[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Więc jeśli wylądują, to się o tymdowiecie, i chciałbym, żebyście pomogli nam uciec.- Ilu ludzi?- Trzydziestu.- Za dużo.- Ilu możecie uratować?- Dziesięciu.Ale cena będzie pięć tysięcy od sztuki.- Za dużo.Chińczyk wzruszył ramionami.- No dobra, zgoda - rzekł Król.- Wiecie, gdzie jest obóz?Chińczyk odsłonił zęby w krzywym uśmiechu.- Wiemy - potwierdził.- Nasz barak stoi od wschodu.Taki mały - wyjaśnił Król.- Gdybyśmy musieliuciekać, wydostaniemy się przez ogrodzenie właśnie z tamtej strony.Siedząc w dżungli,możecie nas osłonić.Jak poznamy, że tam jesteście?Chińczyk ponownie wzruszył ramionami.- Jeżeli nas nie będzie, to i tak zginiecie - powiedział.- Czy moglibyście dać nam jakiś znak?- Nie.To szaleństwo, pomyślał Król.Nie wiadomo przecież, kiedy uciekać.A jeżeliwypadnie zrobić to nagle, nie będzie jak zawiadomić partyzantów na czas.A jeśli ich tam niebędzie? No, ale kiedy wyliczą sobie, że wezmą po pięć patyków za każdego, kto sięwydostanie, może będą mieli oko na obóz.- Będziecie mieli oko na obóz? - spytał.- Może wódz powie tak, może nie.- A kto jest waszym wodzem?Chińczyk wzruszył ramionami i zaczął dłubać w zębach.- Więc jak, umowa stoi?- Może.- Skośne oczy spoglądały nieprzyjaznie.- Skończyłeś?- Tak - odparł Król i wyciągnął rękę.- Dzięki.Chińczyk spojrzał na wyciągniętą rękę,uśmiechnął się szyderczo i ruszył do drzwi.- Pamiętaj, tylko dziesięciu.Resztę zabijemy! - powiedział i wyszedł.Co tam, warto spróbować, pocieszył się w duchu Król.Założę się o nie wiem co, że tesukinsyny potrzebują pieniędzy.Wujek Sam zapłaci.No, bo niby dlaczego nie?! W końcu zaco, do cholery, płacimy podatki!- To mi się nie podobać, tuan - powiedziała Kasseh, zatrzymując się przy drzwiach.- Muszę ryzykować.Jeżeli nagle zacznie się masakra, może uda się uciec - rzekł Król imrugnął do niej porozumiewawczo.- Warto spróbować.I tak byśmy zginęli, więc co zaróżnica? A tak, może zapewnią nam bezpieczną drogę ucieczki.- Czemu nie umówić się tylko o siebie? Nie iść teraz z nim i nie uciec?- To proste.Po pierwsze, bezpieczniej jest w obozie niż z partyzantami.Nie można imufać, chyba że nie będzie wyboru.A po drugie, nie opłaca im się ratować jednego człowieka.Dlatego wspomniałem o trzydziestu.Ale on twierdzi, że dziesięciu to góra.- Jak tu wybrać dziesięciu?- Nieważne, kto to będzie, bylebym ja był bezpieczny.- Twój oficer może nie cieszyć się, że tylko dziesięciu.- Na pewno się ucieszy, jeżeli będzie jednym z nich.- Ty myśleć, Japończycy zabijać jeńców?- Może.Ale zapomnijmy o tym, dobrze?- Zapomnijmy - powtórzyła Kasseh z uśmiechem.- Gorąco.Ty wziąć prysznic, tak?- Tak.W służącej za łazienkę oddzielonej zasłonami części chaty Król oblał się wodązaczerpniętą z betonowej studni.Woda była tak chłodna, że polewając się nią sykał, czujączimno na całym ciele.- Kasseh!Dziewczyna odchyliła zasłonę i weszła z ręcznikiem.Stanęła i przyjrzała mu się.Otak, mój tuan to piękny mężczyzna, pomyślała.Silny, przystojny i ma taki przyjemny kolorskóry.Wah-lah, szczęściara ze mnie, że mam takiego mężczyznę.Tylko że on jest taki duży,a ja taka mała.Jest wyższy ode mnie o całe dwie głowy.Ale i tak wiedziała, że mu się podoba.Aatwo jest podobać się mężczyznie.Jeżeli jestsię kobietą.I jeśli nie wstydzi się tego, że się nią jest.- Z czego się śmiejesz? - spytał widząc, że się uśmiecha.- Ach, tuan, tak sobie myślę, ty taki duży, ja taka mała.A przecież kiedy leżymy, tonie ma takiej różnicy.Parsknął śmiechem, klepnął ją pieszczotliwie w pośladki i wziął z jej rąk ręcznik.- A może byśmy się czegoś napili?- Mam gotowe, tuan.- A co jeszcze masz gotowe?Jej usta i oczy roześmiały się.Oczy były ciemnobrązowe, zęby olśniewająco białe, askóra gładka i pachnąca.- Kto wie? - odpowiedziała i wyszła.Kobitka jak się patrzy, pomyślał Król, odprowadzając ją wzrokiem i wycierając sięenergicznie.Szczęściarz ze mnie.Spotkanie z Kasseh zaaranżował Sutra, kiedy Król po raz pierwszy przyszedł dowioski.Zawarto wtedy szczegółową umowę.Za każde spotkanie z Kasseh Król miał jejwypłacić po wojnie dwadzieścia amerykańskich dolarów.Cena wywoławcza była wyższa, alewytargował parę dolarów - interes to interes, a zresztą za dwie dychy trudno o wspanialsządziewczynę.- Skąd wiesz, czy ci zapłacę? - zagadnął ją kiedyś.- Nie wiem.Jeśli nie, to nie.Wtedy będę mieć tylko przyjemność.Zapłacisz, będzie iprzyjemność, i pieniądze - odparła z uśmiechem.Wsunął stopy w malajskie pantofle, które mu przygotowała, a potem przeszedł przezzasłony z koralików.Czekała na niego.Marlowe obserwował Sutrę i Czeng Sana, którzy stali na brzegu.Czeng San ukłoniłsię i wsiadł do łódki, a Sutra pomógł mu ją zepchnąć na fosforyzującą wodę.Potem wrócił dochaty.- Tabe-lah! - powiedział Marlowe.- Zje pan coś jeszcze?- Nie, dziękuję, tuanie Sutro.Słowo daję, nie pamiętam, kiedy ostatni raz odmówiłem poczęstunku, pomyślał.Najadł się jednak do syta, a poza tym nie byłoby grzecznie jeść więcej.Rzucało się w oczy,że wioska jest biedna i że jedzenie tu się nie marnuje.- Słyszałem.- zagadnął - że wieści z frontu są dobre.- Ja też tak słyszałem, ale nic, co nadawałoby się do powtórzenia.Nie sprawdzoneplotki.- Szkoda, że czasy się zmieniły i nie jest tak jak dawniej.Kiedyś można było miećradio i słuchać wiadomości albo czytać gazety.- To prawda.Wielka szkoda.Sutra nie okazał po sobie, że cokolwiek rozumie.Przykucnął na macie i skręciłlejkowatego papierosa.Trzymając go wszystkimi palcami, zaciągnął się głęboko.- Z obozu dochodzą nas złe wieści - odezwał się wreszcie.- Nie jest aż tak zle - odrzekł Marlowe.- Jakoś sobie radzimy.Ale najgorsze jest napewno to, że nie wiemy, co się dzieje na świecie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]