[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Razwijar wystrzelił.Wiatr, który nadleciał, przechwycił strzałę i linia jej lotu urwała się.Razwijar wystrzelił jeszcze raz obok. Zabijać! krzyknął władca i w pierwszym momencie nie było wiadome, do kogozwrócony był rozkaz ale już po chwili potok żarzących się, gorących istot rozepchnąłdrewniane wrota dolnej galerii i wylał się na drogę przed zamkiem.Było to pięćdziesiątogniewuch posłusznych władcy.Razwijar, pochłonięty strzelaniem, spóznił się z komendą.Wgwałtownie zgęstniałej ciemności skrzydła poczwar paliły się płomieniem.Purpurowe odblaskipadały na kolorowe tarcze zbliżające się z naprzeciwka i nie potrzeba było lunety, żeby dostrzecprzerażenie, jakie ogarnęło wrogą armię.W tym momencie człowiek na kamieniu coś krzyknął i z czarnego nieba lunął deszcz, ale niepo prostu deszcz ulewa, wręcz ściana wody.Ogniewuchy zdążyły dotrzeć do pierwszych szeregów Nagórenów.Dał się słyszeć krzyk, jednoczesne wycie dobywające się z wielu gardeł.Armia chimajrydówdrgnęła, ale nie wycofała się, a larwy syczały pod potokami wody, traciły ogień i gasły.W ciągukilku minut ich ostygłe ciała, przebite włóczniami i strzałami, stoczyły się po zboczu do rzeki. Szuu wydyszał władca.Deszcz smagał kamienie i metal.Zbocze, na którym stała armia chimajrydów, zrobiło sięśliskie, nieprzerwanym potokiem spływała po nim woda.Lała się po tarczach, wstęgi na pikachobwisły martwymi ogonami.Pięćdziesiąt larw posłusznych Razwijarowi, czekało na swój czas wpodziemnej galerii. Jesteś panem zamku rwącym głosem powiedział władca. Słucham? Jesteś zdolny, maleńki Heksie.Do czego jesteś zdolny& Wiedziałeś? Jesteś z nimi wzmowie?Razwijar odwrócił głowę.Władca wydał mu się oszalałym w tej chwili, gdy wymawiał słowa.Jego zdrętwiałe oczy patrzyły na Razwijara i jednocześnie poprzez niego, i jednocześnie wśrodek jego umysłu.Razwijarowi ścisnęło gardło: Jak mogłeś tak pomyśleć, panie?!Władca roześmiał się.Powiódł dłońmi po mokrych włosach; woda ściekała pod dach balkonu,spływając z góry.Stan rzeki w wąwozie podnosił się z każdą chwilą.Wzburzona woda ryczała,obracając kamienie i zalewając drogę.Wodospady, jeszcze do niedawna cieknące subtelnymiwstęgami, teraz parły gryząc skałę i wyły przy tym jak bentalskie smoki. Zmyje ich szeptem powiedział władca. Ich też zmyje.Jakby słysząc jego słowa, człowiek na kamieniu przemoczony do suchej nitki, z cienkąkoszulą oblepiającą ciało wykonał ruch ręką i ściana deszczu przesunęła się bliżej zamku.Rzeka była teraz granicą, po jednej stronie nieprzerwanym potokiem lała się woda, po drugiej świeciło słońce, a mokre tarcze chimajrydów płonęły jak drogocenne kamienie. Szuu wyjęczał władca. Dogadali się z Imperatorem.Oddali swoją wolność, życieswoich dzieci& za zemstę! To mag? powoli zapytał Razwijar. Tak.To imperatorski mag. Mamy jeszcze ogniewuchy w piecu.Nie wezmą zamku. Zamek władca pokręcił głową Słyszysz? Już drży.Już rozkruszają się kamienie.Niemuszą brać zamku, po prostu nas zmyje jak kupę gówna w portowym rynsztoku.Na galeriach niósł się krzyk ludzi.Zamek chwiał się.Woda starła się z kamieniem i ogarnęłakamień.Razwijar zobaczył, niczym na jawie, jak napełniają się wzburzonymi wodami dolnekondygnacje budowli, jak woda zalewa piec pełen ogniewuszych jaj, zabijając nieobudzonepoczwary.Jak podnosi się błotnista ciecz pod samym gniazdem ogniewuchy, jak zalewa gniazdo,a składające jaja stworzenie, którego Razwijar nigdy nie widział, zdycha, swoim ciałemdoprowadzając do wrzenia wodę w jamie.Zobaczył, jak potok zalewający szyb błotnistą pianą podchodzi do ciała leżącego na kamieniuchimajryda.Jak go otacza, podnosi i, przełamawszy ścianę, wynosi daleko, do rzeki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]