[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdyby chcieli państwo z kimś po-rozmawiać, ta kobieta ma rekomendację policji.- Podał wizy-tówkę Miller.- Apel rodziców często pomaga w śledztwie.Ludzie coś sobie przypominają, zgłaszają się świadkowie.Tokontakt do Mirandy Miller z Channel Five.Chętnie państwupomoże.Matka wpatrywała się w kartonik, jakby on sam miał jej cośwyjaśnić.Belsey wstał.Resztki przyzwoitości nie pozwalałymu poprosić o fotografię.I tak skaził już ich żałobę.Możeodejść.Na palcu wciąż został ślad kurzu.- Może też pomóc finansowo - dodał, ruchem głowy wska-zując wizytówkę.Usłyszeli, ale nie podnieśli wzroku.Skierował się do drzwi.Ale jeszcze z nimi nie skończył.- Jaka była Jessica? - spytał, odwracając się.Teraz na niego spojrzeli.- Jak to? - spytała matka.- Była towarzyska?- Dość cicha.Zawsze skupiona, dużo myślała.- Przyjaciółki?- Tak, sporo.Teraz matka wbiła wzrok w spojenie ścian i sufitu.Belseyczęsto widywał taką reakcję podczas przesłuchań.Oznaczała,że podejrzany usilnie próbuje coś sobie przypomnieć.- Ostatnio rzadko bywała w domu, prawda? - powiedział.Cisza.Mąż pytająco zerknął na żonę.- Pojawiała się i znikała - przyznała.- Trudne dziecko? Dużo kłótni?Nie mogli się zmusić, by przytaknąć.- Kiedy ostatni raz tu była?- Kilka tygodni temu.- Głos jej drgnął.Znów zbierało jejsię na łzy.157- Powiedzieli państwo o tym moim kolegom?- Wiedziała, że jej pokój zawsze na nią czeka - ciągnęłamatka.Zasłoniła twarz dłońmi.Wyrzuty sumienia, nieodłączni towarzysze żałoby, pomyślałBelsey.- Była młoda.Nie byliśmy w stanie jej kontrolować, śledzićkażdego ruchu - odezwał się ojciec.- Przyznali się państwo, że uciekła z domu?- Nie uciekła.Belsey odwrócił się.Tym razem naprawdę wychodził.- Powie im pan? - poprosiła matka.- O czym?- O tym.- Jeśli nadarzy się okazja.- Sądzi pan, że to ma jakiś związek? - ciągnęła, jakby gonie słyszała.- Strzelanina miała jakiś związek z Jessicą?- Nie przypuszczam - skłamał Belsey.Rozdział dwudziesty drugiSolidny ceglany budynek liceum South Hampstead stał nakońcu ulicy za Finchley Road, teraz oblężonej przez ekipy te-lewizyjne, które rozbiły się obozem przy bramie i dopadałykażdą dziewczynę, która zgodziła się z nimi rozmawiać.Achętnych nie brakowało.Niektóre płakały, inne poprawiałymakijaż, jeszcze inne skorzystały z przerwy obiadowej, żebywyskoczyć na papierosa.Oznaczało to tyle, że wszyscy bylizajęci i Belsey mógł niepostrzeżenie wejść na teren szkoły.Jego kroki odbijały się echem w wysokich korytarzach.Uczennice oglądały się za nim.Czy prezentował się na tyleprzyzwoicie, by można go było wpuścić do szkoły? Miał na-dzieję, że nie było widać, jak bardzo jest spięty.Pamiętał touczucie.Dopadało go, gdy ślęczał nad sprawą morderstwa:ciało sztywne ze zmęczenia, dnie i noce szare od stresu.Szedł przez szkołę, pytając o drogę.Wreszcie dotarł przedgabinet dyrektorki.Drzwi były otwarte.Gabinet nie wyglądałgroznie: kolorowe prace absolwentów, dużo zadbanych roślindoniczkowych.Na parapecie stało radio, z którego płynęły naj-świeższe informacje o strzelaninie.Dyrektorka skinęła Bel-seyowi głową i dalej rozmawiała przez telefon.Elegancka, wgarsonce, starannie uczesana.Była młodsza, niż się spodziewał,ale emanowała autorytetem.- Nie.Tak.Nie, nie sądzimy, by szkole coś zagrażało.Tak, powiadomimy rodziców jak najszybciej.Dziękuję.- Roz-łączyła się i westchnęła ciężko.159Telefon natychmiast znów zadzwonił.Wyłączyła go.Belseypokazał odznakę.Skinęła głową ze znużeniem i zaprosiła go dośrodka.- Mamy tu prawdziwe oblężenie - powiedziała.- Postaram się nie zająć pani wiele czasu.-.Wzorowa uczennica, szóstki od góry do dołu - mówiłareporterka.- Skąd oni biorą te bzdury? - Pokręciła głową i wyłączyłaradio.- Od pani?- Na pewno nie.I nie od nauczycieli.Bardzo mi żal dziew-czyny.Nie wątpię, że mogła być naprawdę sympatyczna,zwłaszcza jeśli bliżej się ją poznało, ale na pewno nie miałaszóstek od góry do dołu.Nie w ostatnim czasie.Belsey usiadł
[ Pobierz całość w formacie PDF ]