[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zwiat się goobawiał i odskoczył od niego, to darmo; kto chce żyć w zgodzie ze wszystkimi,musi trochę pochlebiać.a tego on nigdy nie umiał. To by było najmniejsza przerwał Feliks ale ta gra w karty, to walaniesię w najgorszych towarzystwach. Znudził się życiem, potrzebował wzruszeń gwałtownych rzekł Justynwzdychając ja go nie uniewinniam wcale, ale i potępić nie mam powodów.Boję się go jak drudzy, obchodzę, gdy mogę, rzucić nań kamieniem nie mamserca, zwłaszcza dodał śmiejąc się sam z siebie jeśli odziedziczył cogrubego w Besarabii.Chciał jeszcze mówić coś więcej, ale w tej chwili gruby głos przybyłego ze wsiszlachcica Kaliszanina, niegdyś sąsiada Justyna, przerwał rozmowę.Wieśniakrzucił się na szyję Gale, objął go i począł, śmiejąc się, całować serdecznie. Justyś, kochany Justyś! ot to szczęście, że cię spotkałem, a wiesz, żem niemiał z kim zjeść śniadania. Nieoszacowana wiejska natura piszczącym swym głosikiem drżącym zewzruszenia zawołał Justyn oni jeszcze jedni w Kaliskiem pradziadowskichtrzymają się tradycji i sami ani jeść, ani trawić nie umieją! O sancta simplicitas!Patrz, panie Feliksie, i bierz przykład z niego.Po czym zaraz musiała nastąpić prezentacja. Pan Feliks Narębski, mój przyjaciel z Lubelskiego. Pan KazimierzPotrzebiński z Kaliskiego, towarzysz szkolny i najlepszy z ludzi zawołałJustyn.Nowo poznajomieni pocałowali się wąsami i ścisnęli dłonie z tym poczciwymuczuciem braterskim, które bodajby się umiało szczerzej poza szrankidotychczasowe rozciągnąć. A! Narębski, moja ciotka Potrzebińska była za Narębskim, czy nie krewnym? Nie odparł Feliks, posłuszny zwyczajowi przypomnień koligacyjnych ale prababka moja była Potrzebińska. Tak! córka Jana Kantego, to wiem, a więc jesteśmy nawet trochę krewni.Chodzmyż razem na śniadanie, ale gdzie?Feliks z największą trudnością potrafił się ledwie wymówić, wiedział bowiem,że takie śniadanie gościnnego wieśniaka mogło się łatwo z pomocą Justynapociągnąć do kolacji, a żona czekała! żona czekała!Musiał to jednak uczynić z jak największą ostrożnością, aby Kaliszanina nieobrazić i na świadectwo wezwał Justyna, modlącym się błagając wzrokiem, abypotwierdził, że mu się już wprzódy wyrywał.Tak się jakoś rozstali grzecznie i bez urazy po nowym pocałunku z obu strontwarzy, a Justyn powiódł pod rękę gościa, tłumacząc mu, jako śniadania gdzieindziej prócz Bouquerela jeść nie było podobna pod strachem najokropniejszejniestrawności, choroby, a kto wie? może nawet nagłej śmierci.Nie bez wewnętrznej obawy jakiejś zbliżył się biedny Narębski do domu wiedział on, co go tam zawsze czekało wymówki żony poparte milczeniemznaczącym córki, kwasy i widok uciemiężenia, jakie znosić musiała Mania; niebez trwogi więc i coraz smutniejszy wszedł powoli na wschody.W salonie, swoim zwyczajem, siedziały matka z córką; pani Samuela wpatrzonaw sufit, znudzona i jak zawsze mocno chora, choć kolory zwodnicze zdrowiamiała na twarzy i Elwirka przez okno bacznie okiem uzbrojonym w lornetkęstudiująca ulicę i przechodniów.Zaledwie się Feliks ukazał, obie zwróciły sięku niemu. A! przecież powracasz! zawołała żona to szczęście jak pójdziesz domiasta, doczekać się ciebie nie można.Co wy tam robicie? Co wy tam robićmożecie, mój kochany Feliksie? ze zwykłą sobie słodyczą wzdychającpowtórzyła czuła żona. Ale zmiłuj się, Samuelko, tyle miałem sprawunków, przy tym złapał mnie wulicy Justyn i pół godziny zatrzymał. Ale zmiłuj się, panie Feliksie przerwała, nie dosłuchawszy do końca, pani tyle też zmarnowałeś czasu? Czyż się natręta pozbyć nie można? Dom do tejpory nie urządzony, jestem w śmiertelnym strachu; spuściłam się na ciebie,wszyscy wiedzą, kiedyśmy przyjechali, dotąd żadnej nie oddałam wizyty,bobym jej przyjąć nie miała gdzie, a ty to bierzesz tak lekko! Proszę cię, nie siadam od rana do wieczora rzekł Feliks ocierając pot zczoła, który świadczył o pracy. Tak, a jednak skutku nie widać. Wie papa dodała Elwirka odchodząc od okna wszak tapicer nieprzyszedł znowu, firanek nie przynieśli, stolika nam nie odmienili; w drugimpokoju posadzka nie wyfroterowana, nic ale to nic, a mamę to męczy i dziś jużbył taki atak nerwowy. Dajże pokój! ruszając ramionami z rezygnacją dobrze odegraną odparłażona co go tam moje biedne zdrowie obchodzi. Może by papa choć posłał? Sam byłem dwa razy, aleście panie wczoraj odmieniły projekta irozdysponowały trzeci raz co innego: muszą przerabiać, to potrzebuje czasu. Cóż nam do tego! Na to są czeladnicy! Na to są pieniądze zawołałaSamuela na to jest miasto! Ale nie mówmy już o tym, proszę, nie mówmy otym, mnie to dziwi, mnie to zabija, mnie to.Nie dokończyła, bo wielki kaszel porwał ją z większej jeszcze niecierpliwości icórka, czyniąc umyślną demonstrancję, pobiegła do dzwonka.Na głos jegozbiegli się natychmiast ludzie, panny służące, woda, krople, serwety i całyprzybór zwyczajny, ale pani Samuela wszystko i wszystkich odepchnęła jednymręki skinieniem.Była widocznie w najokropniejszym humorze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]