[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Angelika niewiedziała, co o niej sądzić.Zastanawiała się, czy pani William teraz sobie kpi, żartuje, prowokuje, czy też ona, Angelika, zle rozumie angielskie słowa.Przemknęła jej przezgłowę myśl, że być może szacowna purytanka ma słabośćdo mocnych trunków, takich jak gin albo rum, co mogłobyją wprawiać w żartobliwy nastrój, ale zaraz odegnała tęmyśl jako niestosowną.Nie, to było coś innego.Możliwe,że to rodzaj upojenia, ale nieświadomego, a jego zródłomusiało być bardzo czyste.Stojąc przed tą wyniosłą kobietą, przewyższającą ją o głowę, silną, twardą jak skała, i nagle wykazującą tak beztroskąniezależność, Angelika miała takie samo uczucie nierealności jak przed chwilą w ogrodzie Williamów: wrażenie, żejest gdzie indziej, że walą się dekoracje, a ziemia umyka jejspod stóp; i przeczucie zbliżającego się przebudzenia, którejednak nie nadchodzi.Nic, tylko nieruchoma przyroda, pełna zapachów i brzęczenia pszczół.Sara wyszła z gąszczu malw, musnęła łagodnie zielone,różowe i białe pąki. Teraz są szczęśliwe. szepnęła.Otworzyła furtkę i podeszła do Angeliki.Zdjęła rękawiczkę i schowała ją do wielkiej, zawieszonej na pasku kieszeniz narzędziami ogrodniczymi.Uważnie obserwowała twarzobcej kobiety, która wczoraj przyprowadziła jej wnuczkę. Czy spotkałaś we Francji króla Ludwika XIV, pani? zapytała. Czy miałaś okazję zbliżyć się do niego?Na pewno tak, to się czuje.Pozostało na tobie odbiciesłońca.Ach, te Francuzki! Co za gracja! Zrób kilka kroków,pani rozkazała. Pozwól mi się przyjrzeć, jak chodzisz.Dziwny uśmiech błąkający się w kącikach jej warg stawał się coraz śmielszy, jakby pod wpływem ogarniającejją radości.85 Ja też staję się jak dziecko.Lubię to, co przyjemnedla oka, co ma w sobie wdzięk, świeżość.Angelika zrobiła kilka kroków, jak jej nakazała staruszka,i odwróciła się.Pytająco spojrzała na Sarę: miała dziecięcywyraz twarzy.Pani William fascynowała ją.Stojąc pośrodku drogi biegnącej od lasu do domu spotkań, w cieniuwiązów, których liście rzucały na jej woskowe policzki sineodblaski, stara Angielka wyglądała jak dama: wyprostowana, pewna postawa, ręka na biodrze, długa, pełna wdziękuszyja nad karbowaną kryzą; królowa mogłaby pozazdrościćjej majestatu.Pod wąską talią, ściśniętą bezlitośnie gorsetem, miała umocowany przy pasku, zrobiony z czarnegoaksamitu rodzaj wałka, który zaokrąglał jej biodra.Było tozgodne z modą z początku wieku.Angelika przypomniałasobie, że tak ubierała się jej matka i ciotki.Ale wierzchniaczarna spódnica, udrapowana na drugiej, fioletowej, byłakrótsza, niż nakazywała dawna moda.Podtrzymując jądłonią, pani William nie wahała się ukazać wysokich bucików, również czarnych, ale zgrabnych; musiała się czućw nich wygodnie, chodząc po rozmokłych drogach i łąkach. Jaka piękna musiała być kiedyś ta kobieta!" pomyśl a ł a Angelika.Może kiedyś będzie do niej podobna.Wyobraziła sobie,że będzie tak samo obuta, chodząca po swojej ziemi krokiem szybkim i wyniosłym.Budząca respekt, pewna siebie,wyzwolona, ciesząca się wyglądem kwitnącej łąki albo widokiem dziecka uczącego się chodzić.Byłaby z pewnościąmniej sztywna, mniej szorstka.Ale czy pani William byłaszorstka?.Zbliżała się właśnie do Angeliki.Na jej twarzyo rysach ciężkich, zwiotczałych, ale noszących ślady dawnejharmonii, rozjaśnionej przenikającym przez liście szmaragdowym światłem, malował się wyraz niezapomnianegoszczęścia.Zatrzymała się przy Angelice i nagle zmienił sięwyraz jej twarzy. Czy nie czujesz zapachu Indian, pani? zapytała,marszcząc ciemne brwi i ponownie przybierając dostojny,onieśmielający wyraz.Powiedziała: the red mon.Jej głos zdradzał przerażenie i odrazę. Nie czujesz, pani?86 Nie, naprawdę odparła Angelika.Mimo woli zadrżała.A przecież nigdy powietrze nie wydawało jej się takie pachnące, jak na tych wzgórzach, gdziewoń powoju i lian mieszała się z zapachem kwitnącychogrodów, w którym dominował miód i bez. Często czuję ten zapach, zbyt często ciągnęła Sara,potrząsając głową, jakby odrzucała przykrą myśl. Czujęgo bez przerwy; jest związany z całym moim życiem.Prześladuje mnie.Chociaż już dawno nie miałam okazji bronićwraz z Beniaminem naszego domostwa przed tymi czerwonymi wężami.Kiedy byłam dzieckiem.i pózniej, kiedymieszkaliśmy w chacie koło Wells.Przerwała i spuściła głowę, nie chcąc przywoływać strasznych wspomnień, wszystkich podobnych do siebie. Tam przynajmniej było morze.W ostateczności można było uciec.A tu go nie ma.Zrobiła kilka kroków. Prawda, że tu jest pięknie? zapytała spokojniejszymtonem.Mała Róża Anna, klęcząc na trawie, zbierała jakieś czerwone kwiatki. Newehewanick szepnęła stara kobieta. Ziemia wiosny powiedziała Angelika. Znasz tę nazwę, pani? spytała Angielka, obserwując ją uważnie.Intensywnie czarne oczy znowu wpatrywały się w Angelikę, tę obcą Francuzkę, i próbowały w niej coś wyczytać,odkryć jakąś tajemnicę. Czy naprawdę lubisz Amerykę, pani? Jesteś przecieżtaka młoda. Nie jestem już młoda, pani.Mój starszy syn ma siedemnaście lat i.Przerwał jej śmiech starej Sary; Angelika słyszała go poraz pierwszy.Był dzwięczny, spontaniczny, prawie dziewczęcy.W uśmiechu odsłaniała zęby, trochę za duże, alezdrowe i białe. Och tak, jesteś młoda powtórzyła. Jeszcze wcalenie żyłaś, moja droga!. Naprawdę? Angelika zareagowała niemal gniewnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]