[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chodz, bo się obaj spóznimy.Porwał kurtę z łóżka i ruszył do drzwi.Darin przeskoczył obok niego i zatarasował mudrogę w przejściu.- Nie ruszę się stąd, dopóki mi nie powiesz.- To trochę sobie poczekasz.Gair dzgnął przyjaciela palcami w żołądek i wyminął go, kiedy ten zgiął się wpół.Kiedy tylko Darin złapał oddech, pobiegł za nim korytarzem.- Powiedz mi!- Nie.- Gadaj!- Nie!- To powiedz chociaż, czy dobrze sobie używasz.Gair stanął jak wryty.- Nie wierzę, że to powiedziałeś.- Proszę? Nic poniżej pasa, pamiętasz?- Twoje myśli to ściek.- Podobno.- Belisthanin wyszczerzył się w uśmiechu, niezrażony.- Rozumiem, że tokolejne nie ?- Zgadza się.- Drętwus.*Po raz pierwszy od dwudziestu lat na Penglas spadł śnieg.Nadszedł cicho wieczorem zpółnocy, rozpościerając nad wyspą białe całuny, które przez noc zgrubiały i rankiem zalegaływszędzie na pięć centymetrów i więcej.- Ale tu nigdy nie pada śnieg - narzekał Darin, otulając się płaszczem na dzwonnicy.-To prawie jak w domu.- Brakowało mi śniegu - rzekł na to Gair.- W Leah powiedzielibyśmy, że to ledwiegrubszy szron.Wyostrzył lunetę na statku płynącym przez wylot cieśniny Penbirgha.Statek był smukłyjak zimorodek, miał pochyłe maszty i dziwnie rozpięte trójkątne żagle, ale nosił ślady poprzebytych sztormach.Kilka elementów nowego olinowania nie było jeszcze nasmołowanych,jeden żagiel pękł, a drugi był tak jasny, że musiał niedawno zostać wyjęty ze schowka.Mimo tożeglarze sprawnie kierowali statkiem, wykonując zwrot i refując żagle, tak że bez trudu pokonałprzesmyk.- Wygląda na to, że miałeś rację.To ścigacz morskich elfów, zbliża się szybko.Zamknął lunetę i oddał ją Darinowi.- Mówiłem ci.- Belisthanin spojrzał w stronę statku.- Sądząc po wyglądzie, musieliwpaść w ten sztorm z zeszłego tygodnia.Z proporczyka na maszcie została szmata.- Komuś musiało się spieszyć.Ostatnio pogoda nie sprzyjała żeglowaniu.- Morskie elfy to najlepsi żeglarze na świecie.Gdybym musiał komuś zaufać, żeprzeprowadzi mnie przez sztorm, to byłyby one.Patrz, spuszczają szalupę.Gair wychylił się przez balustradę.Zcigacz ledwie zwolnił, a już przez cieśninę w stronęPenglas mknęła podłużna, ostrodzioba łódz.Nie licząc wioślarzy, na pokładzie był tylko jedenczłowiek, choć z tej odległości widać było tylko zarys sylwetki.Statek rzucił kotwicę przywtórze łoskotu łańcuchów, słyszalnego nawet tu, na wieży, a szalupa zniknęła za urwiskami.Darin wyjął Gairowi z ręki lunetę, zamknął ją i zaczął stukać nią o dłoń.- Ciekaw jestem, kto schodzi na brzeg.Możesz polecieć tam na dół i zobaczyć?Gair sięgnął w Pieśń po kształt mewy.Melodia była nieporządna, brzękliwa,przewleczona migotliwymi, żałosnymi nutami, śpiewającymi o długich skrzydłach i bezkresnymniebie.Po sile ognistego orła Gair czuł się dziwnie w kształcie mewy, ale węższe skrzydładawały mu ogromną zwrotność; mewy gniazdowały na skalnych półkach i polowały wbruzdach fal, a to był zupełnie inny świat niż katedry lodu i skał, w których żył orzeł.Po kilkuchwilach opanował nową formę i z wiatrem pomknął nad miasto.Na końcu pomostu na szalupę czekała znajoma niebieska kropka.Gair poszybowałbliżej, aż zobaczył twarz Alderana i rękę, którą starzec wyciągał przyjaznie do mężczyzny ztobołkiem na ramieniu, wchodzącego po stopniach na keję.Zamienili parę słów, a potem ruszyliw stronę miasta.Nagle mężczyzna przystanął i spojrzał w górę, prosto na Gaira.Jego spojrzenie byłozarazem zaciekawione i pewne, jakby bez przedstawiania się wiedział, kim Gair jest.Gair byłpewien, że niczym się nie różni od setek innych mew szybujących i awanturujących się nanabrzeżu.Jak to było możliwe? Czy Alderan rozpoznał go i powiedział swojemutowarzyszowi? Zaniepokojony chłopak odbił znad portu i wrócił na dzwonnicę.Darin czekał na niego od strony lądu, z lunetą wycelowaną w zagłębienie, gdzie droga zmiasta wychodziła z lasu.- Kto to był? - spytał, nie oglądając się.- Nie znam go.Chyba jakiś znajomy Alderana.Alderan wyszedł mu na spotkanie.- Jak wyglądał?- Cały brązowy - powiedział Gair, rozcierając zziębnięte ręce.- Brązowa skóra, brązowypłaszcz, piwne oczy.Twarz jak stary but, wygląda, jakby dużo czasu spędzał na powietrzu.- Zbliżyłeś się na tyle, żeby usłyszeć, o czym rozmawiają?- Ja nie podsłuchuję, Darin - skarcił delikatnie przyjaciela Gair.- Szkoda.Belisthanin z trzaskiem zamknął lunetę.Wargi mu posiniały z zimna, jego cienkie palcebyły tak blade, że wyglądały jak obrana z ciała kość.Waga, którą stracił po chorobie przedWielkim Wieczorem, nie wróciła; raczej schudł jeszcze bardziej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]