[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Towarzyszu Prezydencie?- A jak mówiłeś do mnie przed paru tygodniami?- Panie in\ynierze, panie Aleksandrze.- I tak niech zostanie.Ty te\ zostań.Chcę się przespacerować.Zmęczony jestem.Na dobrą sprawę od chwili wyborów nie miał czasu na zastanowienie się nad swoją sytuacją.Wkońcu tak nierealną, \e śmieszną.Mo\e w momencie, gdy na ręce Patriarchy -jeszcze cztery lata wcześniej zesłanego na dno jakiejś kopalni - składał przysięgę jako pierwszyPrezydent Zjednoczonej Demokratycznej Federacji Erbańskiej, przemknęło mu zdawkowe: Co ja tuwłaściwie robię?".Pózniej ju\ nie miał czasu.A poza tym Anastazja.Anastazja bardzo nie lubiła,gdy się zbyt długo zastanawiał.Cud, \e teraz - zajęta obwo\eniem delegacji Kobiet Rurytańskich -dała mu trochę wolnego.Nieoczekiwanie skończyła się alejka, widać wytyczona świe\o w do niedawna zapuszczonymogrodzie.Dalej były jakieś skałki, cyprysy oraz kuta, ostro zakończona palisada.Dawniej, w czasachTyranii, rozciągały się tu pola minowe i pas zaoranej ziemi z wie\yczkami stra\y.Teraz od wielu latpieniła się zdziczała roślinność.Jakaś przemo\na siła doprowadziła Prezydenta a\ do ogrodzenia.Uśmiechnął się dotykając \elaza.Nie zdą\yli pomalować.Metal prze\arty rdzą kruszył się w ręku.Jak imperium.Jak globalne mocarstwo Erbanii dziś, po bezprzykładnej rozsypce, ograniczonejedynie do ziem rodzimych.Stracili nawet Amirandę.A właściwie to przecie\ zryw w Amirandzie sprzed 12 lat obna\yłkruchość systemu.Choć złamany, zapoczątkował szybki demonta\ całej budowli.Nieodwracalny? Aleksander wierzył, \e tak.Nie był rewolucjonistą.Przeciwnie, tylko przypadek i osobista sympatia ostatniego regentadoprowadziły go najpierw do centrum władzy, pózniej - w pierwszych wolnych wyborach ponieudanym puczu wojskowym - oddały mu w ręce to, co zostało z masy spadkowej.- Panie Aleksandrze, panie Aleksandrze.Szept był przenikliwy, ostry.Prezydent uniósł głowę.Metr za palisadą zobaczył zjawę.Mo\e za mocno powiedziane! Siwobrodego starca w połatanym, kiedyś bardzo wykwintnymgarniturze.Twarz miał przywiędłą, wargi bezzębne i tylko w oczach obwiedzionych krwawymiobwódkami błyskało światło, dziwne, przywodzące na myśl gwiazdy wpadłe do studni.- Pan mówi do mnie? - zapytał Aleksander.- Proszę wybaczyć natarczywość, ale nie będę zawracał głowy Ekscelencji jakimiś suplikami - rzekłstarzec.- Skąd się pan tu wziął?- Dobrze znam teren.A drogę B-6 szczególnie.Z mojej willi koło Czarnego Wąwozu było tu niedalej ni\ kilometr.- Z pańskiej willi? - Na moment przemknęło Aleksandrowi, \e ma do czynienia z szaleńcem.- Jeśli tylko przejdziemy dwadzieścia kroków w dół, natrafimy na furtkę.Jest zamknięta na łańcuch ikłódkę, ale mam klucz, wszystko jest naoliwione.Od lat nikogo tu nie było, a na terenie rezydencjijest tyle ziół.Mówią, \e po ka\dej zbrodni wyrastał nowy kwiat.Prezydent był tak zaskoczony, \e nie przyszło mu nawet do głowy, \e starzec mo\e byćprowokatorem lub zamachowcem.Nie zareagował na otwarcie furtki.- Chcę panu powiedzieć coś, co ma niezmierną wagę mruknął staruch.- Ach, nie przedstawiłemsię, nazywam się Balder.Abraham M.Balder.- Jak to, pan.?- Tak, ja. Stupajka Akademii Nauk", Szarlatan na czele Arcy-konsylium", tak mnie najchętniejnazywano.- Powiem szczerze, osobiście przypuszczałem, \e pan.-.dawno nie \yje? I dzięki Najwy\szemu.Czasami sam się temu dziwię.Mo\e jakiś moralistapowie: zło konserwuje.Mam 99 lat.- Nie do wiary.- Aleksander zastanawiał się, czy jednak nie wezwać Antona.