[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Męczennik ten chwile jakąśszału i zapomnienia okupywał wojną trzydziestoletnią ze swą ukochanąpołowicą, nieustannie domagającą się wyjścia poza szranki życiarzemieślniczego.nikomu jak jej nie śmierdziała skóra i dratwa.Cóż jejpomogło, że miała salonik z fortepianem w kącie, z doniczkami, z obrazami ipoduszkami haftowanymi ręką córki na kanapie, kiedy wejścia do niego nie byłoinnego jak przez warstat pana Piłsucia.Kilkakroć próbowała temu zaradzić pani Piłsucina, ale zawsze zostawałaalternatywa albo wchodzenia do salonu przez warstat, albo do warstatu przezsalon, a stary jakkolwiek dawał sobą powodować żonie, na zmianę mieszkania,które by go klienteli pozbawiać mogło, zgodzić się nie chciał w żaden sposób.Były projekta przekształcenia całkiem sklepiku na magazyn obuwia z napisemfrancuskim, na ulicy Wielkiej, niedaleko Fiorentiniego i Opitza, ale stary głowąkiwał i statecznie się opierał niebezpiecznej dla kieszeni reformie.**W rogu uliczki był i piekarz, który wszystkich jej mieszkańców miał na swymregestrze, a choć akademikom wyżej trzech rubli niechętnie dawał kredyt,czasem jednak pod pozorem niedostatku drobnej monety, udawało się wziąć uniego bez pieniędzy i na trzydzieści złotych świeżego chleba i bułek.Oprócztych pierwszej potrzeby wyrobów, wypiekano tu rogale, strucle, a nawet babywielkanocne wspaniałe i lukrowane i placki do Zwięconego.Jak na toż, by uliczce na kwiatach świeżych nie zbywało i wesołych twarzyczeknie brakło, piekarz niemiec miał córkę Franię, tak pulchną i świeżą jak jegobułeczki, blondynkę, typ czysto germański, coś powolnego, łagodnego,spokojnego, nieznużonego w pracy i jakby oślepłego na pokusy i wesele życia.Chociaż niezle mówiła po polsku i sama siadywała w sklepie, Frania nierozumiała nigdy tego co jej o czym innym jak o bułce i rogalu chciał mówić, achoć czasem oczy jej z nudów wlepiały się w ulicę, nic z nich iskierki życiawywołać nie potrafiło.Uśmiechała się wdzięcznie gdy kto kupił dużo, nakomplementy odpowiadała milczeniem i wejrzeniem roztargnionym, a staletylko prosiła każdego przychodnia, żeby drzwi za sobą zamykał.Ojciec stary i kilkoro jeszcze rodzeństwa składały dom, w którym Frania byłamatką i gospodynią, cierpliwie czekając na jakiego Michel`a mającego sięzgłosić o pulchną jej rączkę.Otóż prawie i cała ludność znajomsza małegoAotuczka.Pomieszkawszy na niej młodzież tak się z nią była oswoiła iprzywykła do jej obyczajów, że żaden ruch, krzyk, stuknięcie drzwiami nie byłydla niej zagadką; umiano rozpoznać turkot powozu państwa prezydentowstwa,zgadując kiedy wyjeżdżał sam pan lub z córkami; po piosence i głosierozróżniano chłopców pracujących u Piłsucia, po szmerze sukienki odgadywanoprzelatującą Różę, po dzwięku szyb każde otwarcie drzwi u piekarza, pochodzie kancelarzystę przesuwającego się pod oknami panny Telesfory.Cymbusia kulawość piętnowała pochód jego po bruku tak charakterystycznie, żeposłany po tytuń, a niecierpliwie oczekiwany z powrotem, z dala po krokachnierównych niechybnie został odgadnięty i drzwi mu otwierano nim klamkęporuszył.Spokojna to była zresztą i uczciwa uliczka, z której ogniskoakademickie najlepiej znane było jego członkom, dalej już ku końcom, krajebyły mniej zwiedzane i mieszkańcy ich tylko z widzenia znani, a mistyczne onich historie chodzące z ust do ust, sprawdzonymi być nie mogły.Brakło na tocierpliwości i czasu.Cisza prawie cały dzień panowała na tym zaułku, rzadko przerwała ją dorożka,rzadsze jeszcze było zjawienie się powozu, a hałas i historia, która bywszystkich szewczyków wywiodła przede drzwi, nigdy się tu prawie nieprzytrafiały.Opodal był szynk, ale jakiejś natury spokojnej, nie przywabiającymuzyką, nie hałaśliwy, przyzwoity i dbający o swą sławę.Sprzedawano tamwódkę flaszkami, buteleczkami, a czasem na kieliszki, ale zawsze pilnując,ażeby między konsumentami nie było hałaburdy, któryby niepotrzebnejnarobiwszy wrzawy, uczciwe miejsce skompromitował.Dozorca tej części, doktórej składu należał Aotoczek, co dzień tu przychodził na swój kieliszekkminkówki, czasem znajdował powód odwiedzenia gospodyni, z którą wwielkich był stosunkach i dwa razy.Dbała o tę przyjazń na wszelki wypadekprzydatną, pani Janowa wchodzącemu zawsze ofiarowała krzesło i haustsłodkiego nektaru.Obok szynku siadywała przekupka z pomarańczami, jabłkami, gruszkami, iinnymi owocami, ale i to był raczej loszek hurtowy niż drobna sprzedaż.Wysyłała ona od siebie z nadpsutymi wiktuałami dwóch chłopaków na miasto, aci i do akademików czasem zachodzili, bo na te łakocie jeszcze wszyscy byli postudencku łasi.Przy loszku Wawrzyńcowej paliła się pózno w noc latarka, któranieraz opóznionym wskazywała wśród ciemności drogę do domów.Sprzedawały się tu koleją jabłka, gruszki, winogrona, a na wiosnę wisznie,jagody, małgorzatki i wszelkie nowalie zielone, a handel nie ustawał nigdy,przedłużając się na przednówku orzechami, rożkami, figami i tego rodzajupokusą dla gęby, około której zawsze dzieci sąsiednich domów odprawiały strażpołykając ślinkę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]