[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. %7łeby myśleć płodnie, trzeba skupić się w sobie, mówiła dalej, a w mieścieczłowiek ciągle podburzony jest do wylania się na zewnątrz, zużywa sięwrażeniami; potem, dodała, człowiek w mieście się psuje, jestem o temprzekonana.Widok tyla złego, które się co dzień o oczy obija, nie może być bezwpływu.Zciera z nas świeżą barwę młodości. Stare maksymy! przerwał znowu Koniuszy.Nie nawrócisz Pani tegomieściucha, który tu z nami nie wyżyłby kilka tygodni. Dlaczego? spytałem. Dlatego, odpowiedział stary, nielitościwie śmiejąc się, że tu nie ma teatru, amoże aktorek, nie ma szumnych balów, wieczorów, gry, i życie sobie płynie jakzegarki idą puk, puk, puk, puk! jednostajnie. Prawda, jednostajnie aż straszno! zawołała Irena.Człowiek stworzony jest doczegoś lepszego a stałego, niezmiennego tymczasem czuje że stałego nic niema.Ile razy dla niego trwa dłużej jedno, lęka się, egoista! Ta przestraszająca jednostajność jest dowodem szczęścia! rzekłem.Boim sięstracić to tylko co wysoko cenim. Szczęście! szczęście, mówiła Irena jakby do siebie.Tak! to może ten pokójwioski i ustronia cichego, innego niema. O! jest inne, zawołałem. Pan jeszcze w nie wierzysz! spytała odwracając się ze smutnym jakimśuśmiechem. Ja? wierzę, nie wierzę, ale się go zawsze spodziewam. Szczęśliwy! Nadzieja szczęścia jest już szczęściem sama.Zamilkliśmy.Jakiś czas jechaliśmy potem nic nie mówiąc.Koniuszy i jego końrwali się do domu.Irena wypuściła swego karuszka prawie czwałem, i takśpiesznie lecąc stanęliśmy u ganku.Konie Pana Koniuszego stały zaprzężone. Co to jest? spytała gospodyni. Jedziemy, odparł stary. Jak to być może? Pan Jerzy się śpieszy, rzekł Koniuszy. Pan Jerzy! możeż to być?Milczałem, nie chcąc ani potwierdzić słów dziada, ani mu zaprzeczyć.Onaszepnęła mu coś znowu na ucho, stary się opierał, trząsł głową, powiodła go wgaleryą i mówiła długo, żywo i tak skutecznie, że nareszcie konie wyprząckazano.Ale zostawszy na prośby Ireny, Koniuszy w najbezecniejszy wpadłhumor.Fraszką był jeszcze wczorajszy.Nie mogąc się na nikim pomścić, próczna mnie, dał mi się straszliwie we znaki.Ale widzę, że list przeciągnął się nad wszelką miarę przyzwoitą, tak że mógłbyjuż obszernością swoją najdziksze domysły pocztmejstrów usprawiedliwiać;kończę go śpiesznie a raczej urywam.Z następującego dowiesz się o losachwiernego waszego przyjacielaJerzego.V.Turza Góra, 23 Listopada.Kochany Munciu! Nie wiem doprawdy na czem stanąłem, pisząc przed kilkądniami do ciebie; potrzebuję się z kimś podzielić i siadam znowu do listuopowiadać dzieje mojego pobytu na Polesiu.Zdaje mi się, żem się zatrzymał na tem, gdy Koniuszy, zmożony prośbą czyrozkazem (to rzecz dla mnie nie rozwiązana) Ireny, pozostał ze mną wRumianej.Zaledwieśmy wstali od stołu, gdy przez okno postrzegł Koniuszynadjeżdżającego z Turzej Góry kozaka.Wybiegł do niego niespokojny.Jakożbyło czego: ekonom donosił, że korzystając z nieobecności dziada, Kapitanpolował w lasach Turzogórskich od granicy Kurzyłówki, wprawdzie nie dalekosię zapędziwszy, ale właśnie w ten ostęp, w którym sarny hodowano i gdzienikomu strzelać nie było wolno.Znać potrzeba namiętność Koniuszego do myśliwstwa, żeby sobie wyobrazićjaka go ogarnęła wściekłość, jaki go szał opanował gdy tę wiadomość odebrał.Natychmiast rozkazał konie zaprzęgać i sposobić do drogi, a sam chodzącwielkiemi krokami po pokoju, zaglądał od okna do okna, czy nie zobaczypowozu, i powtarzał: W łeb szelmie wypalę.Irena uspakajała go tem, że ludzie przez zbytnią gorliwość mogli fałszywązburzyć go na próżno wiadomością, on jednak nic słuchać nie chciał.Kilka razy rzucił na mnie okiem badającem, jakby się upewnić chciał czy mutowarzyszyć będę; nareszcie spytał mnie nagle: Spodziewam się że jedziesz ze mną? Naturalnie, odpowiedziałem. Dlaczego naturalnie? spytała Irena.I po co pojedzie Pan Jerzy? Ja bymwłaśnie prosiła żeby pozostał; na powrót dam mu konia czy konie, jak zechce. Dlaczegóż nie ma jechać ze mną? odburknął Koniuszy. Bo Panu tam na nic niepotrzebny, a dla mnie miłym jest gościem.Podziękowałem ukłonem tylko, Koniuszy znacząco spojrzał na nią i usta zaciął.Miłym! powtórzył przez zęby, cedząc i ruszając ramionami. Zresztą, mówiła Irena, wieczorem go puścimy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]