[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Rzeczywiście! Tak więc nie dogonią go, ale z pewnością wpadną na ten mądry pomysł, aby odciąć mu dro-gę do hotelu.Obsiądą wąwóz i uniemożliwią mu dojazd także z innych stron.Nikt nie pomyśliwszakże o drzwiach do mojego pokoju. Maszallach! Zaczynam rozumieć, sahib.To ja mam go doprowadzić do tych drzwi? Alegdzie się spotkamy? Pójdziesz tędy, wzdłuż wielkiej piramidy dokładnie na zachód, w połowie drogi do leżącegoza nią cmentarza zawrócisz w lewo do piramidy Chefrena i na jej południowo-zachodnim rogupoczekasz na Amerykanina.30 Skąd będzie wiedział, że tam jestem? Ja mu powiem.Gdy dołączy do ciebie, pojedziecie z powrotem przez cmentarz, lecz nie wstronę wielkiej piramidy, tylko cały czas na północ w dół równiny, aż znajdziecie się w tej samejlinii co hotel.Nie ma tam żadnej drogi, a piasek jest głęboki.Nikt z pewnością nie będzie nawetprzypuszczał, że tam ucieknie.Mimo to sądzę, że będzie lepiej, gdy w miarę możliwości będzie-cie unikali jakiegokolwiek spotkania dopóki nie ujrzycie hotelu.Wtedy pojedziecie jak najszyb-ciej w jego kierunku, obojętnie czy was ktoś widział czy nie, ale nie skręcicie na drogę, trzymaj-cie się cały czas wydmy, aż do drzwi mego pokoju, które zostawiłem uchylone.Gdy znajdzieciesię w środku, przekręcisz klucz w zamku i już niczego możecie się nie obawiać.Konie oczywi-ście muszą zostać na zewnątrz.Poza tym mam nadzieję, że będę tam przed wami.Ale pośpiesz-cie się, bo wkrótce zrobi się ciemno! A co stanie się z córką Amerykanina i Chińczykami, sahib? Zostaw to mnie! Liczę, że powstanie ogólne zamieszanie, które postaram się jak najlepiejwykorzystać. Ty sam, sahib! Naprawdę narażasz się na wielkie niebezpieczeństwo. Tylko ci się tak wydaje.Zaskoczę pielgrzymów moją zuchwałością tak, że nawet nie pomy-ślą o tym, aby coś ze mną zrobić. Co im powiesz? Jeszcze nie wiem.To zależy od okoliczności.Ale, ale co z tą raną Chińczyka? Jest całkiem niegrozna.Widziałem krew, ale niedużo.Gdy stamtąd odchodziłem, ojciec za-kładał mu właśnie opatrunek. A więc z tej strony nie ma powodów do obaw.Teraz już czas, abyśmy się rozdzielili.Sprawsię dobrze! Od chwili, gdy Amerykanin do mnie dołączy, nic mu się nie stanie, o to możesz być całko-wicie spokojny, sahib.Zażądałeś ode mnie, abym był dobrym człowiekiem i teraz sprawi mi ra-dość odpłacenie mu miłością na jego obrazę.Po tych słowach odjechał w podanym przeze mnie kierunku.Ja obrałem drogę prowadzącąmiędzy wielką, a leżącymi naprzeciwko niej małymi piramidami.Za ostatnią z nich droga rozwi-dla się.Na lewo prowadzi do Sfinksa, a prosto na drugą stronę do grobu Campbella.Zdecydowałem się jechać do grobu, bo stamtąd miałem lepszy widok i mogłem udawać, żenic nie wiem o zdarzeniu i po prostu nadjeżdżam z drugiej lub z trzeciej piramidy.Skręciłemwięc na zachód i tak długo trzymałem się zagłębienia w terenie aż ujrzałem przed sobą ruinyświątyni u stóp piramidy Chefrena.Wtedy zwróciłem się na lewo, pognałem konia w górę postromym rumowisku, aż dostrzegłem leżący niedaleko cel mojej podróży.Wystarczyło jedno spojrzenie, aby rozpoznać sytuację.Wybrani do dżemmy siedzieli na ziemi,parę kroków od nich Mary i obydwaj Chińczycy.Amerykanin stał, a obok niego tłumacz ma-chając rękami, co wskazywało na to, że właśnie ma głos.Do mnie nie docierało ani jedno słowo.Miejsce, w którym się znajdowałem, leżało wyżej niż to, gdzie zgromadzili się Beduini.Przyglą-dający się nie przyłączyli się do dżemmy, lecz, co było dla mnie nadzwyczaj korzystne, ustawilisię od niej w pewnej odległości tworząc półkole otwierające się w moją stronę.Umożliwiło mi tonatychmiastowe zbliżenie się do obradujących.Od razu zwrócono na mnie uwagę.Gdy podjechałem bliżej, usłyszałem zdziwiony okrzyk: Jezdziec bez siodła!.Każdy kto siedział tyłem do mnie, odwrócił się.Okazywano zaintereso-wanie, lecz żadnemu z nich nie przyszło do głowy opuścić miejsce.Moje przypuszczenia okazałysię trafne, bo tak jak zakładałem, wyjąwszy szejka el-Beleda, wszyscy uczestnicy dżemmy mieliprzed sobą noże wbite w ziemię aż po trzonek, pewny znak, że chodzi o życie oskarżonego.Udawałem, że wszystko to nie robi na mnie najmniejszego wrażenia, lecz podjechałem blisko31niego, zeskoczyłem z konia i, aby nie uchodzić za nieuprzejmego, położyłem na chwilę dłonie napiersi, tym samym pozdrawiając siedzące na ziemi osoby.Nie było trudno odgadnąć, który z nich jest obcym szejkiem, ponieważ miał on leżący przedsobą hamail, o który właśnie chodziło.Jego ubranie było w stanie, który Omar właściwie określiłjak brudne i podarte , lecz na jego poważnej, spalonej słońcem twarzy wyraznie wyciśnięte byłoprzyzwyczajenie do rozkazywania
[ Pobierz całość w formacie PDF ]