[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zacząłem się łamać.Nie byłem do końca przekonany, czy chcę ją porzucić.Zbliżaliśmysię do centrum Katowic. Ile razy tędy spacerowaliśmy , myślałem.Kiedy Mucha zatrzymałstarego fiata przy placu Szewczyka, nie mogłem uwierzyć w ten zbieg okoliczności.Zobaczyłem Kaiserhof  kamienicę, w której mieszkał wuj Kariny.W jednej chwili wszystkostało się jasne.Zimny pot oblał mi czoło.Wysiedliśmy z auta, a Mucha odjechał.Zrozumiałem, dlaczego Poloczek nie wszystko mi mówił.Wyciągnął ze mnie informacje, ateraz będzie mu na rękę, jeśli się wycofam.Cały łup będzie jego.Cały skarbiec Troplowitza! Idziemy do Gybisa  stwierdziłem i zamachnąłem się.Poloczek poślizgnął się i upadłna ziemię. Nie, no co ty  zaśmiał się nerwowo, lecz wiedziałem, że kłamie.Bał się, że znów gouderzę.To był dla mnie przełomowy moment.Są takie w życiu każdego.Wtedy nie byłem tegoświadomy.Decyzja, jaką podjąłem, przewróciła wszystko do góry nogami.Wiedziałem już,kogo Poloczek chce okraść.I to, że staruszek raczej nie opuszcza domu.Spojrzałem na drugiepiętro kamienicy i przełknąłem ślinę.Gybis był u siebie.To oznaczało, że Poloczek zamierzanie tylko obrabować, ale i zabić wuja Kariny.Odchyliłem klapy skórzanych toreb, jakiewzięliśmy dla kamuflażu, a potem na lup.Nie było w nich noża, pałki ani pistoletu.Tylkorolka taśmy klejącej i wełniane rękawiczki.Odetchnąłem. Idziemy  Poloczek wskazał Kaiserhof. Sam idz  warknąłem. Nie dotknę tej mokrej roboty.Nie na wuju Kariny!I nagle olśniło mnie, że Poloczek od początku liczył, że się wycofam, kiedy dowiem się, kto ma być ofiarą.Wtedy nie musiałby dzielić się łupem.Ruszyłem więc w kierunkukamienicy. Nic z tego, nie ucieknę  zapewniłem go. Zrobię tak, jak ustaliliśmy.Poloczek uśmiechnął się półgębkiem, wtedy dodałem twardo: Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo.Za wystawienie tej roboty należy mi się nie sześćdo czterech, ale pół na pół. A jużech myśloł, że trzęsidupa z ciebie.Niech bydzie.Zuch, moja krew!  poklepałmnie po plecach.Nacisnął przycisk domofonu z numerem 6. Awaria.Gaz się ulatnia na drugim piętrze.Proszę natychmiast otworzyć! powiedział zdecydowanym tonem.Po chwili usłyszeli brzęczek i Poloczek ruszył schodami nagórę.Mogłem jeszcze uciec, wezwać policję.Ostrzec wuja Kariny.Nie zrobiłem nic.Cogorsza, zażądałem swojej doli  wszedłem w to.Zgodziłem się na wszystko, co mogło sięwydarzyć.Nawet na zabójstwo, choć wiedziałem, kim Troplowitz był dla Kariny.Stałem naczatach i denerwowałem się jak nigdy w życiu.Uświadomiłem sobie, że to ja podsunąłemPoloczkowi pomysł z obrobieniem Troplowitza.On zaś podstępnie wykorzystał mnie dozbierania danych.Wszystko przygotował. Gdyby mi wcześniej powiedział, nigdy bym się niezgodził , próbowałem się usprawiedliwić. Ale teraz jest już za pózno.Jeśli wszedłeś międzywrony, musisz krakać tak, jak one..Nagłe zacząłem się zastanawiać, co pomyśli Karina,kiedy Gybis zostanie obrabowany, a co gorsza  zginie.Będzie pewna, że od początkuplanowałem ten napad i tylko dlatego ją w sobie