[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ze mną pójdzie Aragorn.Obieżyświat wysunął się z szeregu i skinął ręką na Gondorczyka.- Chodź, Boromirze.Gandalf lekko zmarszczył brwi i spojrzał na Obieżyświata.Merry nie wiedział, co takiego dostrzegł w oczach Strażnika, ale po krótkiej chwili skinął nieznacznie głową na znak zgody, tak jakby odbył z nim niemą naradę.- W takim razie my też idziemy! - zaprotestował Gimli.- Ja i Legolas jesteśmy jedynymi reprezentantami naszych plemion i chcemy wszystko słyszeć.- Chodźcie więc! Nie marnujmy czasu - powiedział Gandalf i zaczął wspinać się po schodach.Król szedł u jego boku.Boromir cofnął się i podał swoją sakwę Merry’emu.Obieżyświat zaczekał na niego i ruszyli razem, ramię w ramię.Za nimi szli Legolas i Gimli.Merry wymienił niespokojne spojrzenia z Pippinem i przycupnął na pierwszym schodku, kładąc obok sakwę Boromira.Jeźdźcy Rohanu szeptali między sobą, niepokojąc się o swojego króla.Merry uniósł głowę i spojrzał na zasłonięte okiennicą wysokie okno, umieszczone nad wrotami.Nieopodal, z zagłębienia utworzonego przez dwa filary, wysuwał się niewielki taras, jakieś kilkadziesiąt stóp nad ziemią.Ponad nim majaczyły inne okna, przypominające złowrogie ślepia.Merry spojrzał w te ciemne otwory i nagle poczuł jak cierpnie mu skóra – obserwowały go nieżyczliwe oczy.Był tego pewien.Patrzyły prosto na niego.Skulił się lekko i nagle rozpaczliwe zapragnął znaleźć się w kordegardzie przy kojąco trzaskającym ogniu.Po co on się tu w ogóle pchał? Co go podkusiło?Był tu kompletnie niepotrzebny.I nagle zaczął się bać.- Sarumanie! - głos Gandalfa odbił się echem wśród ruin, a jego różdżka głucho zapukała w drzwi.- Wyjdź do nas, Sarumanie!Przez długą chwilę panowała kompletna cisza.Wtem rozległo się przeciągłe skrzypnięcie, od którego to dźwięku dreszcz przemknął Merry’emu po plecach i jedna z okiennic w oknie ponad wejściem uchyliła się nieznacznie.- Kto tam?- rozległ się lekko schrypnięty, nieprzyjemny głos.- I czego chcecie?Theoden powiedział coś, że poznaje ten głos i przeklina go, albo jakoś podobnie – Merry nie dosłyszał, bo król stał odwrócony do niego plecami i mówił dość cicho.Gandalf natomiast zagrzmiał, tak, że z sąsiedniego muru poderwały się dwie wrony.- Idź po swego pana, Grimo! I spiesz się! Nie zamierzam tu tracić czasu na rozmowy ze sługusem Sarumana.A więc to Smoczy Język.Dopiero teraz Merry rozpoznał ten głos.Zmrużył oczy, by wypatrzyć cokolwiek za okiennicą, ale w środku wieży panowała ciemność absolutna i nic nie było widać.Okno zamknęło się i znów zapadła cisza.Nie na długo jednak.- O co chodzi? Dlaczego zakłócacie mój spoczynek? Czyż ani w dzień ani w nocy nie mogę zaznać choć odrobiny spokoju?Merry zamarł.Tak przepięknego głosu nie słyszał nigdy przedtem.Żaden z elfów, ani Elrond ani Glorfindel, ani nawet pani Galadriela – nie zrobili na nim takiego wrażenia.Ten głos był głęboki, melodyjny i kojący, choć pobrzmiewała w nim nutka zmęczenia i wyrzutu.Ale nie gorzkiego wyrzutu, dobrotliwego raczej.Takim tonem kochający ojciec zwykł się zwracać do swoich niesfornych dzieci.Merry poczuł ukłucie wstydu, że swoją mizerną osobą zakłóca odpoczynek komuś tak wspaniałemu i cierpliwemu.Przez szeregi Rohańczyków przeleciał lekki szmer, Merry zamrugał oczami – Saruman stał na tarasie, patrząc w dół.Wyglądał tak, jakby tkwił tam od zawsze.Nic nie zapowiedziało jego przybycia, ani skrzypnięcie drzwi ani odgłos kroków.Po prostu pojawił się tam, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.Merry przyjrzał mu się z bijącym sercem.Saruman był wysoki, bardzo wysoki.Miał długą brodę i włosy, w których pasma bieli przetykane były czernią.Jego oczy były ciemne, jak agaty, ale wbrew obawom Merry’ego nie było w nich gniewu, lecz tylko znużenie i życzliwość.Gimli mruknął coś o podobieństwie do Gandalfa, ale hobbit zignorował krasnoluda, zajęty kontemplacją sarumanowej szaty.Przedziwna tkanina mieniła się wszystkimi kolorami tęczy przy najdrobniejszym ruchu właściciela, błyski pomykały po niej jak chwiejące się płomyki świec.- Porozmawiajmy jednak.Trzech spośród z was przynajmniej znam z imienia - Saruman mówił dalej, opierając bladą dłoń na balustradzie.Merry wstrzymał oddech, chłonąc jego słowa; czarodziej zwrócił się teraz do Gandalfa, łagodnie wypominając mu brak zainteresowania jego radami, a potem spojrzał na Theodena.W słowach pełnych bólu wyraził swą troskę i życzliwość, poskarżył się też na krzywdy jakich doznał z rąk Rohańczyków i wreszcie zapewnił o chęci pomocy.Jego głos był jeszcze bardziej niezwykły niż na początku i choć Merry pamiętał wszystkie ostrzeżenia Gandalfa i Obieżyświata, złapał się na tym, że rozważa, w jaki sposób Shire powinno wynagrodzić Sarumanowi straty.Raptem zrobiło mu się wstyd na wspomnienie ogołoconej spiżarni.Theoden, też najwyraźniej niezdecydowany, nic nie odpowiedział, przeniósł wzrok na stojącego obok Gandalfa a potem z powrotem na Sarumana.Był w rozterce.Jeźdźcy zaczęli szeptać między sobą.Merry nie znał ich języka, ale domyślił się bez trudu, iż są bardzo poruszeni słowami Sarumana – kiwali ochoczo głowami, jakby wyrażali uznanie dla tego, co przed chwilą usłyszeli.Gandalf milczał.Tymczasem Saruman wychylił się ze swego tarasu.- Nie oczekuję zrozumienia, po ludziach, którzy w swej łatwowierności dali się zwieść i wystąpili przeciwko mnie – oświadczył.- Ale ty, synu Denethora, słynący z odwagi i szlachetności, zasmucasz mnie.Boromir drgnął i uniósł głowę.- Dlaczego stoisz pośród moich wrogów – ciągnął Saruman wpijając się w Gondorczyka wzrokiem - zamiast przybyć w me progi jako przyjaciel? Zostałbyś przyjęty z wszelkimi honorami, jak na dziedzica sławnego rodu przystało
[ Pobierz całość w formacie PDF ]