[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Co sięz tej dziewczyny zrobiło! Proszę ciebie, pamiętam, ręce miała zarobione,poodmrażane, brzydkie.a dziś  jak zdjęła rękawiczkę.Aureli się uśmiechał. Ręce  to nic  odparł  ale główka i serce! rzekł  tym się dopierodziwować. Czy ona dla wszystkich tak zimna i sztywna?  zapytała matka. Jam jej inną nie widywał  rzekł Aureli.Posmutniała wielce Porochowa, lecz natychmiast trzeba się było zająćprzygotowaniem ubrania do obiadu, i to rozerwało nieco biedną parafiankę,którą obyczaje i cały porządek życia wielkiego miasta co chwila wprawiały wzdumienie, tak, że bez syna obejść się nie mogła.Zwątpienie o powodzeniu po przyjęciu i obiedzie u Barona jeszcze siępowiększyło.Domu na takiej stopie nigdy w życiu nie widziała Porochowa.Baron, mimo grzeczności, swym obejściem się pańskim nie dozwalał jej sięspoufalić; nie śmiała mówić, obawiała się z czymś niestosownym wyrwać ipowróciła do hotelu zmęczona, przybita, ze złymi przeczuciami, wyrzucającsobie, że przez miłość dla syna ważyła się na tę wyprawę po złote runo.Aureli, który w oprawie domku wiejskiego błyszczał jak brylant, tu się jejwydawał  nawet macierzyńskiemu sercu  przygasłym i zmalałym. Na obiad razem tego dnia proszony Zygmuś zupełnie go na drugi plan usunął ikilka razy Aureli widocznie placu mu dotrzymać nie mógł.Wróciwszy do hotelu, po obiedzie tak smakowitym, że sama o tym nie wiedząc,Porochowa w nim miarę przebrała, musiała naprzód niezmiernie wiele pićwody, potem herbaty i uczuła się niedomagającą.Gdy Aureli mówił jej dobranoc, szepnęła: Masz ty jaką nadzieję? Nie widzę powodu, abym miał zwątpić  odparł syn. Niech mama się nieturbuje, a mnie zostawi staranie: ja będę wiedział jak sobie poczynać. A stary baron! Nie można by jego ująć sobie?  szepnęła matka. U mnie to wszystko wchodzi w rachunek  rzekł poważnie Aureli, więcejokazując pewności siebie, niż jej miał w istocie.Spytawszy jeszcze o Leona, bo i ten ją niepokoił, uspokoiła się na ostatekzmęczona, wzruszona parafianka i po rumianku, który dzień zamknął, udała sięna spoczynek.Pobyt Porochowej w Warszawie, w ten sposób rozpoczęty, nie przeciągnął sięzbyt długo.Sama ona postrzegła, że mało mogła być synowi użyteczną, a wtowarzystwie otaczającym Justkę czuła się zbyt obcą.Koszta przy tym znacznezastraszały nienawykłą do wydawania gotówki, i po kilku dniach, otrzymawszydrogocenny zegareczek od panny, inną jakąś pamiątkę od barona, Porochowa,dosyć smutna, ze łzami opuściła miasto, przekazując synowi dalsze staranie.Naprawdę wielkich nie miała nadziei, a pocieszało ją tylko to, że Leonkowi nielepiej się powodziło.Aureli zaręczał jej za to  i nie mylił się.Była jednak różnica pomiędzy nim a Leonem.Obaj oni rozpoczęli starania z sercami zamkniętymi, Aureli trzpiot i lubiący siębawić, wcale się kochać nie myślał; Leon zimny, obrachowany, praktyczny zpoczątku też przypatrywał się tej Justce, jako fenomenowi, nie czując dla niejsympatii, lecz w nim była możność przywiązania się i nie zużyte na płocheigraszki serce.Jedna rozmowa poważniejsza z Justką uczyniła na nim wrażenie głębokie; uznałją, jak inni za istotę wyjątkową i godną tego, aby się nią zająć żywo.Obudziła w nim naprzód ciekawość, potem sympatię.Nie narzucał się jej zbytnio, lecz Justka spostrzegła nawet, że się zbliżyćusiłował i sam w lepszym okazać świetle.Chociaż wspomnienie Sędzinki i młodości odstręczało ją od Leona, była nadtosprawiedliwą, ażeby nie ocenić go i nie wyróżnić.Dostąpił tego honoru, którego mu współzawodniczący Aureli wielce zazdrościł,że z nim długo i poważnie rozmawiała, nie odprawując go żarcikami, jakmłodzież inną.Leon po kilku takich zamianach myśli