[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Mam twoje spodnie - powiedziała ciemność głosem Kolstera.- To nie mógł być on - odpowiedział Cadron.- Znalazłem twoje spodnie - powtórzył chłopak.I dodał innym tonem: - To był on.Sam chciałem widzieć w tym ciele kogoś innego, ale.- Zaraz! - Cadron poderwał się na równe nogi.- Jak powiedziałeś?- No, że.- Miałeś, znaczy wątpliwości!?- Najpierw tak - ciało jest zmasakrowane, znaczy się - głowa.Tam jest wysoko, niewiele.- Odetchnął głęboko jak przed skokiem do wody.- Niewiele zostało z twarzy, ale! - podniósł głos przewidując protest Cadrona.- wystarczy - włosy, na przykład.Ubranie, sztylet.Acha i to.- Coś dotknęło piersi Cadrona, chwycił dłoń młodzieńca i wyszarpnął z garści coś ciepłego ciepłem ludzkiego ciała, ciężkiego, małego, okrągłego.- To pierścień twojego druha, granatowe tło i skrzyżowane sztylety czy coś takiego.Palce Cadrona odruchowo otoczyły sygnet Hondelyka., zacisnęły się w chwilową skamielinę z ludzkiego mięsa i kości, jednakże ani pierścień nie stopił się w jedno z ciałem, ani ciało nie przeniknęło srebra i kamienia.Może gdyby łzy kapały nie na podłogę, ale właśnie na pierścień?.- Nie wiem.- Kolster przełknął ślinę, odkaszlnął.-.co powiedzieć.Nie straciłem jeszcze nikogo bliskiego, ale jestem pewien.Cadron zgrzytnął zębami, przetarł oczy rękawem.Sygnet przymierzył na czwarty palec, trzeci, lepiej siedział na trzecim, więC tam go zostawił.- Masz gdzieś te portki? - zapytał starając zapanować na głosem.- Tu.Chwycił podane w ciemnościach spodnie, po omacku odnalazł pas i zzuwszy buty naciągnął spodnie.Wsadził koszulę za pas, ostrożnie wcisnął tam sztylet.- Krzesz jednak tego ognia - polecił.- Muszę sprawdzić linę.Była porządnie fachowo zbuchtowana, na oko miała cały przekrok albo niewiele mniej.Zarzucił ją sobie na ramię i podszedł do stojącego nieruchomo Kolstera, chłopak miał na twarzy wypisaną mękę i wahanie.- Dziękujemy ci za pomoc - powiedział Cadron.- Nie ma gorszej śmierci niż z ręki niedbałego, znudzonego kata.Bo to szlachtunek, a człowiekowi jest pisana śmierć.Chyba że żył na bydlęcą modłę.Więc z całego serca dziękujemy - chwycił dłoń młodzieńca i mocno ścisnął.- Gdy już wszystko się ułoży prześlę ci wiadomość, ale najpewniej będzie to strzała w brzuchu Mroclave'a.Bywaj - ruszył do drzwi.- Od tej pory - ja idę w prawo, ty w lewo i cokolwiek by się nie zdarzyło nie znasz mnie.Nonszalancko otworzył drzwi nie sprawdzając czy jest ktoś na korytarzu, nawet pragnął tego, a komuś ze straży fortecnej dopisało szczęście, bo sztylet Cadrona nie dałby w mroku tej feralnej nocy nikomu szans.Nikt jednak na swoje własne szczęście nie zachodził mu drogi.Wyszedł z budynku i międzymurzem pomaszerował aż znalazł wygodną platformę przy murze zewnętrznym.Nie kryjąc się wdrapał na nią, zaczepił linę i nie sprawdzając niczego ani mocowania, ani dokąd sięga, zdając się zupełnie na los przewalił przez mur i zaczął zsuwać po linie.Po chwili musiał zatrzymać się, czując jak niemal skwierczy skóra na dłoniach, skorzystał z niewielkiego występu, by owinąć się liną przez plecy i krocze, dopiero teraz zjazd stał się wygodny.Lina doprowadziła go do łagodnie szemrzącej powierzchni wody.Bez namysłu puścił linę i popłynął w wartkim nurcie wzdłuż posępnych kamiennych skarp i murów.Przepłynął około pół stagga, rzeka odsunęła się od fortecy jakby zniechęcona nieustannym nieskutecznym atakiem na jej mury, nurt zwolnił, rzeka rozlała się, stała się płytsza, ale ciągle biegła po równinie nie dając schronienia pływakowi.W końcu Cadron widząc, że jeszcze trochę i w ogóle zostawi miasto za sobą wyszedł na brzeg i zajął wyżymaniem odzieży.Potem wytrzepał wodę z butów i w końcu szczękając zębami włożył na siebie niewiele suchsze ubranie i pomaszerował do miasta.Miał przed sobą dwa cele - pierwszy bliższy: odzyskać złożone w gospodzie rzeczy, konie, uprząż; dalszy - zabić Mroclave'a.Najlepiej tak, żeby męczył się długo, żeby wiedział, że umiera
[ Pobierz całość w formacie PDF ]