[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chyba taniej już nie można.– Ceremonia będzie skromna, ale godziwa – przyznał Jedwab.– No dobrze, a co powiesz na pięćdziesiąt kart? Co za to się dostanie?– Bogowie! – mruknął Jedwab i chwilę się zastanawiał.– Nie jestem pewien.Ale na pewno lepsze zwierzę ofiarne i dużo lepszą trumnę.Kwiaty, płaczki, ozdobione kirem mary.Zapewne.– Płacę sto – oświadczyła zdecydowanie Orchidea.– Będę się lepiej czuła.Sto kart i wszystko w najlepszym gatunku.Zanurzyła pióro w kałamarzu.Jedwab nie potrafił wydusić z siebie słowa.– Możesz powiedzieć, że byłam jej matką.Chcę, byś to ogłosił.Jak nazywa się w manteionie podwyższenie, z którego mówisz?– Ambona.– Właśnie.Nikomu o tym nie wspominałam.Oboje dobrze wiemy, co inne dziewczęta mówiłyby o mnie i o niej poza naszymi plecami.Ale jutro to ogłosisz.Z ambony.I wykujesz na jej kamieniu stosowną inskrypcję.– Zrobię, jak sobie życzysz.Zamaszystymi ruchami pióra podpisała czek.– A zatem jutro.O której?– O jedenastej.– Przyjdę, patere.– Na jej twarzy pojawił się twardy wyraz.– Wszystkie przyjdziemy.Jedwab, zamykając za sobą drzwi mieszkania Orchidei, wciąż z niedowierzaniem potrząsał głową.Na korytarzu czekała Acalypha.Zastanawiał się chwilę, czy przypadkiem nie podsłuchiwała, a jeśli tak, to ile do niej dotarło z jego rozmowy z Orchideą.– Chciałeś ze mną mówić – powiedziała Acalypha.– Nie tutaj.– Czekałam u siebie w pokoju.Długo nie przychodziłeś, więc wróciłam, by sprawdzić, co się stało.Wciąż trzymał w ręku wypisany przez Orchideę czek na sto kart.Szybko go złożył i schował do kieszeni sutanny.– Mówiłem, że chwilę mi to zajmie.Mieliśmy wiele spraw do omówienia.Mogę cię tylko przeprosić.– Wciąż chcesz porozmawiać w moim pokoju? Jedwab chwilę się wahał, po czym skinął głową.– Musimy porozmawiać prywatnie.PrzyzwanyKiedyś w domu Orchidei mieszkał właściciel z żoną – wyjaśniła Acalypha.– Do ich pokoi przylegały pokoje szprotów.Dalej znajdowały się izby służby i pokojówek.Ja mieszkam mniej więcej pośrodku.Nie jest tam źle.Skręciła w lewo w zatęchły korytarz i Jedwab ruszył za nią.– Połowa mieszkań, również moje, wychodzi na dziedziniec.Podczas wielkich przyjęć jest tam bardzo hałaśliwie.Jeśli nie zostaje się na bankiecie do końca, trzeba w mieszkaniu cierpieć nieustanny zgiełk.A ja nigdy nie zostaję długo.Później zabiera się tych opojów do pokoju, a oni tam rzygają.Po takich imprezach trudno wywietrzyć mieszkanie.Wydawać się może, że brzydki zapach znika, ale pojawia się znowu pierwszej deszczowej nocy.Skręcili za róg.– Czasami tymi przejściami goście ganiają dziewczęta, robiąc przy tym wielki harmider.Okna zewnętrznych pokoi leżących po tej stronie wychodzą na aleję.Te z kolei są ciemne i panuje w nich okropny zaduch.Ponadto mają w oknach kraty.W sumie więc wolę swój pokój.Acalypha zatrzymała się, wyjęła zawieszony na łańcuszku między wydatnymi piersiami klucz i otworzyła drzwi.– Czy sąsiednie pokoje są puste? – zapytał Jedwab.– Ha, od ponad miesiąca wszystkie są zajęte.Moja przyjaciółka chce tu zamieszkać.Gdy tylko coś się zwolni, natychmiast ją powiadomię.– Teraz już może wprowadzić się do pokoju Orlicy.Sypialnia Acalyphy była o połowę mniejsza od izby Orchidei, a większą część jej powierzchni zajmowało ogromne łoże.Pod ścianami stały skrzynie i stara szafa z zasuwką i kłódką.– Tak.Może.Powiem jej.Czy mam zostawić drzwi otwarte?– To raczej nieroztropne.– Jak sobie życzysz.Ale nie zamknę ich na zamek.Kiedy goszczę u siebie mężczyzn, nigdy nie zamykam drzwi na głucho.To niezbyt bezpieczne.Usiądziesz obok mnie na łóżku?Jedwab odmownie potrząsnął głową.– Jak chcesz.Rozparła się na łożu, a Jedwab z ulgą siadł na jednej ze skrzyń.Laskę z rączką w kształcie głowy lwicy oparł między kolanami.– O czym chciałeś pomówić?Jedwab zerknął w kierunku otwartego okna.– Nikt nie podkradnie się galerią, by podsłuchiwać? Sprawdź, czy nikt się tam nie czai.– Posłuchaj.– Acalypha wycelowała w niego palec.– Nie jestem ci nic winna, a ty mi nie płacisz nawet dwóch bitów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]