[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na razie i tak siedzimy tutaj, a oni obracają się wśródbogatych ludzi.Mo\e ktoś z ich znajomych zainteresuje się naszymi usługami.Zastanawiałam się, czy zobaczę przy okazji Chipa.W zarządcy, a zarazem faceciewłaścicielki rancza, było coś, co przejmowało mnie do szpiku kości.Nie chodziło ofascynację fizyczną, choć z pewnością kości miały z tym coś wspólnego.Nie rozmawialiśmy wiele, opuszczając Texarkanę.Niespodziewane zaproszenie Lizzyzbiło mnie z tropu, a Tollivera te\ pochłaniały jakieś dręczące myśli.Zwiadczyła o tymzmiana w postawie i widoczne na twarzy napięcie.Bez dalszych dyskusji skręciliśmy wodpowiedni zjazd.Minęliśmy cmentarz Pioneer Rest, wje\d\ając na drogę dojazdową, wiodącąpomiędzy rozległymi pagórkowatymi polami.Choć słońce stało ju\ nisko, światło pozwalałocieszyć się jeszcze bezkresem krajobrazu.Po dotarciu do ogrodzenia rancza Tolliver uparł się,by otworzyć bramę i zamknąć ją za samochodem.Dziwne, ale w pobli\u nie było nikogo.Podczas ostatniej naszej wizyty wszędziekręcili się pracownicy.Zatrzymaliśmy się na sporym, brukowanym placyku przed wielkim domem.Wysiedliśmy, rozglądając się wokół.Miejsce zdawało się wymarłe.Dzień był ciepły, nieomalwiosenny, ale wszechobecny bezruch robił niesamowite wra\enie.Potrząsnęłampowątpiewająco głową, ale Tolliver wzruszył ramionami i ruszył ceglanym chodnikiem.Wielkie frontowe drzwi otworzyły się i w progu stanęła Lizzy.Hol za nią tonął wmroku.Atmosferę niesamowitości pogłębił jeszcze uśmiech gospodyni.Wymuszony,przypominał wyszczerzone zęby czaszki.Lizzy miała nienaturalnie szeroko rozwarte oczy, aka\dy mięsień twarzy napięty do granic mo\liwości.Czerwony alarm.Zwolniliśmy kroku.- Witajcie, wejdzcie do środka.- Cały swobodny entuzjazm, z jakim witała nas w tymmiejscu po raz pierwszy, teraz zastępował niepokój.- Wiesz, wstąpiliśmy tylko, \eby przeło\yć to spotkanie, wypadło nam coś pilnego wDallas - powiedziałam.- Jutro będziemy luzniejsi, mo\emy przyjechać? Naprawdę nam sięspieszy.Na twarzy Lizzy odmalowała się ulga.- Jasne, zadzwońcie wieczorem.I lećcie, skoroczas was goni.- Jechaliście taki kawał, przynajmniej napijcie się czegoś - zza pleców Lizzy wyłoniłsię Chip.Lizzy drgnęła, a jej udawany uśmiech zniknął.- Biegnijcie do samochodu, natychmiast!- Nie radzę - głos Chipa był spokojny i cichy.- Do środka, ale ju\.Rewolwer w jego dłoni nie pozostawiał nam wyboru.Chip i Lizzy wycofali się, przepuszczając nas do środka.- Przepraszam - rzekła Lizzy.- Przepraszam.Zagroził, \e zabije Katie, jeśli do was niezadzwonię.- I zrobiłbym to - stwierdził Chip.- Nie mam co do tego wątpliwości - zapewniłam go, wchodząc do kwadratowegoholu.Kiedy stanęliśmy w oczekiwaniu na dalsze instrukcje, nagle zrozumiałam, co odpoczątku tak uderzyło mnie w Chipie.Kości.Jego kości były martwe.Nigdy wcześniej niedoświadczyłam czegoś podobnego i przez to nie pojmowałam natury tego osobliwegowra\enia.- Gdzie reszta? - zapytał Tolliver.Jego głos był tak równy i spokojny, jak głos Chipa.- Odesłałem wszystkich do pracy w najdalsze zakątki rancza - wyjaśnił Chip.- ARosita ma wolne.- Uśmiechał się pogodnie, zimno; miałam ochotę zetrzeć mu ten uśmiech ztwarzy.- Zostałem tylko ja i rodzina.Kurde.Chip powiódł nas do pokoju myśliwskiego.Przez oszklone drzwi wpadały ostatniepromienie słońca.Widok był piękny, ale w tej chwili nie miałam nastroju na jegopodziwianie.W pokoju stał Drex, tak\e z bronią w ręku, co mnie zaskoczyło.Uwolnili na chwilęLizzy, aby nas zwabiła do środka - na jednym z krzeseł le\ała rozwiązana lina.- Miło cię znowu widzieć, Harper - powitał mnie Drex.- Dobrze nam się rozmawiałow Outback, nieprawda\?