[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie mam pojęcia, co międzynimi zaszło.Przykro mi, ale nic więcej nie mam panu do powiedzenia.Nick wstał i zabębnił palcami w blat biurka.- Wczorajszego wieczoru znowu wydarzył się wypadek.Ale domyślamsię, że i o tym nic pan nie wie.Mahoney spojrzał na Nicka i odwrócił wzrok.- Wypadek? - Na jego czole lśniły krople potu.- Ktoś przeciął opony w furgonetce pani Wells.Samochód zjechał zdrogi.- To.to straszne.Nick milczał przez chwilę.- W razie gdyby był pan tego ciekaw, pani Wells wyszła z tego niemal bezszwanku.Ale założę się, że już pan o tym wie.- Pochylił się nad biurkiemi zbliżył twarz do twarzy Mahoneya.- Jeśli kiedykolwiek zbliży się pan dojej rancza albo do pani Wells, albo wyśle tam pan kogoś, odpowie mi panza to.- Nie może mi pan grozić - odparł Mahoney.- Nie mogę? Wydaje mi się, że właśnie to zrobiłem.Nick wyszedł z budynku i odetchnął głęboko.Drżał z gniewu.Zawszetak było, kiedy zaczynał go ponosić temperament.Gil ciągle mupowtarzał, że powinien nad sobą panować.Złość ponoć skracałaczłowiekowi życie.W drodze powrotnej jechał za szybko.Nad powierzchnią autostradydrgało rozgrzane powietrze.Mrużył oczy, choć miał na nosie ciemneokulary.Tuż za Castle Rock niebo pociemniało, góry nie wyglądały już takpogodnie.Czyżby zanosiło się na deszcz?Mahoney kłamał.Burkhart kłamał.Obaj powiedzieli tylko tyle prawdy,ile musieli, reszta była wyssana z palca.Teraz będzie musiał oddzielićprawdę od łgarstw.Jechał, spoglądając od czasu do czasu w górę, w stronęnadciągającej burzy.Cały czas myślał o rozmowach, jakie odbył zMahoneyem i Burkhartem.Chryste, jakby się umówili.Mówili to samo,rozbieżności było naprawdę niewiele.Tak, ich historie były bardzopodobne, zbyt podobne.To niemożliwe, by dwaj ludzie tak dokładniezapamiętali rozmowę, która miała miejsce ponad rok wcześniej.Mowy niema.To był brakujący fragment układanki.Nick widział go wyraznie.Czuł, żecały czas miał go przed oczami, tylko go nie zauważał.Obaj.- O Boże - szepnął, uderzając dłonią w kierownicę.Burkhart i Mahoney.Połączyli siły przeciw Wellsowi, którego upórkosztowałby Mahoneya miliony, a Burkharta jego reputację i fundację.Spotkali się, o tak.Wymienili poglądy i szybko wymyślili - jak tointeligentni, ambitni ludzie interesu - jak pozbyć się problemu.Cholera, zrobili to razem.Chociaż Nick dałby głowę, że żaden z nich niesplamił się brudną robotą.Kogo wynajęli, by zrealizował ich plan? Możetych dwóch podejrzanych typów, którzy odgrywali tu pózniej rolęochroniarzy? Dwóch innych groziło Portii przed sklepem; może to właśnieoni próbowali ją wczoraj zabić? Ci ludzie mogli być z Las Vegas albo zLos Angeles.Tania pomoc.Doskonale, pomyślał.Ciągle jednak czuł - podobnie jak Whitefeather - żechłopcy z Las Vegas czy skądkolwiek indziej nie wiedzieliby, jakdezorganizować życie na ranczu, nie wpadliby na to, że można otwieraćbramki na pastwiska, zatruwać wodę w zbiornikach.To wymagałopewnego doświadczenia.Tak.To musi być jakiś miejscowy.- Popatrz, Randy - powiedziała Portia.- Co?- Chmury.Widzisz? Tam, nad górami.Randy wyjrzał przez okno.- Akurat.- Nie zapowiadali deszczu?Wzruszył ramionami.- Jak zwykle, dwadzieścia procent szans.Od dwóch tygodni tak gadają, inic.Portia znowu spojrzała w okno.Na zachodzie zdecydowanie formowałasię linia chmur, odcinając się coraz wyrazniej od błękitu nieba.- Byłoby wspaniale, gdyby.- Pewnie opady nawet nie sięgną gruntu.Wyparują gdzieś po drodze.- Może nie.Siedzieli w gabinecie Randy ego.Portia wypisywała czeki.W pokojubyło gorąco i duszno.Cieszyła się, że to już prawie koniec.Lynette zabrała dzieci na zakupy do Colt, zostali więc w domu sami.Tylerachunków, a tak niewiele na koncie.Pomyślała o koncie, które odkryłNick.Sześćdziesiąt tysięcy.Ciągle jednak nie miała odwagi spytać o nieRandy ego.Randy wydawał się niespokojny.Chodził nerwowo po pokoju.Nie usiadłani na chwilę.Portia wiedziała, że nie cierpiał papierkowej roboty.Wolałby teraz pewnie pracować na dworze, nawet w tym skwarze.Albo namrozie.Rzuciła okiem na zegarek.Dochodziła czwarta.Cholera.Kiedy Nickwróci? Potrzebowała furgonetki.- Muszę z tobą porozmawiać - powiedział nagle Randy.Portia wpięła rachunek do segregatora.- Jasne.Randy się zatrzymał.- Dlaczego jesteś taka uparta? Mówię o ranczu i fundacji
[ Pobierz całość w formacie PDF ]