[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A gdzie się znajdowała pani Wadę?Tuż obok drzwi swego pokoju.Drzwi były otwarte.Jak był oświetlony living-room?Jedną wysoką lampą, którą nazywają brydżową.A jak oświetlony był balkon?Nie było tam żadnego oświetlenia, dochodziło tylko trochęświatła z jej pokoju.Jakiego rodzaju światła?Trochę światła, może z lampki nocnej.Ale nie z sufitu?Nie.Kiedy rozebrała się - stojąc tuż obok drzwi, jak powiedziałeś- włożyła szlafrok.Jaki to był szlafrok?Niebieski szlafrok.Długi, jak suknia domowa.Przewiązałago szarfą.Skoro nie widziałeś, jak się rozbierała, to skąd możeszwiedzieć, co miała pod spodem?Wzruszył ramionami.Był lekko stropiony.- Si, to prawda.Ale widziałem, jak zdejmowała odzież.- Jesteś kłamcą.Nie ma takiego miejsca w living-roomie, zktórego mógłbyś zobaczyć, jak rozbierała sięw drzwiach, a co dopiero wewnątrz pokoju.Musiałaby stać naskraju balkonu.Gdyby się tam jednak znalazła, to zobaczyłabyciebie.Spoglądał na mnie z wściekłością.Zwróciłem się do Ohlsa.-Ty widziałeś ten dom.Kapitan Hernandez go nie widział - amoże tam był?Ohls zaprzeczył głową.Hernandez zmarszczył się i nic niepowiedział.- Kapitanie, nie ma takiego miejsca w living-roomie, zktórego Candy mógł zobaczyć choćby czubek głowy pani Wadę,przyjmując, iż znajdowała się w drzwiach swego pokoju czynawet wewnątrz - nawet gdyby stał, sam mówi, że siedział.Jestem dziesięć centymetrów wyższy od niego i kiedyznalazłem się tuż przy wejściu do domu, mogłem dostrzec tylkogórną część otwartych drzwi.Byłby w stanie zaobserwować to,co twierdzi, że widział, tylko wtedy, gdyby stanęła na skrajubalkonu.Ale po cóż miałaby tak robić.Nie mówiąc o tym, żenie było powodu, by rozbierała się w drzwiach swego pokoju.To przecież nie ma sensu!Hernandez patrzył na mnie bez słowa.Po czym przeniósłwzrok na Candy ego.- A jak wygląda kwestia czasu? - spytał,adresując to pytanie do mnie.- Mamy tu dwie różne wersje.Z tym że ja mówię o rzeczach,które mogą być udowodnione.Hernandez zaczął tak szybko mówić do Candy ego pohiszpańsku, że nie byłem w stanie go zrozumieć.Candywpatrywał się w niego naburmuszony.- Zabierzcie go - rzucił wreszcie kapitan.Ohls otworzył drzwi i zrobił ruch kciukiem.Candy wyszedł.Hernandez wyjął pudełko z papierosami, wziął jednego i zapaliłgo złotą zapalniczką.Ohls wrócił do pokoju.Hernandez oświadczył spokojnie: -Przed chwilą mu powiedziałem, że gdyby była rozprawa, a onby wystąpił jako świadek z tą historyjką, to bardzo łatwozłapałby odsiadkę za krzywoprzysięstwo - od roku do trzech lat.Nie wywarło to na nim specjalnego wrażenia.Jasne jest, conim powoduje.Staromodna zazdrość.Gdyby się wtedyznajdował w domu, a my mielibyśmy podstawę, bypodejrzewać morderstwo, toby pasował idealnie - z tymzastrzeżeniem, że użyłby noża.Odniosłem jednak wrażenie, żeprzejął się śmiercią Wade a.Czy chcesz zadać jakieś pytania,Ohls?Ohls pokręcił przecząco głową.Hernandez spojrzał na mniei powiedział: - Niech pan się pojawi rano i podpisze swojezeznanie.Będzie już wtedy przepisane na maszynie.Powinniśmy mieć o dziesiątej wyniki sekcji zwłok, no, wkażdym razie wstępne.Czy w tym wszystkim jest coś, co siępanu nie podoba?Wolałbym, żeby to pytanie było sformułowane inaczej.Wpańskim ujęciu sugeruje ono, że w tym jest coś, co mi siępodoba.Dobra - odparł Hernandez znużonym głosem.- Niech pansię zbiera.Ja idę do domu.Wstałem.Naturalnie ani przez chwilę nie wierzyłem w to, co namCandy chciał tu sprzedać - powiedział na odchodnym.-Wykorzystałem to po prostu, by wyjaśnić sytuację.Mamnadzieję, że nie czuje pan do mnie pretensji.Skądże znowu, kapitanie.Jestem wyprany z jakichkolwiekuczuć.Patrzyli, jak zabieram się do wyjścia, ale nie powiedzieli midobranoc.Ruszyłem długim korytarzem w stronę wyjścia,wsiadłem do samochodu i pojechałem do domu.Wyprany z uczuć - to doskonale oddawało mój stan.Byłemzmartwiały i pusty, jak przestrzeń kosmiczna.Kiedy znalazłemsię w domu, zrobiłem sobie sporego drinka i stanąłem przyoknie living-roomu.Popijając, słuchałem szumu samochodówprzejeżdżających Laurel Canyon Boulevard i patrzyłem naświatła wielkiego, złego miasta, rozpostartego na pagórkach,przez które ta arteria została przebita.Z daleka dochodziłjękliwy głos policyjnej czy strażackiej syreny, która razodzywała się, raz milkła - ale tylko na krótko.Przezdwadzieścia cztery godziny na dobę zawsze ktoś ucieka, a ktośinny próbuje go złapać.Każdej z takich nocy tysiąca zbrodniumierają gdzieś ludzie - zostają okaleczeni, zranieniodłamkami rozbitego szkła, zmiażdżeni przez kierownice lubciężkie opony samochodowe.Inni są bici, rabowani, duszeni,gwałceni i mordowani.A jeszcze inni są głodni, chorzy,znudzeni, a także okrutni, rozgorączkowani, wstrząsanipłaczem, cierpiący z powodu samotności, wyrzutów sumienia,strachu.To miasto hie było gorsze od innych.Bogate, pełneżycia i dumy, a jednocześnie zagubione, przegrane, samotne.Wszystko zależy od tego, gdzie się człowiek znajduje i jakajest jego sytuacja.To mnie nie dotyczyło.Było mi to zresztąobojętne.Dopiłem drinka i poszedłem do łóżka.Rozdział trzydziesty dziewiątyRozprawa przed sądem koronera była niewypałem.Obawiając się, by przedwcześnie nie wygasło zainteresowaniepubliczności, koroner naznaczył ją, nim jeszcze ukończonobadania lekarskie.Niepotrzebnie się tego oba-wiał.Zmierć pisarza - nawet głośnego pisarza - ma wartośćjako sensacyjna wiadomość niesłychanie krótko.Akonkurencja tego lata była silna.Jakiś król abdykował, innyzostał zabity.W ciągu jednego tylko tygodnia wydarzyły się trzykatastrofy samolotowe.Szef wielkiego przedsiębiorstwatelekomunikacyjnego w Chicago został postrzelany jak sito wewłasnym samochodzie.Dwudziestu czterech więzniów zginęłow pożarze więzienia.Tak, koro-ner okręgu Los Angeles niemiał szczęścia.Naprawdę dobre rzeczy jakoś go omijały.Kiedy opuszczałem miejsce dla świadków, zobaczyłemCandy ego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]