- Musiałem się z panem spotkać.Jest pan pierwszym konstytucyjnie obranym przywódcą naszegokraju i zapewne nie muszę panu tłumaczyć, \e władza to przede wszystkim dostęp do informacji iswobodne nimi dysponowanie.Zwłaszcza tajemnicami stanu.Aleksander uśmiechnął się.Przemknęło mu wspomnienie pierwszej konferencji z ustępującymiszefami Wywiadu i Policji Wewnętrznej.Szok związany z omnipotencją małej, czarnej teczki.Czym\e jeszcze mógł go zaskoczyć ówstarowina?- Naprawdą nie jestem wariatem.Nie jestem te\ mistykiem, choć wyznam panu, \e to naprawdęniezwykła zbie\ność dat.Pana elekcja przypadła dokładnie w dzień śmierci tamtego diabła.Dzwony, znów pomyślał o dzwonach.Tak, pamiętał ów d\d\ysty dzień, kiedy rozdzwoniły siędzwony dawno zamkniętych kościołów, wieszcząc śmierć tyrana.Pamiętałtwarze nauczycieli, ściągnięte surowe maski belfrów i rozegzaltowane, załzawione policzkiwychowawczyni powtarzającej w kółko: On nie umarł, on nigdy nie umrze!".Tylko na kamiennejtwarzy starego woznego (to wówczas Olka zaskoczyło) lśniło coś na kształt mściwej satysfakcji.- Tam skonał - Balder wskazał laską pawilon na górze.- Konał jak pies na oczach swych niedoszłychofiar.A przecie\ tu\ przed śmiercią na chwilę odzyskał przytomność.Nie mógł mówić, alewydrapał na podanej mu kartce parę liter: WIECZN.- Wieczn.!?- Wieczność! Po raz ostatni chciał przestraszyć swych hierarchów.Niestety, chyba nikt nie zrozumiałprzestrogi.Z wyjątkiem mnie.- Pan wtedy tu był?- Przybyłem pózniej.Po jego śmierci powołano mnie do komisji sekcyjnej.Podpisałem wszystko: wylew, niewydolność organów we wnętrznych.\adnych śladów toksyn.- Wiem, \e go otruto, widziałem raport.- To dziś ju\ niewa\ne.Ja przyszedłem tu z o wiele istotniejszą informacją, Panie Prezydencie.TenAntychryst ciągle \yje!Aleksander dał krok do tyłu.Zmęczyła go rozmowa z wariatem.Poza tym zaczynało się robićchłodno.Ale starzec zastąpił mu drogę.- Nie bredzę - zawołał z mocą.- On \yje! Nadchodzi!- Musiałby mieć ze sto dziesięć lat - wykrztusił Prezydent.- Znacznie mniej.- Nie powie pan, \e dokonano hibernacji, czterdzieści lat temu nie śniło się o takichprzedsięwzięciach.Balder umiał opowiadać.Parę zdań wystarczyło, aby wywołać obraz tamtej epoki.Prezydentowi wydawało się nawet, \e w gęstniejącym cieniu znów zamajaczyła korpulentnasylwetka w białym, letnim mundurze, brwi krzaczaste.Ba, rozszedł się nawet zapach cygar (przemytze świata Nr 1).Tyran był zapatrzony w tamtą rzeczywistość.Tu, w Erbanii, stanowił zadziwiającąsyntezę równoległych dyktatorów - Mussoliniego, Hitlera, Stalina - choć pochlebcy dostarczającymateriałów o sukcesach kolegów" starannie eliminowali opisy okoliczności ich śmierci.Jarosz jakAdolf, kobieciarz jak Benito.Wobec najbli\szych lubiłkopiować maniery D\ugaszwilego.Nakręcił patefon i obserwował, jak Wielki Admirał pląsa zKanclerzem, kazał śpiewać na głosy ministrom gospodarki, rolnictwa lub spraw zagranicznychulubioną pieśń tamtego dyktatora: Gdzie\ eś jest, o Suliko.- A wie, pan, o czym najchętniej rozmawiał ze mną? O nieśmiertelności.Początkowo tylkoteoretycznie.Pózniej, w miarę jak się starzał, jak wysyłał do piachu kolejne grupywspółpracowników i dziesiątkował narody, lęk przed śmiercią urósł do obsesji.Gdzieś nasześćdziesiąte urodziny zafundował sobie Instytut śycia, który miał zająć się jednym jedynym tematem- zapewnieniem nieśmiertelności tyrana.Zgromadzono w nim najlepszych naukowców z kraju, kilkuściągnięto z zagranicy.In\ynieria genowa, klonowanie, to wszystko było wprawdzie w tamtychczasach bardziej fantastyką ni\ przedmiotem badań, tu postanowiono fantazję wprowadzić w czyn.Oczywiście, przedsięwzięcie zorganizowano absolutnie tajnie.Nie ma na jego temat dokumentów anidanych.Nie prze\ył nikt z realizatorów.Z wyjątkiem mnie.Chyba po prostu nie zdą\ono.A szefaAkademii Nauk trzeba było usunąć w miarę finezyjnie.Zakaszlał i wskazał laską dolinę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]