[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Otóż to. David rozłożył ręce. Jeśli ludziestracą zaufanie do rynku, to przestaną inwestować.Jeśli nie będą inwestowali, rynek osłabnie i DowJones spadnie.A wtedy ludzie nabiorą jeszcze więk-szej awersji do inwestowania.Podejrzewam, żewłaśnie o to chodzi osobom, które za tym wszyst-kim stoją.Owszem, wyprowadzili z systemu ban-kowego mnóstwo pieniędzy, a co grozniejsze, wy-Piknik nad stawem 59straszyli potencjalnych inwestorów, bo ci obawiająsię teraz, że coś podobnego może się w każdej chwilipowtórzyć, i to w każdym miejscu. Nie słuchałam tego przemówienia przyznałaKate. Myślisz, że nastroje się po nim uspokoją? Boże, oby tak się stało. David westchnąłi zmienił temat.Zadziwiająco swobodnie się z nim rozmawiało,i kiedy przed samą kolacją wprowadzali koniez powrotem do stajni, Kate musiała przyznać, żedzień miło jej upłynął.Może aż za miło.David wrócił do miasteczka, wymeldował sięz hotelu, wrzucił podróżną torbę na tył SUV-ai ruszył w drogę powrotną na ranczo Davenportów.Nie spakował się rano, bo nie wziął wcześniej napoważnie zaproszenia Irmy Davenport do spędze-nia kilku dni na ranczu, ale kiedy wychodzili z Kateze stajni, natknęli się na nią i Irma zapytała go,dokąd to się wybiera.Jąkał się jak uczniak przyłapany na gorącymuczynku, a Kate stała obok i skręcała się ze śmiechu.Przestała się jednak śmiać, kiedy David doszedłtrochę do siebie i zapewnił Irmę, że jeśli nikt nie manic przeciwko temu, to on z miłą chęcią przyjmiezaproszenie.Kątem oka zauważył, że Kate zrzedłamina.Jej babka też to pewnie dostrzegła, bo prze-świdrowała wnuczkę wzrokiem i powiedziała: Naturalnie, że nikt nie ma nic przeciwko temu.Będzie pan mile widzianym gościem, prawda, Ka-therine?60 Anne Marie WinstonKate z niepasującą do niej zupełnie potulnościąkiwnęła głową. Prawda, babciu.Wszystko wskazywało, że po tym wspólniespędzonym dniu Kate nadal nie jest do niego przeko-nana i zachowuje taką samą jak poprzedniegowieczoru rezerwę.Gnębiło go to i psuło mu humor.David chwycił torbę i wysiadł z wozu.Mrużącoczy przed promieniami przygrzewającego jeszczemocno wiosennego słońca, ruszył przez podwórko.Odetchnął z ulgą, zanurzywszy się w cień starychdębów otaczających budynek mieszkalny.Pięknie tu było.Sam dom miał swoje lata, aleprzeszedł gruntowną renowację.Przybudówki poobu stronach głównej struktury były nowsze, alekomponowały się z nią tak dobrze, że mało kto by tozauważył.David wstąpił po dwóch niskich stopniach nafrontową werandę i trochę mocniej, niż to byłokonieczne, zapukał do drzwi.Gdyby Kate napraw-dę go tu nie chciała, mogła po prostu to powie-dzieć.Słysząc lekkie kroki zbliżające się po drewnianejpodłodze, znieruchomiał.Drzwi jednak otworzyłamu Irma.Powinien był się domyślić, że Kate niestąpałaby tak lekko.Ona by głośno tupała. David! ucieszyła się Irma. Tacy jesteśmyradzi, że przyjąłeś nasze zaproszenie. To ja jestem wam wdzięczny powiedział,wchodząc za nią do niewielkiego przedpokoju z sa-lonem po prawej i jadalnią po lewej stronie.Schody na wprost prowadziły na piętro, a bieg-Piknik nad stawem 61nący obok nich korytarz do wielkiej słonecznejkuchni na tyłach domu. Zaraz wniesiemy twoją walizkę powiedziałaIrma. Pozwól, że poczęstuję cię szklanką herbaty.Okropny dziś upał.Aż strach pomyśleć, co to będziew lecie, prawda? Oj, tak. Mam nadzieję, że Katherine pozwoliła ci odsa-pnąć w cieniu podczas waszej dzisiejszej wyprawy. Była bardzo dobrą przewodniczką. Wszedł zaIrmą do kuchni i rozejrzał się z zaciekawieniem.Byłto bez wątpienia ośrodek życia rodzinnego w domuDavenportów kwieciste zasłonki w oknach, pod-sufitowy szlaczek tapety w tym samym wzorze,miedziane garnki i patelnie zawieszone nad kuchen-nymi szafkami bynajmniej nie na pokaz, mocnoużywane.Przed oknem tarasowym wychodzącym na staj-nię stał duży okrągły dębowy stół, za otwartymidrzwiami w głębi pomieszczenia znajdowała sięsień.Irma postawiła przed nim wysoką szklanicęmrożonej herbaty z listkiem mięty. Katherine pojechała sprawdzić ogrodzenie.Po-winna niebawem wrócić. Trochę mi głupio, że zabieram jej czas powie-dział. Odciągam ją pewnie od pracy? Skądże znowu zapewniła go Irma. Mówiłami rano, że nawet dobrze się składa, bo oprowadza-jąc cię po okolicy, załatwi przy okazji to, co do niejnależy.Od lat opiekujemy się ziemią twojego ojca,a więc to żaden problem.62 Anne Marie Winston Opiekujecie się.ziemią mojego ojca? Chybasię przesłyszał.Irma uśmiechnęła się. No tak, teraz to twoja ziemia.Umówiliśmy sięz twoim ojcem, że będziemy jej doglądać.No wiesz,konserwacja ogrodzenia, tępienie kłusownictwa.Właściwie to niewiele z tym było roboty. Pokiwałarefleksyjnie głową. Jeśli ją sprzedajesz, nie będziejuż chyba takiej potrzeby. Tak. Skąd to odczucie, że dopuszcza sięjakiegoś przestępstwa? Chyba nie. Ale pociągniemy to jeszcze do czasu, kiedyzadecydujesz ostatecznie, co z nią zrobić. Irmapodeszła szybkim krokiem do okna. O, wracaKatherine.Nie poznał jeszcze ojca ani braci Kate, ale założył-by się, że jedyna osoba na świecie, której wolnozwracać się do niej per Katherine, stoi właśnie przednim.Uniósł do ust szklankę z mrożoną herbatą, byskryć uśmiech.Ale ten uśmiech szybko zgasł
[ Pobierz całość w formacie PDF ]