordowaniem twojego brata? - spytał Antonio.- Myślałem już o tym - odparł Zwoliński.- Raul Pavani jestimpresariem Castiglioniego.Był w pracowni Roberta i zostawili tamodciski palców.To może nasuwać pewne przypuszczenia,podbudowane tym obrazem.* * *I rzeczywiście to nie był chwilowy kaprys.Któregoś popołudnia hrabina zaprosiła Raula do siebie.Jej chłodnysposób bycia nie wróżył nic dobrego.Nie mógł się jednak wykręcić odtej wizyty.Musiał wyjść naprzeciw niebezpieczeństwa.Poczęstowała go kawą i koniakiem.Nie zaczynała się rozbierać inawet nie położyła się na tapczanie jak zwykle.Usiadła sztywna ioficjalna na małym foteliku.- Jak się czujesz? - spytał Raul, żeby coś powiedzieć.Zmierzyła go chłodnym, nieprzyjaznym spojrzeniem.- Nie o moim zdrowiu chcę z tobą porozmawiać.Pragnę cizakomunikować, że wychodzę za mąż.Mimo iż był przygotowany na najgorsze, ta wiadomość wywarła nanim wstrząsające wrażenie.Chwilę milczał, usiłując zebraćrozproszone, huczące w głowie myśli.Wreszcie się odezwałzmienionym, schrypniętym głosem.- A ja?- Co ty?- Jaki będzie nasz wzajemny stosunek?- %7ładen.Między nami wszystko skończone.Zdajesz sobie chybasprawę, że jako romantyczny kochanek już dawno przestałeś dlamnie istnieć.Otrząsnął się z pierwszego oszołomienia i zaczął na zimnozastanawiać się nad sytuacją. Niech się tej podstarzałej amantce niezdaje, że mnie tak łatwo spławi - pomyślał i trzezwiej spojrzał nahrabinę.- Więc mówisz, że wszystko między nami skończone - powiedziałgłośno
[ Pobierz całość w formacie PDF ]