[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Skinąłem głową na takie wyróżnienie tej przystani, sam bowiem byłem członkiem Yacht-Klubu.-.ludzi to tam pan znajdzie aż zbyt wielu, ale za to będzie pan mógł wypożyczyć sobie jakąś żaglówkę czy choćby kajak.“Wypożyczyć łódź! Boże, cały dzień pod żaglem!”Z radości uniosłem ręce i zaraz je opuściłem.Nie wypożyczę żadnej łajby, choć stać mnie na to.Moje dokumenty, wśród nich patent sternika, leżały teraz spokojnie w schowku Rosynanta w Zalewie.Jedyne, co obecnie mogłem wypożyczyć, to kajak lub rower wodny.Nie dla mnie żagle.Ale nad Krzywe postanowiłem jechać.Panna Alina wyrysowała mi mapkę, którędy mam jechać, i wyruszyłem w drogę.Najpierw jechałem ulicą Nowowiejskiego przez most nad pięknie tu spiętrzoną Łyną, a potem w górę obok neogotyckiego kościoła garnizonowego.Następnie obok dworca kolejowego Olsztyn Zachodni i do skrzyżowania obok targowiska, gdzie skręciłem pod tunel na prawo w ulicę Bałtycką i nią aż do świateł, gdzie skręciłem w wysadzaną przystrzyżonymi klonami uliczkę Jeziorną prowadzącą przez przejazd kolejowy nad jezioro.Zaparkowałem toyotę na płatnym parkingu i poszedłem na pomost Yacht-Klubu.Choć wiatru nie było prawie wcale, na całej przystani wrzał ruch.Szykowano jachty do zbliżających się regat “O Błękitną Wstęgę Jeziora Krzywego”.Stałem tak dumając, gdy podszedł do mnie staruszek odziany w wypłowiałe do bieli dżinsy i opalony na ciemny mahoń.- Co, popływałoby się?- Ano popływałoby się.- To czego stoi?Opowiedziałem na pół zmyśloną historię o delegacji służbowej, która skierowała mnie do Olsztyna i nagle dała dzień wolnego, a ja nie wziąłem patentu sternika z domu.Staruszek wyciągnął do mnie rękę:- No to, bracie żeglarzu, Kącki jestem.Mów mi Maks.- Daniec.Mów mi Paweł.- Mówisz więc, Paweł, żebyś popływał? Ale tu wiatru ani za grosz!- Ech, byle tylko znaleźć się na wodzie! - westchnąłem.Stary zerknął na mnie spod oka.- Jak takiś na wodę zawzięty, to chodź!I ruszył przodem.Między rzędami zacumowanych nowoczesnych plastykowych jachtów przycupnęła stareńka omega, o poszyciu słomkowym z cieniutkich listewek.Żagle miała bawełniane odbijające swym żółtawym kolorem od bieli dakronowych żagli innych jachtów.Wiedziałem, że mam przed sobą jacht zabytek.Gdy podszedłem bliżej i zobaczyłem, w jakim idealnym stanie łódź jest utrzymana, zaświeciły mi się oczy.- No i jak ci się widzi stareńka? - Maks zatarł ręce.- Cudo! - zamknąłem cały zachwyt w tych dwóch głoskach.- No to ładuj się na to cudo (nawiasem mówiąc “Dziewiąta Fala” się nazywa) i płyń.Radość i zażenowanie zakłębiły się we mnie.- Ale jak to? Dajesz obcemu swą ukochaną łódź nie wziąwszy nawet dowodu osobistego w zastaw.- Jak dają, to bierz, a jak biją, to uciekaj! Więc nie gadaj wiele, tylko płyń, bo coś jakby wiaterek się ożywił.A papiery? One mi na wodzie niepotrzebne.Raz spojrzę na człowieka i swoje wiem.Co do zapłaty, to daję ci łódź za darmo.Chyba że, jak sobie popływasz, i bardzo ci się moja staruszka spodoba, dorzucisz jakiś grosz na jej utrzymanie, bo kosztuje sporo.Ale to, powtarzam, zrobisz z własnej woli i dasz tyle, na ile cię stać.A teraz idź do steru.Łap za rogatnicę i szoty, ja cię wypchnę na wiatr.- Jestem gotów.