[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Któż nie wie o tym, że oczy mówić umieją, że wzrok nie tylko powiada kocham cię, nienawidzę, gardzę, brzydzę się tobą, ale ma sposób oznaczyćdobitnie każdy odcień myśli i uczucia? Sylwia pierwszy raz się w życiuprzekonała, że niemą taką można było prowadzić rozmowę i doskonale sięrozumieć.Mówiła mu: Ale, proszę księcia, wszyscy patrzą, ja się wstydzę!Książę jej odpowiadał: Przestać na ciebie patrzeć jest nad siły moje. Czyż znowu? Czyż jeszcze? Muszę! Nie ustąpię kroku, nie odwrócę oczu! Ależ ludzie? Co mi tam świat i ludzie? Niech wiedzą wszyscy, że ty jesteś bóstwem dlamnie. My się nie znamy przecie. Ja cię poznać muszę itp.Co się tymczasem działo z szambelanem, niepodobna było odgadnąć.Wprawdzie komedia po francusku grana, szybko, żywo, nie byłaby mu możecałkowicie zrozumiałą, ale powinien się był choć pokazać pomiędzy widzami ipośmiać na wiarę cudzą, gdy się wszyscy śmiali.Ani jego, ani młodzieży, co mudo bufetu towarzyszyła, nie było w sali.Czasami niektórzy z tej bandyukazywali się we drzwiach na krótko, zarumienieni, w dobrych humorach iwnet znikali.Zdawali się tylko przybywać dla przekonania się, że teatr byłjeszcze pełny.Grabski wszystko z dala obserwujący bladł i niecierpliwił się, odgadł był prawiespisek na starego uknuty.Nie mógł nic poradzić na to.Widział ze swojego miejsca, jak Sylwięopanowano, wciągnięto w koło dam spod Blachy, jak ożywiona, szczęśliwa,zapomniawszy o ojcu, cała się oddawała nieznanej, nowej dla siebieprzyjemności.Odwróciwszy się po chwili, ujrzał Mieczysław przy sobie stojącego niemłodegomężczyznę, ze smutną jakąś twarzą, na której ślady lat przeżytych burzliwiebardzo były widoczne.Ubrany skromnie, z założonymi na piersiach rękami, oparty o mur przyglądałsię i przysłuchiwał z uwagą wielką znawcy i miłośnika sceny.Grabski znał tętwarz z widzenia, nie mogąc jej sobie przypomnieć zrazu.Dopiero szukając wpamięci nazwiska trafił na Bogusławskiego.On to był w istocie.A że Mieczysław był mu niegdyś prezentowany, pomiędzy aktami zbliżył się doniego, przywitał i przypomniał mu się.Stary milcząco, skromnie, z jakąś nieufnością przyjął Grabskiego, był podwrażeniem przykrym, przygniatającym. Cóż pan jako najlepszy znawca mówisz o grze tych artystów amatorów? zapytał go po cichu Grabski. Wyborna jest! odparł dyrektor. Przyszedłem uczyć się i podziwiać, boze wszystkiego należy korzystać.W rolach salonowych są to aktorowienieporównani dodał z nieco dwuznacznym uśmiechem w nich też oniwięcej od nas mają wprawy. Całe życie aktorami być nawykli.My, schodząc z desek, radziśmy byćprostymi ludzmi, jak nas Pan Bóg stworzył oni.Nie dokończył Bogusławski czując, że nadto może być szczerym, a po chwilcemilczenia dodał, jak gdyby pod ciężarem trapiącej go myśli: Jutro byśmy tego Dorata mogli dać na polskiej scenie, o niewiele gorzejmoże, ale któż przyjdzie słuchać nas i patrzeć na nas po tych dostojnychartystach? Konkurencji z hrabiami i książętami nie sprostamy ani talenta, anistroje nasze! Pan młodym jesteś mówił ze łzą w oku Bogusławski nie pamiętasz lubnie widziałeś na naszej scenie Powrotu posła, a potem Krakowiaków i górali.Nasz teatr trzeba było naówczas oglądać, gdy jedno serce biło na scenie, wlożach i na parterze.Naówczas rosnął aktor, siły mu dodawała publiczność, znim i w nim grali wszyscy.Otarł łzę stary Bogusławski, a Grabski szepnął poruszony: Mylisz się, szanowny dyrektorze bardzo młody jeszcze, z całą żywościąuczuć młodzieńczych słuchałem Powrotu posła i byłem na Krakowiakach!Bogusławski za obie ręce go pochwycił, oczy mu oschły i zaiskrzyły się. Byłeś pan! Byłeś! zawołał drżącym głosem. A, to były czasyszczęśliwe. Nie! To był sen i marzenie! Znikło też i rozwiało się jak sennemary!Kurtyna podniosła się znowu.Grabski daleko był mniej zajęty Doratem imaleńką sztuczką, która po nim nastąpiła, niż Sylwią i jej ojcem.Czuł się corazniespokojniejszym, a szambelana jak nie było, tak nie było.Zapadła nareszcie zasłona po raz ostatni wśród grzmotu nieskończonychoklasków, wszyscy wstawać zaczęli, zamieszanie wielkie wszczęło się na sali, aże widzowie powstawali z miejsc swoich, Micio nie mógł już nawet dojrzeć, cosię działo z Sylwią i jej ojcem.Chciał co najprędzej wynijść, ale właśnie u drzwipłatnych miejsc ścisk był taki, że przecisnąć się stawało niepodobieństwem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]