[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na środku połączonej z pokojem kuchni leżała ogromna kupa wymieszanych razem garnków i butów, bo brakowało nam mebli i nie było gdzie tego umieścić.Mąż domagał się porządku.Materiałem meblowym dysponowałam, owszem, skądś miałam kawał kantówki, do tego płyciny, wyjęte z drzwi i zastąpione szkłem ornamentowym, na propozycję jednakże, żeby coś z tym zrobić, mąż odpowiadał równie negatywnie, jak wybuchowo, rozzłościłam się zatem, zbuntowałam i zdecydowałam załatwić sprawę we własnym zakresie.Mówiłam, że byłam głupia…Z kantówką pojechałam tramwajem do stolarni mechanicznej na Służewcu, przerżnęli mi ją wzdłuż na cztery części, i tak samo tramwajem wróciłam do domu.Wracać było trudniej, bo te cztery kawałki, owiązane sznurkiem, próbowały wysuwać się różnie i musiałam co chwila walić tym o ziemię, żeby się wyrównało.Następnie za pomocą wysoce precyzyjnych narzędzi, mianowicie siekiery i buchwela, bo niczego innego w domu nie było, wykonałam etażerkę, która stanęła w kącie kuchni.Urodą się nie odznaczała, ale spełniała swoje zadanie, niżej leżały buty, wyżej garnki, a wszystko razem nie rzucało się w oczy, bo było zasłonięte kretonową szmatą w zielone kwiatki.Służyła mi ta etażerka chyba z piętnaście lat.Na nic więcej nie mieliśmy pieniędzy.I tak udało nam się przeprowadzić tylko dzięki temu, że moja teściowa pożyczyła nam czternaście tysięcy złotych, co uratowało sytuację i nigdy nie zostało zwrócone.Po naszym rozwodzie umorzyła dług.Ponadto złożyła nam wtedy, w nowym mieszkaniu, jedyną w życiu wizytę, dostarczając prezent, mianowicie stolik, lampę i fotelik.Między nami mówiąc, wyłącznie te przedmioty robiły w moim domu dobre wrażenie.Z rachunków wynika, że za telefon zapłaciłam czterysta złotych.Telefon dostaliśmy od razu, po kumotersku, bo mój teść miał w łączności dużo do powiedzenia.Nie teść to jednakże załatwił, za skarby świata nie szepnąłby nawet słowa, posądzenia o kumoterstwo obawiał się bowiem panicznie, ale jeden powinowaty byt generalnym przedstawicielem Ericssona na Polskę i obsłużył nas tak z sympatii, jak i po to, żeby się teściowi zasłużyć.O to jedno nie musiałam się starać, co stanowiło dużą ulgę.Tym sposobem zamieszkałam na Dolnej, na trzecim piętrze bez windy.Równocześnie, w tym samym mniej więcej czasie, Teresa wyjeżdżała do Kanady.Jej stosunki z oddalonym mężem przebiegały raczej burzliwie.Od czterdziestego piątego roku usiłowali się połączyć, rozwodzili się, on wracał, ona jechała do niego, znów się rozwodzili, urozmaiceń było dużo.Za pierwszym razem miała uciec z Polski razem z grupą Mikołajczyka, zdaje się, że był to rok czterdziesty szósty, politycznych wydarzeń nie pamiętam dokładnie.Rozmyśliła się w ostatniej chwili, Tadeusz przysłał list pełen wyrzutów, kosztowało go to ze dwa tysiące dolarów, czekały na nią w hotelach zamówione pokoje, a w pokojach szlafroki i ranne pantofle, ona zaś zrezygnowała i zmarnowała wszystko.Następny list był ekspiacyjny, bo okazało się, że grupę złapano, całe szczęście zatem, że nie wzięła w imprezie udziału i za tak doskonałe rozwiązanie Tadeusz chętnie zapłaciłby drugie dwa tysiące dolarów.Nie pamiętam, kiedy z Anglii przeniósł się do Kanady, ale miał już w Hamiltonie dom, a Teresa zaczęła swój wyjazd załatwiać legalnie.Sfinalizował się wreszcie w pięćdziesiątym siódmym roku i cała rodzina była tym ogromnie przejęta.Sama Teresa najbardziej.Bała się i wahała, niepewna, czy to ma sens, swojego męża nie widziała na oczy siedemnaście lat, porzucić kraj, obcy świat, języka nie zna, cały wyjazd załatwiała w stanie popłochu.Zachęcałam ją.— No i cóż takiego, jak się okaże, że coś nie gra, możesz po prostu wrócić — mówiłam całkiem rozsądnie.— A co zobaczysz, to twoje.— Za co wrócę? — ciskała się Teresa.— Mam bilet w jedną stronę!— Pójdziesz do naszej ambasady i powiesz, że w głębi duszy czujesz się komunistką — odpowiadałam beztrosko, bo jeszcze wtedy nie znałam naszych ambasad.Osobiście kupiłam jej ciepłe majtki w różowym kolorze na Chmielnej, żeby ten Tadeusz sobie nie myślał.Kosztowały majątek, czterysta pięćdziesiąt złotych.W trakcie różnych załatwiań przyszła do mnie, do Energoprojektu, z czego wynika, że załatwiała długo.Zaczęła, kiedy jeszcze tam pracowałam.Zawiadomił mnie o jej przybyciu jeden z kolegów, który chwilę wcześniej był na dole.— Pani Ireno — rzekł z przejęciem, a przypominam uprzejmie, że używałam różnych imion, wtedy właśnie Ireny.— Pani Ireno, taka piękna kobieta czeka na panią w holu! Niech mnie pani jej przedstawi!Zgorszyłam się, bo wiedziałam, że to Teresa.— Ma pan źle w głowie? To jest moja ciotka! Pan wie, ile ona ma lat?!— No ile? Trzydzieści, może trzydzieści dwa… Miała dokładnie czterdzieści cztery.Zdaje się, że w osiem lat później, kiedy przyjechała z wizytą, wyglądała jeszcze młodziej i wcale się nie dziwię Tadeuszowi, że uparcie chciał ją mieć za żonę.Wyjechała i odziedziczyłam po niej skórzaną wiatrówkę, którą Tadeusz przysłał jej jeszcze w czasie wojny, zdaje się, że przez Czerwony Krzyż.A propos skórzanej odzieży, moja babcia zaaprobowała mojego męża do tego stopnia, że dała mu w prezencie skórę po dziadku.Była to kamizela bez rękawów, wyjątkowo użyteczna, stanowiła dowód uczuć i nosił ją aż do rozwodu, po czym wyrzekł się nietaktownie.Miałam do niego o to ciężką pretensję, ostatecznie ze mną się rozwodził, a nie z babcią.Teresa wyjechała.Moje młodsze dziecko, Robert, miało rok, starsze, Jerzy, siedem lat i poszło do pierwszej klasy szkoły na Grottgera.Chodziłam po niego i biedne dziecko ciężko to odcierpiało.Nigdy w życiu nie lubiłam dzieci i nie miałam żadnych skłonności opiekuńczych.Także cierpliwości.Jeszcze za moich panieńskich czasów, kiedy mieszkałam z rodzicami, od czasu do czasu sąsiadka podrzucała nam swoje dziecko, prześliczną dziewczynkę imieniem Adriana
[ Pobierz całość w formacie PDF ]