nabył przekonania, że stracić głowę dlaniej nie było trudno.Jeżeli się na dni kilka oddalił i nie widywał jej, czuł jużtęsknotę i powracał.Rachuby na miliony, z jakimi go tu matka wyprawiła,wcale nie były na pierwszym planie.Leon czuł, że w zupełnie ubogiej kochać by się musiał, taką dla niego miała ponętę.On sam pod jej wpływem widział sięwyszlachetnionym.Aureli żartował z niego, że.zaszłapał, jak się wyrażał, na co Leon nieodpowiadał nawet.Do towarzystwa, o którym mówiliśmy, zima znaczny, nowy kontyngensprzyniosła.Salon barona był przepełniony, a piękna Justka miała tylko trudnośćwyboru wśród świetnego orszaku, jaki ją otaczał.Nikt jednak z tych wielbicielinie ośmielił się dotąd wystąpić tak wyraziście i dobitnie, ażeby innychodstręczył.Justka szczególniej trzymać umiała ich na wodzy, w pewnymoddaleniu, którego bliższa znajomość nie zmniejszała.Tym, którzy się odważali na dwuznaczne uczuć swych wypowiadanie, dawałaodpowiedzi wcale nie zachęcające.Baron, który jej zostawił zupełną swobodę, będąc pewien, iż jej nie nadużyje,sam nie uczynił żadnego wyboru, nie okazał nikomu, iż by go sobie życzył, aniJustki nie chciał żadną pokierować skazówką.Jednakże miał od roku już w sercu życzenie; z którym się taił.Rok upływał właśnie, gdy jeden ze starych partnerów wista barona,przyprowadził raz z sobą i zaprezentował mu bardzo przyzwoitego, około lattrzydziestu mogącego mieć człowieka, barona także, Inflantczyka, czyKurlandczyka, którego nazwisko, von Brock, uderzyło starego.Prababka barona była z tego domu.Przybyły gość wiedział o tym dobrze i ztego powodu nawet życzył sobie przedstawić się dalekiemu powinowatemu.Baron, pozbawiony rodziny, przyjął go z wielkim uczuciem, z jakąś rzewnością,jakby w nim znalazł drogą gałązkę szczepu swojego.Brock, ani brzydki, ani piękny, ani młody, ani stary, bo fizjognomią miał, naktórej wiele się nie wyraża, wychowany starannie, należał do jednej z tychrodzin niemieckich, osadników odwiecznych, która w tradycjach swych miałasłużbę publiczną.Ojciec, dziad, pradziad, zajmowali wysokie posady; jemu teżzaledwie dano ukończyć liceum i ubrano go natychmiast w vicemundur,sadzając za stół do papierów  czyniącego kółkiem w tej ogromnej machinie,która każdemu państwu jest niezbędną, ale wytwarza całe zastępy ludzi, co jużna nic się nie zdali, chyba tylko do tych funkcji, pochłaniających wszystkie ichwładze.Brock miał przyzwoite maniery w salonie, nic mu zarzucić nie było można; leczmyśli jego obracały się w ciasnej sferze, poza którą skrzydła im opadały.Z Brockiem można było począć rozmowę o czymkolwiekbądz: zawsze się onakończyła jakąś historią, albo osobliwego procesu albo szczególnego przebiegusprawy, postępowania urzędu, rozstrzygnięcia władz i t.p.W Warszawie przebywał baron ze szczególnym poleceniem, a że misja nie byłapilną, a on tu pobyt znajdował przyjemnym, nie śpieszył na powrót do swego wministerium stanowiska. Z tą karierą urzędnika łączył, naturalnie, baron obyczaje do trybu życia tegoprzywiązane; spokojnego temperamentu, rozrywek nie szukał innych nadumiarkowaną grę w karty.Stół wykwintny i kilka godzin salonowej rozmowy.Literatura, sztuka i t.p.przedmioty obchodziły go tylko tyle, ile z nich lepszetowarzystwo zapożycza dla osolenia swej egzystencji; zresztą były one dla niegozupełnie obojętne.Młody jeszcze, bo nie miał lat trzydziestu, Brock już nałogi pewnepoprzejmował i kolej sobie utarłszy, nie myślał z niej zbaczać.Było mu dosyćtego życia i więcej nie pragnął od niego.Nie będąc bogatym, bo rodzice mu zadłużony zostawili majątek, baron nie miałz czym zbyt burzliwej młodości pędzić [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ines.xlx.pl