[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Może ja też mam gorączkę, pomyślał leniwie, przymknął powieki i w końcupoczuł, że już nie musi oddychać tak często.Może to coś, co mi dał ten karzeł? Słabym jakpo dwóch dniach koszenia pagórków w Butrasie albo wiosennego piłowania drzew wtartaku ojca.Uleciał myślą do rodzinnego domu, przypomniał sobie, że gdy kiedyś zapadłna bagienną gorączkę, to wydobrzawszy, widząc wreszcie wszystko jasno i wyraznie, każdejednak poruszenie ręką czy wyduszonych z siebie kilka słów kosztowały go tyle samo codzisiaj wysiłku.Westchnął płytko, drugi raz głębiej.Skrzyżował ręce na piersi, poprawił sięna krześle.Gdy medyk na chwilę odwrócił się do Cadrona zobaczył, że ten śpi z opuszczoną na pierśi przekrzywioną na bok głową.Kajtys zobaczył na szyi śpiącego jakąś plamkę, wpił się wnią głodnym wzrokiem, ale świece ustawione były tak, że właściwie kryły szyję Cadrona wcieniu, a wstawać się mu nie chciało.Zresztą Hondelyk poruszył głową i cała uwagamedyka ześrodkowała się na nim.Cadron smacznie spał snem wracającego do zdrowia człowieka.***Stwory, które wypluła z siebie dziwna, zajmująca więcej niż stodoła, masa,przypominająca odwrócony do góry nogami szeroki dziurkacz kowalski, bezgłośnie dopadłyskamieniałą parę dzieci.Umysłowi Gregoryna udzielił się spokój, jaki wcześniej ogarnąłwszystkie jego członki; zapiekły oczy, ale gdy spłynęły wywołane pieczeniem łzy obrazwyostrzył się.Stwory przypominały ogromne, wypucowane do matowego błysku równiutkiei skręcone w obręcze bardzo gęste drabiny.Chłopiec czuł się jakby śnił jakiś niezwykłydziwacznie spokojny sen, jakby oglądał go z boku; spokojnie przyjął dotyk ciemnychchłodnych łap, wysunęły się spomiędzy pionowego szpaleru szczebli, dotknęły go, dwa innestwory zajęły się Sandią jeden stanął przed nią, drugi ominął dziewczynkę i zniknął z oczuchłopca.Ponieważ przed nim też stał jeden, a drugi poszturchiwał go w plecy leniwiepomyślał, że ta druga para pewnie robi to samo z Sandią.Próbował się odwrócić, syknąć,ale skamienienie dotyczyło wszystkiego, prócz myśli.Szkoda, że nie mogę się uszczypnąć,na pewno udałoby się obudzić.Chociaż wyjechaliśmy na przejażdżkę nie we śnie? Amoże? Nie, na pewno, przecież wszystko było normalne droga, las, rzeka, nie ptaki!Cisza!Jakby wywołany jego myślami nad palisadą pojawił się gawron, zobaczywszy ludzi, amoże po prostu taką poczuł potrzebę otworzył dziób i wykrzesał z siebie przeciągłeserdeczne wiosenne karknięcie.Nie dokończył go jednak, bo z jednej ze skręconych drabinwystrzelił ciemny promień, bzyrcząc głośno sięgnął ptaka w locie i powalił na trawę.Natychmiast stwór bezszumnie przeniósł się nad leżącego bezładną pierzastą masą ptaka,zasłonił go na chwilę, a kiedy odjechał z powrotem do dzieci na trawie nie było już nic.Gregoryn poczuł, że coś unosi go w powietrze, nie były to łapy, prędzej już czuł się jakwsadzony w kocioł z gęstą masą, która utrzymywała go w stojącej pozycji, nie dawała sięwywrócić i pozwalała go podnieść wraz z niewidzialnym kotłem.Kątem oka zobaczył, że80Sandia nie poruszając nogami zaczęła się przesuwać w stronę ciemnego kłębuwypełniającego polanę.Dziewczynka tkwiła między cylindrami drabin sztywnowyprostowana; odnotował, że usiłowała zerknąć na Gregoryna, jej białka błysnęły, chłopiecnapiął mięśnie, ale nawet nie drgnął.Nagle poczuł, że podąża za Sandią, uświadomił sobie,że jeden z niosących go stworów zmienił kolor, ściemniał, a z jednej strony pojawiła siępurpurowa gasnącą i pojawiająca się plama.Na bokach drabin niosących Sandię pulsowałypodobne, ale żółte plamy.Wjechali w cień rzucany przez stóg ciemności.Teraz Gregorynzobaczył, że ma on twarde kanciaste kontury, ale otoczony jest czymś jakby mgłą, aleprzejmującej nieprzyjemnej bagnistej gęstniejącej w głębi barwy.Przez kleistą mgłęrozjarzyła się plama purpurowa i żółta na przemian, stwory skierowały się w to właśniemiejsce.Z jakimś dziwacznym spokojem obserwujący wszystko chłopiec zobaczył jakpierwsza drabina wtapia się w przemienną plamę, znika kawałek jej okrągłego ciała, potemcałe, wyprężona Sandia uderza głową w plamę, głowa znika, potem szyja, korpus, w końcuzostaje tylko drugi stwór, ale szybko i ten wnika w uderzające kolorem w oczy piętno.Natychmiast w to samo miejsce skierowano Gregoryna, chłopiec pomyślał leniwie, żedobrze, iż najpierw ucina głowę, nie będzie bolało, jego pierwszy stwór miękko bezgłośniedotknął swym korpusem plamy, brzeg topi się, znika.Jak zanurzającą się w misie zrzadkim ciastem łyżka, pomyślał.Ale łyżka przecież.Pierwsza drabinami zniknęła w cielsku stożka, ściana zbliżyła się, uderzyła w twarz,zalała oczy czernią i zaraz spłynęła.Gregoryn nagle odzyskał czucie w ciele, poczuł, żespada na ziemię jakby niezgrabnie zeskoczył z niskiego stopnia na twardą podłogę.Choranoga nie utrzymała ciężaru ciała, zachwiał się, ale zakuśtykał i udało mu się ustać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]