rozkochałem.Pomyśli, że uciekłem, bojąc sięciąży.Pomyśli, że to ja zabiłem jej wuja  włosy zjeżyły mi się na głowie z przerażenia.Poloczek długo nie wracał.Udawałem, że manipuluję przy skrzynce gazowej, choć niktnie zwracał na mnie uwagi.Zewsząd rozlegały się odgłosy petard.Spośród wielu wystrzałówrozpoznałem jeden, większy.To oznaczało, że Poloczek dobrał się do sejfu.Ucieszyłem się. Wszystko będzie dobrze.Troplowitza obrobimy, z Kariną wyjedziemy.Jak będą pieniądze,może i urodzi to dziecko.Jakoś to będzie.Kwadrans pózniej zszedł Poloczek.Był rozpromieniony.Pokazał mi pękatą torbę.Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, wcisnął mi do ręki jakieś monety. Są stare  zapewnił. Dużo warte.Do kieszeni napakował mi garść zgniecionych banknotów.Najpierw oniemiałem,potem chciałem tańczyć ze szczęścia.Dał mi jeszcze pierścionek i jakieś pudełeczko.Wewnątrz była złota kolia z zielonymi kamieniami.Z wrażenia omal nie padłem trupem. Ni mom tej piprzonej dolarówki  wysyczał mi do ucha Poloczek. Tera ty idz. Drugie piętro.Drzwi mosz otwarte  popchnął mnie na schody.Nie myślałem.W rękachmiałem fanty.Wbiegłem na górę, miałem do pokonania kilka schodów i stanąłem jak wryty.Naprzeciwko mnie stała kobieta, która wrzeszczała:  Policja! Zabili Troplowitza.Ludzie!Morderca! Nie zastanawiałem się.Zawróciłem.Kiedy znalazłem się na dole, Poloczka już niebyło.Rozejrzałem się wokół, zagwizdałem, ale usłyszałem tylko głośne śmiechy świętującychłudzi.Pobiegłem na róg, gdzie miał czekać Mucha.Auta nie było.Nikogo nie było.Wystawilimnie.W jednej chwili zrozumiałem, że taki był plan.Dokładnie taki.W oddali słyszałem jużjazgot radiowozów.Rzuciłem się do ucieczki.Wskoczyłem na estakadę prowadzącą dodworca.Ale główne drzwi budynku były zaryglowane.Wróciłem na ulicę 3 Maja.Minął mnieradiowóz, ale nawet nie zwolnił.Nie mogłem uwierzyć we własne szczęście.To nie mniegonili.Pewnie jechali do noworocznej rozróby.Wiedziałem, że nie mam co wracać do swojejnory.Nie myślałem już o Karinie ani o martwym Troplowitzu, tylko o sobie.W głowiekołatały mi słowa Poloczka:  złoty strzał i  usuniemy świadków.Kobieta na schodachwyraznie krzyczała:  morderca.Najpierw chciałem się ukryć w jakiejś piwnicy, leczzrezygnowałem.Tam zaczęliby poszukiwania.Wiedziałem, że na powrót do domu i odzyskaniegotówki, którą odkładałem tyle miesięcy, nie było już szans.Cały mój majątek mieści się terazw jednej kieszeni.Zakląłem, bo było tego zdecydowanie mniej niż w mojej puszce na  czarnągodzinę.Zastanawiałem się, co dalej.Starałem się iść normalnym krokiem, by nie zwracaćuwagi.Dotarłem do wiaduktu.Zdziwiłem się, że na torach stoi pociąg.Zwykle wiadukt byłpusty.Pociągi z hukiem przejeżdżały tędy w minutę.Wspiąłem się na nasyp, bo pociąg wydałmi się świetną kryjówką.Lokomotywa znajdowała się daleko.Nawet jeśli siedział w niejmaszynista, nie był w stanie mnie dostrzec.Ale dostanie się do wagonu nie było takie proste.Drzwi nie chciały odskoczyć.Kolejne też.Dopiero w czwartym wagonie poddały się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ines.xlx.pl