[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Za płot nie wpuścił i straszył psem.Jasne było, że wie o mojej, hm,pozaprogramowej wizycie.A że przysłowie mówi: wiedzą sąsiedzi, jak kto siedzi ,zatrzymałem się w drodze powrotnej w Zewłągach, gdzie paru panów raczyło się piwkiem.Nie byłem od tego, żeby nie postawić im jeszcze po jednym.I już wiedziałem, ze staryAzbijewicz komuś kindżał sprzedał, bo nie wisi u niego nad łóżkiem - gajowy to zauważył.Oczywiście, że nie uwierzyłem w gadkę o sprzedaży! Zwłaszcza po odrzuceniu przez Tataramojej oferty, która dwukrotnie przewyższała tę, jaką mógłby przedstawić nawet najbardziejrozkochany w białej broni kolekcjoner czy handlarz dziełami sztuki.Kindżał dostał w ręcektoś, kto może ewentualnie odczytać szyfr Hasan-beja.A takiego nie trzeba było dalekoszukać; wystarczyło zajrzeć na pokład Krasuli bądz do kabiny jeepa grand cherokee.- Miło mi.- Mnie było nieco mniej, gdy już ustaliłem, po co tu sterczycie! Przepraszam.Zresztąuspokoiłem się szybko, jako że kryjówka skarbu wydawała mi się pewna.Do wczoraj! Dochwili, kiedy ten piegowaty bałwan raczył się pochwalić, jak to wpadł w oko laleczce z tegojachtu, co panu dołożył.O mało ja mu nie dołożyłem! Ale przynajmniej już wiedziałem, żewiecie! A gdy indycze jajo poinformowało mnie, że w laleczkę diabeł wlazł, bo tylkoprzyleciała i poleciała z powrotem , byłem pewien, że dzisiejsza noc może być dla mnie, jakoposiadacza skarbu, nocą ostatnią.Byłem pewien, że w dzień nie przybędziecie po fant, boprawna strona takiej akcji oczywiście musiała być wam wiadoma.Tak więc w nocy! I ja, jakostatni idiota, zamiast na oczach całych Mikołajek i waszych wyciągnąć szkatułę spod wody,postanowiłem ośmieszyć was tak, żeby na długo na sam dzwięk mojego nazwiska robiło wamsię słabo! Resztę już znasz.- Och, przepraszam, że tak długo mnie nie było, ale znajoma poprosiła, abym pomogłajej w wyborze naszyjnika z bursztynów.Naprawdę okazja! Wybaczcie, kochani! - Annauśmiechnęła się rozbrajająco.Dla Jerzego 99% uśmiechu, 1% dla mnie.Tymczasem, gdy ku mej radości Anna zaczynała się czuć w moim towarzystwie corazlepiej, Jerzy coraz częściej spoglądał na zegarek.Przypisałem to zazdrości.I zadowolony(ostatecznie Jerzy to naprawdę przystojny mężczyzna) raczyłem roześmianą Annę coraz tobardziej wyszukanymi komplementami na przemian z dowcipami.- Obiad podano! - ozwał się ponury głos nad mym uchem.Sądząc po złym spojrzeniu Zośka w pełni doceniała urodę Anny, a może i wrażenie,jakie wywarłem na uroczej hrabiance.- Jaki obiad, gdzie? - machnąłem ręką.- Na jachcie pana przełożonego - nie omieszkało podkreślić mej niskiej rangi łódzkiediablę.- Zaraz!Ale Jerzy już poderwał się z krzesła, wręcz ciągnąc za sobą przedmiot mychwestchnień i pewnych nadziei:- Chyba nie chcesz, żeby pan Tomasz jadł przez ciebie zimną zupę? Trzymaj się,Pawełku!- Do widzenia, Pawle! - Anna uścisnęła moją dłoń odrobinę mocniej niż wypadało! A niech szef je sobie zupę mrożoną! - chciałem krzyczeć, ale cóż.Z pamięciąuścisku Anny podreptałem za zerkającą spod oka Zośką:- Niech się pan pocieszy - uraczyła mnie zjadliwym uśmiechem.- Dziś jestgrochówka.Taka, jaką pan lubi.Specjalnie też dla pana wdrobiłam dużo czosnku.Tylko,przepraszam, nie pomyślałam, że całować się po czosnku.- A kto ma się z kim całować? - usiłowałem zachować spokój.- Nie wiem - Zośka popatrzyła z dziwnym uśmiechem za Anną odchodzącą z Jerzympod rękę.Zatrzymałem się jak wryty:- Wiesz, Zosiu, marzy mi się żona!Popatrzyła na mnie ze zrozumieniem- Anna?- Nie.Ty!Tym razem Zośka wrosła w ziemię:- Ja?! Dla.dlaczego?- Bo.- przytuliłem zdumioną - bo mógłbym wtedy porządnie zlać ci pupę! - puściłemją z lekkim klapsem.Naburmuszyła się:- Po pierwsze: żon się nie bije.Po drugie: za co?- Po pierwsze: parę klapsów to jeszcze nie bicie.Po drugie: za Annę.Zośka skrzywiła się niechętnie:- No tak.Jak jest hrabianką, to już nie można nic o niej.Roześmiałem się:- Niech już będzie, proletariuszko: o niej i o mnie! Jasne?- Jasne! Jak bezalkoholowe piwo z tej reklamy wskazała mijany plakat, na którympienił się kufel Okocimia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]