[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wolf może przecież przeszukiwać wszystkie miejsca w okolicy.Ona w każdym razie zrobiłaby tak na jego miejscu.Może więc powinna przenocować wlesie? Zostawiła jednak przy koniach pelerynę, a noc będzie zimna i pełna groznychdrapieżników.Obejrzała się znów, niezdecydowana, i w tym momencie jakaś wysokapostać zastąpiła jej drogę.Z jej ust wyrwał się przenikliwy krzyk.Serce zaczęło jej się tłuc o żebra, krewzahuczała w żyłach.Miała wrażenie, że zaraz zemdleje.Nie mogła uwierzyć własnymoczom, że oto stoi przed nią, we własnej osobie, milczący i nieruchomy.- Wolf! - wyszeptała.- No i jak, panno Meadowfield? Lepiej się pani poczuła? - Pytania całkiemniegrozne na pozór, ale ton, jakim zostały wypowiedziane.Zrobiła mały krok w tył, potem drugi.- Ja.ja.- Słowa zamarły jej na ustach pod jego posępnym spojrzeniem.Widać było, że lada chwila puszczą mu nerwy.- No, słucham.? - Uniósł sardonicznie brwi i czekał, jak kot, który złapał mysz ima ją pożreć.Odwróciła się i spróbowała uciec, ale złapał ją i przyciągnął do siebie tak mocno,że wparła się plecami w jego tors.Poczuła bijący od niego żar i znajomy zapach mydłaoraz wyprawionej skóry.Trzymając ją jedną ręką, drugą rozwiązał wstążki jej czepka izdarłszy jej go z głowy, rzucił na ziemię.A potem objął ją mocno w talii.Poczuła jego gorący oddech na policzku i szorstki dotyk nieogolonej brody, gdyszukał ustami jej ucha.- A fe, panno Meadowfield - wyszeptał, kiedy je odnalazł.- Przecież paniąostrzegałem.Wibracje jego warg wzniecały w jej uchu drgania, przenikające przez całe ciało iwywołujące gęsią skórkę.Ramię Wolfa spoczywało na jej brzuchu, tuż pod piersiami,których brodawki stwardniały nagle, ku jej wielkiemu zażenowaniu.Odnosiła wrażenie,że jest w uścisku kochanka, i myśl ta napełniała ją grozą.- Panie Wolversley! - wydyszała z oburzeniem.RLTOn jednak trzymał ją nadal tak mocno, że nie była nawet w stanie spojrzeć za sie-bie.- Ja bardzo nie lubię złodziejek, które próbują wystrychnąć mnie na dudka.- Jegospokojny głos ociekał pogardą.- Ale ja nie.to Kempster i ten jego koń.zle się poczułam.- Tak zle, że była pani w stanie uciekać? - zapytał sceptycznym tonem.- Nie może pan mieć do mnie pretensji, że próbowałam.Na miłość boską! Przecieżwiezie mnie pan do Evedona, który chce mnie posłać na szubienicę!- To nie trzeba było kraść biżuterii jego matki.- W jego szorstkim głosie nie byłocienia współczucia.Potrząsnęła głową.- Wiem, że pan mi nie wierzy, ale ja niczego jej nie ukradłam.- Ma pani rację, nie wierzę pani, panno Meadowfield.- Nie wypuszczając jej zobjęć, obrócił ją twarzą ku sobie.Miała teraz przed oczyma jego grozne, surowe oblicze.- Musimy jeszcze porozmawiać o tym, co pani zrobiła ze szmaragdami.Ale niech siępani nie obawia - dodał, widząc gniewny błysk w jej oczach - zostawię to sobie napózniej.A teraz chcę się tylko dowiedzieć, dlaczego mi pani nie powiedziała, że boi siępani koni?Pomyślała, że nie ma sensu zaprzeczać; był przecież świadkiem jej reakcji napopisy Kempstera.- Bo to nie pańska sprawa - rzuciła hardo.- Gdyby mi pani powiedziała, wynająłbym powóz i cztery konie, tak aby na czastej podróży miała pani zagwarantowane minimum wygód.Kłamie, rzecz jasna, pomyślała.Mówi to tylko po to, aby ją dręczyć.- Nie wierzę panu, panie Wolversley.- Dlaczego? - zapytał, taksując ją zimnym spojrzeniem.- Bo jest pan okrutny.- Uważa pani, że jestem okrutny, bo poluję na złodziei, a pani jest tą upolowanąprzeze mnie złodziejką? - zapytał, a gdy nie odpowiedziała, ciągnął dalej: - A możeRLTjestem okrutny, bo nie pozwoliłem pani uciec? Albo z powodu tego, co zrobię, aby znie-zniechęcić panią do dalszych prób?Serce załomotało jej ze strachu.- Mam pani dać w skórę, panno Meadowfield?Sam jej powiedział, że nigdy nie podniósł ręki na kobietę, a ona mu uwierzyła.Mimo to zagryzła wargi, aby ukryć ich drżenie.- A może woli pani, abym panią związał i przytroczył do siodła na resztę podróży?- zapytał.Na myśl o tym cała krew odpłynęła jej z twarzy i nogi się pod nią ugięły.- A może powinienem wymyślić coś jeszcze lepszego?- Nie - odparła mdlejącym szeptem.- Przecież tak postępują okrutnicy - stwierdził ze złowieszczym spokojem.Nagle poczuła, że musnął kciukiem jej policzek.Zaszokowana, odwróciłazapłonioną twarz i usłyszała jego cichy śmiech.Trzymając ją za ramię, ruszył z powrotem przez ten sam las, przez który biegła ztaką nadzieją.- Tylko niech pani nie próbuje żadnych głupstw, bo zwiążę pani ręce i założę sznurna szyję.- Dzikus! - mruknęła pod nosem, ale on to usłyszał.- Tak - warknął.- To prawda, i radzę to zapamiętać.W jego oczach było tyle pogardy!Odwróciła wzrok, świadoma jego przewagi.Był wysoki i dobrze umięśniony, oszerokich ramionach i długich nogach.Spojrzała na smukłe, opalone palce, trzymającejej ramię w pozornie lekkim, a jednak nierozerwalnym uścisku.- Mój czepek! - Spróbowała się wyrwać.- Musimy po niego wrócić!- Zapomnijmy o czepku.- Znów ruszył przez las, popychając ją przed sobą.Koń Wolfa czekał przy strumieniu, uwiązany do drzewa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]