[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Oczywiście mruknął rozumiem.Miałem was zawsze za nie najgorsze małżeństwo,chociaż zdawałem sobie sprawę tego, lub owego.Elżbieta roześmiała się głośno. Na pewno uważasz połowę mężczyzn w Warszawie zamoich kochanków? zadrwiła wesoło.Teraz dopiero poczuł leciutki akcent defensywy w jej głosie.Rzekł: Czy mam wyliczyć? Takim cię lubię Elżbieta stanęła tuż przy Mikołaju i pogłaskała z upodobaniem krawat zostrowłosej wełny. Uważasz mnie za małego, nieuleczalnego śpioszka.Musisz wiedzieć, że tonieprawda.Przytulić, pocałować, owszem, ale nie, żeby od razu te rzeczy. Mimo wszystkobył to ciągle bój w odwrocie. Elżbieto powiedział Mikołaj łaskawie nic o tobie nie wiem i nie chcę wiedzieć.Najwyżej chcę ci pomóc.Stali zupełnie sami pośrodku bezmiernej peluzy, już miękkiej w tym roku i soczystej: kasztanyi pałacyki łazienkowskie zdawały się roztapiać w odległym, drgającym platynowym słońcu. Bzdura& powiedziała Elżbieta. Zawsze ci się bardzo podobałam.Prawda? Prawda rzekł Mikołaj i pomyślał, że prawdą jest to zaledwie od magicznego ułamkasekundy, który rozprysnął się w powietrzu. Ileż jest w tobie obłudy i wyrachowania! szepnęła Elżbieta. Jak to dobrze!Dotyk warg Elżbiety wstrząsnął nim jednak, chociaż nie było w tym niczego nowego, aninieoczekiwanego, prócz faktu, że usta tak znane stały się naraz pożądanymi aż do ogłupienia.Ujął ją za kruche ramiona, przylgnęła do niego natychmiast.Pojąć nie mógł jak dotąd, tyle lat,uchodził tej sile, o której wiedział, na temat której potrafił konstruować liche żarty.Teraz byłpokonany, dostrzegał to, było mu wszystko jedno, nie myślał o niczym, prócz tego, że jejpragnie; wiedział przecież, równie dobrze jak niechętnie, że wola konstruuje fakty, pokraczne,lecz istniejące realnie już za chwilę, pęczniejące w konsekwencje na pożytek lub udrękę;wiedział takie, że jeśli mężczyzna, a już na pewno on Mikołaj, chce jakiejś kobiety, to ją dostaniebez względu na to, czy potem płacz nie wyżre oczu wszystkim dokoła. Od tylu lat powiedziała uroczyście Elżbieta mam ochotę, żebyś mnie wreszcie pocałował& Nie byłpewny, czy słowa te nie są minoderyjnym trybutem należnym położeniu, czy stanowią sankcjęinnych poczynań, czy po prostu uzasadnienie moralne; nie był nawet zbyt pewny, czy on jąpocałował, chociaż może tak było, nikt nigdy nie dojdzie prawdy o najprostszym fakcie, i wgruncie rzeczy cóż to ma za znaczenie? Jadę do Gdańska po dziecko powiedziała Elżbieta. Wrócę za parę dni. Tak długo& rzekł niechętnie. O wiele za długo na czekanie i myślenie.Twarz Elżbiety skrzywiła się zle maskowaną niepewnością. Masz rację powiedziałacicho. Może lepiej dać temu spokój? Mój Boże! Zimno mi się robi na myśl o komplikacjach& Nie powinnaś go zdradzać rzekł sztywno Mikołaj. Wiem, że meczysz się, że trzebacoś z tym uczynić, ale ja, rozumiesz& Skąd on wie, że się meczę? , pomyślała z przychylną drwiną. Skąd mu to przyszło dogłowy? & Nie chciałbym, abyś mnie zle zrozumiała zaczął Mikołaj z wahaniem & alepewne związki, nazwijmy je najogólniej przyjaznią, lub przynajmniej koleżeństwem, orazlojalność, a także czystość stosunków między ludzmi& Co ma z tym wspólnego? zdziwiła się szczerze Elżbieta. Cóż ma wspólnego zprzyjaznią, lojalnością i czystością ta sprawa?Ogarnęła ją wielka radość i wielka troska, całe życie zakołysało się naraz i jakby ugięło podkłopotliwym, lecz dobrym i pożądanym ciężarem. Rozumiem szepnął Mikołaj. Przecież nie wybaczyłabym sobie nigdy dodała żarliwie gdyby coś zepsuło sięmiędzy tobą, a Andrzejem&Wychodząc z Aazienek Mikołaj myślał: Jak to się stało? Weszliśmy tu jako para starychprzyjaciół& Elżbieta myślała: Wychodzimy stąd jako szczęśliwi spiskowcy& ROZDZIAA TRZECI1.Zniło mu się, że ktoś go goni.Zdawał sobie z tego sprawę jeszcze w półśnie.Otworzył oczy i znalazł się z ulgą pośrodku porannego dzisiaj.Podłogę jasnego pokojupokrywał puszysty kolor beige.Ta dywanopodłoga zdawała się wtłoczona w pokój, zaś jejzwiązki ze sprzętami wymuszone: z turkmeńskim stolikiem z Samarkandy, inkrustowanymfabryczną imitacją kości słoniowej, z drobiazgami z kiosków dla turystów w Pekinie i wAleksandrii, zresztą produkowanymi w Lipsku, które Andrzej skupował z nałogową naiwnością;albo z serwetkami, wykałaczkami i filiżankami z bajecznie kolorowego plastiku, które wydawałymu się synonimem mądrego komfortu.Kumulację uznał od dawna za sprawdzian, może nieostateczny, lecz w ramach którego każdemu przebudzeniu towarzyszyło westchnienie ostrożnegozadowolenia.Położył się na wznak i nasłuchiwał przez chwilę odgłosów z sypialni: panowała tam ciszaspokojnego snu.Oto chwila samotnego bilansu dla Andrzeja Felaka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]