[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To nie jest spisek, nie ma w tym żadnej niewiadomej, oprócz tej, ktowysłał ci ten list.- Zdaję sobie sprawę z tego, że jeśli oddam te strony z dziennikapolicji, ty i wszyscy twoi spin doktorzy będziecie twierdzić, że jestemwariatką, i prawdopodobnie wszyscy w to uwierzą.Jeśli onaprzesłałaby mi oryginalne strony z dziennika, a nie kopie, wtedy możemiałabym szansę, ale z tym raczej nie.Przerwała na chwilę.On milczał.- Ale nie chcę cię nigdy więcej widzieć.Bez ostrzeżenia rzucił się na nią.Wyciągnęła z kieszeni broń, aleon już ją dopadł, chcąc zabrać jej list.Wydarł go jej z ręki i odskoczył,ciężko dysząc.Popatrzył na kartki, zanim włożył każdą z osobna doniszczarki.Potem zwinął paski papieru w kulkę i wrzucił w ogieńkominka.- Oto, ile wart jest twój list - powiedział z triumfem w głosie.Dłonie wciąż miał zaciśnięte w pięści.Gdyby nie miała pistoletu,byłaby bardzo wystraszona.Trzęsąc się, powiedziała:- Odchodzę, John.Trzymaj się od mnie z daleka.Tej nocy obudził ją jakiś hałas.To nie było zwykłe skrzypieniepodłogi, więcej niż odgłosy nocy, w które zawsze spokojnie sięwsłuchiwała, leżąc sama w łóżku.Myślała o zniszczonym liście od Cleo Rothman, o samochodzie zogromną prędkością jadącym prosto na nią, o zatrutym jedzeniu, odktórego mogła umrzeć.Myślała o Johnie idącym w jej kierunku,niszczącym list.Nie miała absolutnie żadnych wątpliwości co do tego, że chciał jązabić.Ale nie miała dowodów, żadnego śladu, niczego, co mogłabypokazać policji.Znów usłyszała jakiś dzwięk, tym razem coś jakby odgłoskroków.Nie, zaczynała histeryzować.Przez długi czas słuchała wnapięciu, kroki ucichły, ale ona nadal się bała.Pomyślała, że wolałabysiedzieć w fotelu dentystycznym niż leżeć tu sama w ciemności inasłuchiwać.Jej usta były wyschnięte, a serce łomotało tak głośno, żewydawało jej się, że intruz je słyszał i bez trudu ją teraz znajdzie.Dość już tego, pomyślała i wstała z łóżka.Wzięła pogrzebacz,który leżał na kominku, zapaliła światło i dokładnie rozejrzała się posypialni.Nikogo tam nie było.Ale znowu coś usłyszała, coś, lub kogoś, biegnącego bardzoszybko.Pognała do salonu i podbiegła do szklanych drzwibalkonowych.Ktoś wybił szybę, żeby otworzyć drzwi.Wychyliła się przez balustradę i spojrzała w dół - zobaczyła cień,który się poruszał.Potem poczuła zapach dymu.Wbiegła z powrotemdo mieszkania i zobaczyła kłęby dymu wydobywającego się z kuchni.Boże, ktoś podłożył ogień! Złapała telefon i wykręciła numeralarmowy.Pobiegła do kuchni i zobaczyła, że nie ma możliwościugaszenia ognia.Miała czas tylko na to, żeby wciągnąć dżinsy, buty ibluzkę, złapać torebkę i płaszcz i wybiec z mieszkania, po drodzestukając w drzwi mieszkań sąsiadów.Wiedziała, że czekał na nią nadole, przyczajony w cieniu budynków po drugiej stronie ulicy.Wiedział, że żyje, bo patrzyła na niego z balkonu.Trzymała się blisko budynku, pośród tłumu sąsiadów, patrzyła,jak przyjechała straż pożarna, zrobiło się zamieszanie i ewakuowanowszystkich z budynku.Dzięki Bogu, nikt nie zginął.Właściwie tylkojej mieszkanie było zniszczone, i jedno obok niego było odrobinęuszkodzone i nadpalone.Ale jemu nie chodziło o spalenie całego budynku.Chciał się tylkoupewnić, że ona nie żyje.Słyszała, jak strażacy rozmawiają międzysobą:- Ogień został opanowany.yródło ognia jest w kuchnimieszkania 7B.W tej chwili zdała sobie sprawę, że senator John Rothman spaliłjej mieszkanie lub kazał je spalić, w nadziei, że ona spłonie razem znim.Chciał jej śmierci.Ponieważ nie zostało jej nic oprócz torebki, nie było jej trudnozdecydować, co ma dalej robić.Przenocowała w schroniskuCzerwonego Krzyża, czekała, czy John przyjdzie jej szukać.Podałafałszywe nazwisko.Następnego ranka pracownicy ośrodka dali jejubranie.Tej nocy zdecydowała, co dalej zrobić.Zanim opuściłaChicago, w bankomacie wybrała wszystkie pieniądze ze swojegokonta, po czym zniszczyła kartę.Godzinę pózniej była już w drodze do San Francisco.Rozdział 25LOS ANGELESSavich i Sherlock wrócili nazajutrz z kawą i bajglami.-Beztłuszczowe nadzienie serowe - powiedziała Sherlock, wyciągającplastikowy nóż.- Dillon nie pozwala jeść wysokotłuszczowychproduktów w swoim zespole.Savich przyglądał się twarzy Dane'a.- Zdecydowaliśmy, że wy dwoje dziś tu zostajecie.- Przykro mi,Nick, ale Dane na pewno będzie próbował odnalezć tych bandytów,chyba że ktoś stanowczo go odwiedzie od tego pomysłu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]