[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Może dowiedzielibyśmy sięjeszcze czegoś ciekawego?Ostatnie słowa ledwo usłyszałem, bo minęli mnie, weszli na garb i szybko odeszli.Odczekałem chwilę ipodążyłem ich tropem.Gdy wróciłem w miejsce ukrycia Sokoła, audi już nie było.Sokół czekał na mniebezpieczny.Wyprowadziłem go z kryjówki, z kufra wyjąłem mapę Mierzei, sprawdziłem, gdzie byłem igdzie Batura z panem Makaronem prowadzili poszukiwania.Obiecałem sobie, że po południu przyjadę tujeszcze raz.Na razie odjechałem do Krynicy Morskiej, żeby zrobić zakupy.Znalazłem sklep, w którymmożna było kupić wszystkie niezbędne rzeczy po w miarę przyzwoitych cenach.Siedziałem na ławeczcerozkoszując się smakiem lodów, gdy zobaczyłem audi Batury.Tym razem mój rywal wiózł jako pasażeraLidię.Zatrzymali się przed smażalnią ryb około pięćdziesięciu metrów ode mnie, Batura objął Lidię wpół iwprowadził do lokalu.Już chciałem tam podejść i zobaczyć, czy czasami z kimś się nie spotykają, gdyujrzałem BMW łysoli.Bałem się, że zechcą tutaj, przy wszystkich, wziąć na mnie odwet, ale o dziwo popatrzyli tylko na mnie, zagadali do siebie z uśmiechami i zaparkowali blisko smażalni.Siedzieli w aucie,wyraznie czekając na wyjście Batury.W sklepie kupiłem jeszcze kubełek lodów dla Afrodyty.Kufer z tyłu, w przeciwieństwie do sakw, byłhermetycznie zamykany niczym termos, więc istniała szansa, że przez jakiś czas lody się nie rozpuszczą.W drodze do chaty przyspieszałem z każdym przejechanym kilometrem.Rozsypane klocki wydarzeńwokół mnie zaczęły układać się w całość.Zostały tylko dwie niewiadome.Wróciłem do chatki, gdziePimpek szczęśliwy skoczył mi na pierś, żeby mnie polizać po twarzy.Z zakupami wkroczyłem do kuchni,gdzie rządziła Afrodyta. Jesteś w samą porę przywitała mnie. Wolisz ryż czy makaron? Zależy do czego? Do gulaszu z pikantnym sosem.59 Makaron odpowiedziałem.Wstawiłem zakupy do lodówki, potem poszedłem na wieżę.Siedziałem tam patrząc na palące się lampki,rysunek tabliczki i rozwiniętą mapę Mierzei.W końcu wypisałem nazwy najważniejszych miejscowości ipostanowiłem odszukać kogoś znającego ich niemieckie odpowiedniki.Moje rozmyślania przerwał odgłos kroków, które słyszałem na metalowych schodkach konstrukcji wieży.Potem Afrodyta zapukała do drzwi. Pójdziesz ze mną na piechotę? zaproponowałem jej. Tak odpowiedziała, nalewając mi odrobiną wina. Przecież nie będziesz już dziś prowadził.Weszła do środka.W ręku miała tacę z talerzami, w drugiej ręce trzymała butelkę wina i dwa kieliszki.Zerwałem się na nogi, żeby wziąć od niej ciężką tacę. Chcesz tu jeść? zapytałem dziewczynę.Afrodyta ciekawym wzrokiem rozglądała się po niewielkim pomieszczeniu. Chyba jednak nie damy rady przyznała. Usiądzmy na balkonie. Na galeryjce poprawiłem ją.Usiedliśmy na galerii z talerzami makaronu na kolanach.Mieliśmy wspaniały widok na morze.Otworzyłem wino i nalałem Afrodycie. Ty nie pijesz? była zaskoczona. Prawie wcale, a nigdy jak mam gdzieś jechać samochodem czy motocyklem. Wybierasz się gdzieś? Tak. Daleko? Nie. Może zabierzesz mnie ze sobą? Mam tylko jeden kask. Po prostu nie chcesz mojego towarzystwa.Myślałem, co mam zrobić, żeby nie urazić dziewczyny. Pójdziesz ze mną na piechotę? zaproponowałem jej. Tak odpowiedziała, nalewając mi odrobinę wina. Przecież nie będziesz już dziś prowadził.Pozostało mi tylko uśmiechnąć się.W takiej chwili, gdy słońce grzało nam twarze, gdy bawiliśmy sięnakręcaniem spaghetti na widelce, wokół było cicho i spokojnie, a mewy latały na wyciągnięcie ręki i obłokiwydawały się bliżej, było wspaniale.%7łartowaliśmy wspominając czasy liceum, psikusów robionychnauczycielom. Idzie lady L. uprzedziła mnie Afrodyta.Obejrzałem się, rzeczywiście, po plaży, od strony swojej willi, nadchodziła Lidia. Błagam schowaj się i nie wychodz przez jakiś czas zwróciłem się do dziewczyny. Muszędowiedzieć się czegoś od Lidii.Widziałem w oczach Afrodyty żal, ale postanowiłem zająć się nią, gdy wycisnę informacje z Lidii.Zbiegłem do domku w samą porę, by przywitać uroczą sąsiadkę stojąc na werandzie. Dzień dobry! powiedziałem. Witaj stanęła blisko mnie, tak, bym poczuł oszałamiającą woń perfum bijących od jej gładkiej,łabędziej szyi, ukrytej za rzadką firanką pojedynczych pukli jasnych włosów wymykających się z nibyniedbale zapiętego koka.Założyła zwiewną sukienkę sięgającą powyżej kolan i koszulkę na ramiączkach. Pójdziemy na spacer? zapytała. Dokąd? Tam gdzie nie będzie wścibskich oczu twej lokatorki.Rozejrzałem się, czy przypadkiem Afrodyty niema w pobliżu. Ona tu jeszcze mieszka? pytała Lidia. Tak. Podoba ci się? Lidia lekko przekrzywiła głowę. Zawarliśmy pewien układ. Sprząta, pierze, gotuje i. Tylko gotuje uciąłem dywagacje. Jest miła. Ja też potrafię być miła. Nie wątpię przyznałem. Chodzmy.Wziąłem Lidię za jej miękką a zarazem silną dłoń i pociągnąłem za sobą po plaży.Obejrzałem się raz, byzobaczyć wściekłe spojrzenie Afrodyty.Nawet gdy byliśmy sto metrów od chatki słyszałem, jak Afrodytazbiegała po schodach.Byłem przekonany, że zaraz się wyprowadzi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]