[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Vanyel zdradził się, gdy używałdaru przenoszenia chcąc dopaść tamtego stwora, i w rezultacie wyjawił swemuwrogowi, z kim naprawdę ma do czynienia.Sklął się za to, że był na tyle głupi, aby wpakować się prosto w ręce prze-ciwnika.Jego złość rosła, aż w końcu stała się rozpaloną do białości wściekłościąi żądzą zabijania.Nagle jedna ze ścian, dotychczas stawiająca opór, rozpłynęła się, otwierającprzed nim wyjście, którego potrzebował.Rozerwał magiczne więzy i niczym roz-juszona bestia wydał z siebie potężny, dziki ryk, gotując całą broń ze swego arse-nału i wodząc wzrokiem za celem.Nieważne jakim.Stef doszedł do wniosku, że wbrew jego oczekiwaniom jazda na oklep przynajmniej na Yfandes nie była aż tak trudna.Z księżycem czy bez księży-ca, nawet w świetle dnia Melodia potykała się i gubiła krok, więc Stef nie miałbladego pojęcia, jak Yfandes odnajduje drogę w niemal zupełnych ciemnościach.Płynęła po nierównym podłożu niczym tropiący chart, z nosem przy ziemi, jemupozostawiając rozglądanie się za ewentualnym nieprzyjacielem.Co jednak miałbyz nim zrobić, gdyby go zobaczył, o tym Stefen nie miał zielonego pojęcia.Gdy wydostali się z osłoniętego parowu, gdzie zastawiono na nich pułapkę,zobaczyli, że śnieg zdążył przyprószyć ślady, którymi podążali.Yfandes nie byłatym wcale zmartwiona.Tylko raz rozejrzała się wokół siebie za tropem, kiedywypadli na dużą łąkę, srebrzystą i wygładzoną księżycowym blaskiem, na którejprzenikliwy wiatr pędził tumany śniegu wijące się na kształt węży.Yfandes ogarnęła spojrzeniem białą połać i okrążyła ją, przebiegając wzdłużjej krawędzi pod drzewami, aż do miejsca, gdzie znów mogła podjąć trop.Stef czuł się całkiem bezużyteczny, jak bagaż przytroczony do jej grzbietu.Gdy ich znajdziemy, nie będziesz bezużyteczny spontanicznie odezwał sięoschły głos w jego głowie. Może nawet zaangażujesz się we wszystko bardziej,niż byś sobie tego życzył.A teraz będziesz tak łaskaw i zajmiesz swe myśli śnie-giem? Co? zdumiał się.Rozsiewasz niepokój u każdego, kto zdolny jest czytać w myślach, a ten nie-pokój w znacznym stopniu skupia się na Vanyelu.Nie przypuszczam, aby mieli zesobą prawdziwego maga czy kogokolwiek z darem magii, ale nie możemy ryzyko-wać.Bądz więc łaskaw myśleć o śniegu.Albo skup się na tym, jak bardzo jesteś266przemarznięty.To myśli na tyle zwyczajne, że nie powinny nas zdradzić.Stefen wtulił się głębiej w swój płaszcz i uczynił to, co mu kazano, popatrującna rzadkie chmury przepływające po tarczy księżyca.Przy każdym podmuchu,wkradającym się pod płaszcz otworem na ramię albo wędrującym w dół jego ple-ców, wstrząsał nim dreszcz.Ze wszystkich sił starał się koncentrować myśli natym, jak nędznie się czuje i jak bardzo marzy o tym, by usiąść z Vanyelem przybuchającym ogniu i winie grzejącym się na palenisku. Do stu diabłów.Mieć wino grzejące się na palenisku i nie musieć wychodzić z domu.Albowtulić się w ciepłą pierzynę.Przerwał tę myśl, nim zdążyła się rozwinąć.Albo stać w sali balowej zatłoczonej rozpływającymi się w uwielbieniu słu-chaczami, z żołądkiem napełnionym wspaniałą kolacją i wykwintnym winem,z uszami pełnymi pochwał.Udało mu się zatrzymać na tym obrazku przez dłuższą chwilę, dopóki wyjąt-kowo ostry podmuch nie wdarł się pod jego płaszcz, przysparzając mu dodatkowejporcji myśli o chłodzie i nędzy, w których mógł się na nowo zatopić.Znów udało mu się rozżalić nad marnością swego położenia.Rozmyślanie nadwłasnym nieszczęściem znacznie ułatwiało mu upomnienie o Vanyelu i o tym, conapastnicy mogli teraz z nim wyprawiać.Mimo to podróż wydawała mu się okrutnie długa.Wkrótce będzie świtać powiedziała Yfandes. Ale to żadna niespodzian-ka.Trudno uwierzyć, żeby zastawili na nas pułapkę blisko swej warowni.Chociażślady są coraz świeższe i.Stanęła nagle i zadarła głowę, łapiąc powiew wiatru.Tyłem czaszki uderzyłago w twarz tak, że cudem ocalały mu przednie zęby.Wybacz.Jesteśmy już blisko.Czuję dym palonego drewna, rozgrzane kamienie,spalony udziec i tamtych.Zsiądz, podejdziemy ich po cichu.Na pewno będzie tamjakaś straż na murach, a ja nie mam pojęcia, jak się jej pozbyć.Stef pozwolił Yfandes prowadzić, ostrożnie unosząc stopy, aby tylko nie po-tknąć się o nic i nie upaść.Wreszcie Yfandes zatrzymała się pod osłoną krzaków.Nieostrożność, lenistwo, albo głupota stwierdziła, i Stef przez moment za-stanawiał się, czy ma na myśli jego. Dopuścili do tego, żeby te krzewy obrosłyich polanę ciągnęła dalej głosem myśli przesyconym pogardą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]