[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Możemy wytropić tylko jedną połowę, która w ciągunastępnych dwóch dni krążyła przez osiem firm-krzaków wAndorze.Gość posłużył się jedną z nich, żeby kupić dwadzie-ścia siedem nieaktywnych firm od Luksemburga po Delaware.Tutaj ślad się urywa.Przypuszczam, że wykorzystywane przezsiebie banki kupił w rajach podatkowych, opłacając rocznąlicencję.Dlatego teraz nie możemy się przez nie przebić, a wprzyszłości pewnie też się nie uda.Wie pan coś o Devereux?321- Zmarł w ubiegłą niedzielę.- Cóż, czyli uwija się teraz w piekle.Cała forsa zniknęła.Ktoś znacznie sprytniejszy niż Belseywydoił Devereux co do kropelki.Powiadają, że człowiek niezabierze pieniędzy do grobu, ale Belsey odnosił wrażenie, żeDevereux próbował to zrobić.- Widział pan raport bankowy o jego podejrzanej działalno-ści w Londynie? - zapytał Maynarda.- Nie.Sprawdziłem wszystkie kraje unijne.W żadnym niepojawił się ani jeden.- Przecież był SAR z Christie's - zdziwił się Belsey.- Lon-dyn, dwudziesty dziewiąty stycznia.- Nie było żadnego SAR-u z Londynu.Wiem, sprawdza-łem.- Nie trafił do pana? Pół miliona gotówką.- Nic takiego nie widziałem.Miotam się jak w pułapce.Tojeden z największych przekrętów, jakie widziałem, i same ślepeuliczki.Belsey rozłączył się i zadzwonił do Scotland Yardu.Podłuższej chwili odebrał dyżurny oficer.Belsey przez pięć minutmusiał go namawiać, żeby sprawdził rejestr SAR-ów.Dziesięćminut później uzyskał potwierdzenie, że nie wpłynęły żadneraporty bankowe o podejrzanej działalności, a dom aukcyjnyChristie's ostatni raz przysłał taki osiem miesięcy temu.Najwy-raźniej inspektor Philip Ridpath sam wymyślił sobie pretekst,by polować na Devereux.Rozdział czterdziesty szóstyBelsey wyciągnął z zamrażarki ostatnią butelkę wódki Deve-reux.Usiadł w gabinecie przed plamą krwi.Nie ma SAR-u,pomyślał.W co, u diaska, pogrywa ten Ridpath? Bogiem aprawdą przestało go to obchodzić.Był skonany.Najpierw wy-soko wzbił się na skrzydłach nadziei, żeby potem z trzaskiemspaść na ziemię.Może teraz zaśnie.Wzniósł toast za Pierre'aSmirnoffa, starego druha, gdy zadzwonił telefon.Belsey pił.Nie chciał już oglądać zabytkowych mebli.Aparat uporczywiedźwięczał.W końcu Belsey odebrał.- Co się dzieje? - zapytał męski głos.- Nic - odparł Belsey.- Wszystko się popieprzyło.Spadaj.- Kto mówi?- A kto mówi? - odpowiedział pytaniem Belsey.- Co jest grane?Belsey się rozłączył.Sekundę później telefon znów zadzwo-nił.Podniósł słuchawkę.- Pan Devereux? - Inny męski głos.- Przy telefonie.- Nico, co obiecałeś, nie było, jak miało.Rozmówca słabo mówił po angielsku.Przeciągał samogło-ski.Latynos? Może nawet Chińczyk.Do tego był wściekły, conie ułatwiało mu wysławiania się.- Takie, drogi przyjacielu, jest życie - odparł Belsey.- C'estla vie.Asi es la Vida.323- Nico a nico.Teraz wiele ludzia jest niezadowolony.- Zawsze ktoś jest niezadowolony - stwierdził Belsey sen-tencjonalnie.Odłożył słuchawkę na blat.- Halo? - płynął z niej głos.- Nie zadzieraj ze mną!Belsey położył się na podłodze i przymknął oczy.Kiedy jeotworzył, w drzwiach stał mężczyzna.Rozdział czterdziesty siódmyByło otwarte.Inspektor Philip Ridpath znieruchomiał z uniesionym czar-nym pantoflem.Dopiero po chwili rozpoznał osobnika na wy-kładzinie.- Posterunkowy Belsey - powiedział wreszcie.- Inspektorze Ridpath.Belsey dźwignął się z podłogi.Tego nie można zrobić ele-gancko.Ridpath stał z rękami głęboko w kieszeniach płaszcza.Wydawał się jeszcze bardziej wymiętoszony niż podczas ichpierwszego spotkania i mniejszy, niż Belsey zapamiętał.Za-chował jedynie tę samą, niemal zwierzęcą dociekliwość.Popa-trzył na Belseya, na słuchawkę, z której wciąż dobiegały prze-kleństwa: „Zginiesz, skurwielu.Już po tobie.” - a wreszcie nadrzwi wejściowe i Bishops Avenue.Powoli na jego twarzymiejsce podejrzliwości zajęła troska.- Witam - rzucił Belsey.Ridpath przekroczył próg gabinetu z miną księdza wchodzą-cego do burdelu.Powiódł wzrokiem po półkach, przyjrzał sięplamie krwi, po czym wrócił do salonu.Belsey odłożył słu-chawkę na widełki i ruszył za nim.Ridpath czubkiem butaszturchnął przewróconą karafkę.- Zdaje się, że na pożegnanie nieźle się zabawił - zauważyłBelsey.- Jak się tu dostałeś? - spytał Ridpath ostro.- Otworzyłem drzwi kluczem.325- Masz nakaz?- Nie.Inspektor się skrzywił.- Dotykałeś czegoś?- Prawie wcale - zapewnił Belsey.- A co pana tu sprowa-dza?Ridpath podszedł do drzwi balkonowych i nacisnął klamkę.- Czego się o nim dowiedziałeś?- Jeśli dobrze się orientuję, miał ładny dom i niewiele pozatym.Lubił ręczniki przewiązane kokardką.Belsey siadł przy barku śniadaniowym i próbował wytrzeź-wieć.Obserwował, jak inspektor krąży po parterze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]