- No to ruszaj! Stopy wody pod kilem i pomyślnych wiatrów!Ja odpychałem się od burty oriona po prawej, Maks pchając za wanty “Dziewiątej Fali” szedł po pokładzie sportiny zacumowanej po lewej i tak wypchnęliśmy omegę na wolną wodę basenu, gdzie jej żagle złapały już lekki podmuch wiatru i łódź ruszyła do przodu.Wielki tego dnia był ruch na jeziorze: kajaki, jachty, motorówki, windsurfery, skutery wodne i statek “Cyranka” opływający z pasażerami jezioro.To wszystko co porusza wiatr prawie stało w miejscu, za to silnikowcy i posługujący się siłą swych mięśni szaleli.Tak słabo wiało, że puściłem szoty, a rogatnicę przytrzymywałem stopą, cały oddając się kąpieli słonecznej.Nagle z hałasu (bo i głośniki grały na plażach, i dzieci wrzeszczały, i wiele silników pracowało na wodzie) wyodrębniłem jeden, szybko zbliżający się do mnie.Spojrzałem w jego stronę i błyskawicznie dałem nura na dno łodzi, chowając się za burtą.Oto na skuterze wodnym Yamaha GP 1200 do burty “Dziewiątej Fali” zbliżał się bowiem całym pędem Jerzy Batura ubrany w piankowy kombinezon.Za nim widoczna była przytulona do niego również ubrana w piankę kobieta, sądząc po jej rozwianych pędem powietrza rudych włosach zapewne Kinga.Przemknęli tuż obok oblewając bryzgami wody mój jacht.Śmiech ich było słychać mimo warkotu silnika.Ostrożnie wyjrzałem znad burty.Skuter Jerzego położył się w łagodnym skręcie i pomknął do przystani - tu spojrzałem na plan wyrysowany przez recepcjonistkę - aha, ku przystani LOK-u, skąd zapewne wypłynęli.Wziąłem kurs na przystań Klubu Sportowego MOS i pozwoliłem się nieść podmuchom wiatru.Niewielkie fale pochodziły od motorówek i skuterów wodnych.Przyglądałem się jednemu, który wyczyniał teraz rozmaite ewolucje polegające głównie na jak najbliższym opływaniu innych skuterów i zalewaniu wodą co mniejszych łódek, rowerów wodnych i kajaków.Z przystani LOK-u wypłynął tymczasem drugi skuter prowadzony wyraźnie niewprawną ręką.Choć był jeszcze daleko, poznałem po rudym błysku w promieniach słońca, że skuter prowadziła Kinga.Płynęła sama.Zobaczyłem, że dziób jej skutera unosi się, a po jej bokach wykwitają białe wąsy piany.Kinga wyraźnie przyśpieszała.Ku swemu przerażeniu zauważyłem, że kursy obu skuterów mogą się przeciąć.Jeden z nich powinien skręcić, o ile prowadzący go chciał uniknąć zderzenia.Kinga skręciła.Na szczęście schodziła tamtemu z drogi.Ale ten z plaży uznał widocznie manewr Kingi za objaw tchórzliwości czy słabości i pognał za nią całą mocą silnika.Przeleciał blisko mnie, połyskując w skręcie czerwienią dna i wznosząc stromą falę.Gnał na przecięcie kursu skutera Kingi.Kinga widząc czy może tylko przeczuwając, że jest ścigana, zatoczyła łuk w moją stronę.Niewiele to pomogło.Ścigający wciąż szedł pozornie na zderzenie lub chciał wymusić na Kindze uderzenie w moją łajbę.Już, już uderzał w skuter Kingi, gdy nagle wykonał ostry zwrot ginąc za pióropuszem wzburzonej jego manewrem wody.Kinga też skręciła ostro, ale tak nieudanie, że jej skuter zarył dziobem w wodę, a ona sama wyleciała w powietrze i koziołkując upadła płasko na fale, twarzą do wody.Leżała tak nieruchomo na falach, a jej skuter opodal.Jego silnik zgasł.Spowodowała to tak zwana zrywka, czyli linka łącząca manetkę gazu z ręką kierowcy.W momencie, gdy prowadzący oddalił rękę zbyt daleko od kierownicy, jak na przykład Kinga spadając ze skutera, automatycznie silnik gasł.Rozejrzałem się.Żadnej łódki w pobliżu.I to na tak zatłoczonym jeziorze! Nie namyślając się długo zdarłem tylko przyklejoną brodę i skoczyłem płaskim łukiem do jeziora pozostawiając “Dziewiątą Falę” na łasce bardzo łaskawego tego dnia wietrzyka.Podpłynąłem do Kingi tak szybko, na ile starczyło mi sił.Odwróciłem ją twarzą do góry i podłożyłem swoje ramię pod jej głowę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]