- Uhm.Szkoda, \e Victoria została zaraz potem zamordowana.To trochę psuje mojewspomnienia z tamtego wieczoru - powiedziałam.Drex przełknął nerwowo ślinę, ale zaraz wziął się w garść.- Ta, miła kobitka z niej była - rzekł.- Robiła wra\enie.Robiła wra\enie dobrej wtym, czym się zajmowała.- Cię\ko dla was pracowała - przypomniałam.- Myślisz, \e dojdą kiedyś do tego, kto ją zabił? - Chip uśmiechnął się szeroko.- To ty postrzeliłeś Tollivera? - zapytałam.Nie było ju\ sensu obchodzić tego tematu.- Nie.To mój kumpel, ten tu Drex.Nie jest szczególnie przydatny, ale umie strzelać.Co prawda to ty miałaś być celem, ale marynarzyk nagle się zbiesił - mówił Chip powoli,jakby teraz dopiero kojarzył pewne fakty.- Nie chciał strzelać do kobiety.D\entelmen.Próbowałem przekonać go do zmiany zdania tego wieczoru, kiedy wyszłaś biegać, ale tencholerny gliniarz wyskoczył ni w pięć, ni w dziewięć i wziął kulę na siebie.Nie strzeliłbym,wiedząc, \e to glina.Wydawał mi się skądś znajomy i fatalnie się poczułem pózniej, kiedywyszło, \e raniłem futbolistę.- Ale dlaczego w ogóle tak uparłeś się nas pozbyć?- Bo wiedziałaś o Mariah i wychlapałaś wszystko.Mo\e gdybyście zniknęli, Lizzy byo tym zapomniała, ale wiedziałem, \e póki \yjecie, wcią\ będzie myślała o tym, copowiedziałaś na cmentarzu.Zaczęłaby się zastanawiać, kto spowodował śmierć dziadka idlaczego.A uwierzywszy w to dziecko, ju\ by nie odpuściła.Lizzy jest bardzo rodzinna,byłaby zachwycona, wychowując tego bękarta.- Przycisnął lufę do szyi Lizzy i pocałował jąw usta.Kiedy splunęła, zaśmiał się głośno.- Ale po co od razu mnie zabijać? - dopytywałam się z zaciekawieniem.- Och, znam moje kochanie.Wiem, \e nie ustąpi, jeśli coś jest na widoku.Ale ma tak,\e co z oczu, to z myśli.Według mnie nie doceniał swojej wybranki, ale przecie\ znał ją lepiej ni\ ja.W jednejchwili pojęłam tok rozumowania Chipa.Nie udało mu się zapobiec mojej wizycie nacmentarzu, uznał to za pora\kę, którą według niego mogła wyrównać tylko moja śmierć.Oczywiście pewnych rzeczy nie dałoby się naprawić, ale przynajmniej miałby satysfakcję zzemsty.- Lizzy, jestem pewna, \e ktoś pokazał ci moją stronę internetową - zagadnęłam.-Ktoś musiał to zrobić, uwa\ając, \e zainteresuje cię mo\liwość sprowadzenia mnie tu nacmentarz.- Tak - przyznała Lizzy.Słońce padało na taras pod ostrym kątem.Oceniłam, \e jestokoło wpół do czwartej.- Katie.- Skąd ci to przyszło do głowy? - zwróciłam się do młodszej Joyce'ówny.Katie była w rozsypce.Przera\ona, blada jak ściana, cię\ko oddychała.Ręceprzywiązano jej do podłokietników, a lina wpijała się w przeguby, obcierając skórę.Zareagowała dopiero po chwili.- Drex.- wyjąkała.- Drex powiedział, \e kiedyś się z tobą zetknął na \ywo.Chip odwrócił się do partnera jak wą\ gotowy do ataku.- Dzięki twoim głupim pomysłom, Drex, straciliśmy wszystko - syknął.- Co ci wpadłodo tego pustego łba?- Oglądaliśmy wiadomości - szepnął Drex.- Mówili, jak w Północnej Karolinieznalazła tych chłopaków.Wspomniałem Katie, \e jak mieszkali w Texarkanie, bywałem w tejich przyczepie, bo znałem jej ojczyma, i ją wtedy widziałem.- A ty przekazałaś to Lizzy? - zwróciłam się ponownie do Katie.- Ona zawsze lubiła takie ciekawostki - rzekła Katie.- A my wynajdujemy idostarczamy Lizzy coraz to nowe rozrywki, \eby była zadowolona.Robimy to od dawna, totaka nasza gra.Lizzy wyglądała na kompletnie oszołomioną tymi rewelacjami.Jeśli prze\yjemy tendzień, będzie miała sporo do przemyślenia.- A więc to jakiś dziennikarzyna doprowadził do tej katastrofy - zaśmiał się Chip.A\ciarki przeszły mnie na ten dzwięk.- Długo trenowałeś rzucanie wę\em, Chip? - zapytałam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]