[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Leżałem na kanapie i nie mogłem zasnąć.Numer z kawą był dobrym pomysłem i po-stanowiłem, że nigdy więcej nie dam się na niego nabrać.O ile, rzecz jasna, dadzą mi jeszczeokazję.Była godzina dziesiąta rano, ale w najbliższym otoczeniu nie zmieniało się nic pozaświetlistymi cyferkami na moim zegarku.Oczywiście dostrzegałem i różnice.Rama ze świetlówkami podwieszona u sufitu, taka, jakie sprzedają instytucjom, standardowa, zakurzona, bez wdzięku, nie umywała się na-wet do tej, jaką miałem w mieszkaniu.Poza tym nie wiedziałem, jak ją wyłączyć, w ścianienie było żadnego wyłącznika.Regał nie zawierał części z szafą, tej, w której u nas wieszali-śmy moje koszule i sukienki Kay.W ogóle wykładzina regału byli jaśniejsza, bez gustu.Wstałem z kanapy, podskoczyłem i udało mi się dotknąć sufitu całą dłonią.Jasna spra-wa - pokój był niższy.Aż się zasapałem od tego chwilowego wysiłku.Tynk miał kolor jasnożółty.U mnie - biały.Okładzina telewizora imitowała drewno,dla naszego aparatu Kay wybrała gustowną obudowę z czerwonego plastiku.Pokój wydawał się ciasny, mały, czułem, że mnie przygniata.Oczywiście - to przezten sufit.Kanapa także była za krótka.Spróbowałem dać szansę im i sobie.Zamknąłem się w łazience i czekałem.Minęłodziesięć minut, potem piętnaście, potem pół godziny.Siedziałem w spodniach na opuszczonejklapie sedesu i oglądałem własne stopy.Mogli w tym czasie bezszelestnie wejść do pokoju,zamienić termos na pełny; mogli postawić talerz z kanapkami, zawiniątko z hot-dogiem albomiskę pełną zwykłej zupy.Kiedy po trzydziestu siedmiu minutach wróciłem do pokoju, dłużej nie mogłem wy-trzymać, termos i filiżanka leżały na swoich miejscach.Nie ruszyli niczego, nie pojawiły sięna stole żadne nowe przedmioty.Wszystko wyglądało tak jak przedtem.Pisałem do Kay list obrazowo, bez stów.Wszystko zjawiało się w nim nie po kolei izachodziło na siebie.Dec potrząsał mną i krzyczał, b ł a z n i e.Wysoki blondyn w samymtylko czarnym kapeluszu tańczył z Mumbi K.Kostyczny łysek pytał mnie, czy lubię kurczaki,pożerając piękną nagą kobietę w miniaturze.Ta kobieta to była Kay.Obudził mnie strach i głód.Spałem wszystkiego pół godziny.Piekły mnie oczy, su-szyło pragnienie.Cisza dzwoniła w uszach.Stały, choć ledwo uchwytny ból ogarniał mi lewączęść klatki piersiowej.Mózg stał się lekką, świetlistą substancją - fosforyczny obłoczek po-woli wirując najwyrazniej czynił przygotowania do opuszczenia mej głowy.Parę minut po dziewiętnastej drzwi otworzyły się bezszelestnie.Uznali, że dojrzałem,i mieli racje.Twarz była nowa, funkcja najpewniej ta sama.Długie, grubokościste chłopisko o ma-łych oczkach i dłoniach wielkich jak łapy ładownika spoglądało na mnie z wysokości.Przez lewe ramię miał przewieszony czarny skórzany płaszcz, w prawej dłoni trzymał kapelusik.Wyszedłem i zachwiałem się, a on kazał mi wrócić i zgasić światło.Wyłącznik spostrzegłem dopiero teraz, znajdował się tuż przy futrynie.Już miałem za-trzasnąć drzwi, kiedy spytał, czy umyłem termos i filiżankę.Nie umyłem, więc musiałemwrócić jeszcze raz, tym razem woda była w kranach.Wychodząc pamiętałem o świetle, a onnie wymyślił już niczego nowego.Pokazał mi drzwi kilka kroków dalej, kazał czekać i niepróbował mnie wychowywać kiedy oparłem się o ścianę.Nie zrobił tego po prostu dlatego, żechwilę wcześnie odszedł szybkim krokiem w stronę windy.Drzwi były bez wizytówki, sam numer 802 wygrawerowany na niklowej tabliczcemówił mi mało.Chyba że chodziło o ósme piętro i.o drugą literę alfabetu.Szef pionu B?Ale to było po pierwsze zbyt proste, a po drugie wyjaśniało niewiele.Korytarzem przechodzi-ły kobiety i mężczyzni nie zwracając na mnie uwagi.Tuż przed dziewiętnastą dwadzieściapanienka w brązowym żakieciku wychyliła głowę z pokoju i poprosiła, bym wszedł do środ-ka.Od biurka podniósł się dystyngowany mężczyzna o śniadej cerze i ciemnych włosach.Miał nie więcej niż sześćdziesiątkę, jego dokładnie wygolone policzki rozsiewały wokół roz-koszne wonie znakomitych kosmetyków, co natychmiast mi przypomniało o moim dwudzie-stoparogodzinnym zaroście i całodziennym braku toalety.Facet trzymał się znakomicie,uśmiechając się jeszcze rozkoszniej niż wyższy z konwojentów, robił zapraszający gest, bymusiadł na krześle przed biurkiem.W tym zaproszeniu, w ruchach jego rak tkwiły subtelne sy-gnały, że zauważa mój niestosowny wygląd, ale mi go wybacza.Byłą to ironia w wyższymstylu, ironia bez słów; naprawdę trzeba wielu godzin treningu, żeby dojść do takiej perfekcji.Jego sekretarka przyglądała mi się w milczeniu znad maszyny do pisania.Obok biurka stal BarwoMobil, model tej samej wielkości i tego samego typu jak uDeca.Ten widok sprawił, że zacząłem poważać gościa trochę mniej, ale on zadziwił mnieznowu.- Na pewno napije się pan kawy?W pierwszej chwili pomyślałem, że się przesłyszałem, lecz nie okazałem tego po so-bie.Zresztą po nie przespanej nocy nie była to dla mnie propozycja najgorsza z możliwych, aoni byli już przygotowani.Dziewczyna wręczyła mi filiżankę, musiałem postawić ją na kola-nach.Mieszając kawę spostrzegłem, jak bardzo drżą mi dłonie.Patrzył na mnie łagodnie, niespiesznie przekładając leżące na biurku papiery i spoglą-dając na ekranik wbudowanej w biurko końcówki komputera.Obok na ścianie, po jego pra-wej ręce wisiała duża plansza szachowa; widać, jakiś hobbysta.Za nim było okno, nad jego głową widziałem ciemne wieczorne niebo.- Neut, Tropizmus 146? - zapytał z uśmiechem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ines.xlx.pl