[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A może myliliśmy się od samego początku?Nie boisz się nass, bisssssss.- trzy większe głowy uformowały się nad powierzchniąciemnej substancji.- Powinieneśśś kulić się ze strachu, o tak.- Przyznaję, że na twój widok niektórym może zrobić się nieswojo - rzekł szermierz.Odkrycie, jakiego dokonał przed chwilą, wzbudziło w nim takie zdumienie, że na momentzapomniał o hipnotycznej magii Smoka.- Jednak ty lękasz się czegoś znacznie bardziej niż jaciebie.Obawiasz się, że obudziliśmy Wierzbę.Potwór już się nie rozprzestrzeniał bezładnie na podwórzu.Jakby urósł, zebrał się wsobie, uformował coś na kształt wężowatego cielska.Grube wypustki na powrót wessały siędo pierwotnej masy.W ich zastępstwie pojedyncza żyłka wystrzeliła w stronę Wierzby ipodzieliła się na cały pęczek nici, które owinęły się wokół drzewa.Hissssss.Chceszszsz nam przeszkodzić? Chceszszsz nam zaszszszszkodzić? Tymblaszanym patyczkiem, o tak, igiełką? Sssssssss.No zbliż sssię! Dalej!Lloyd przełknął ślinę.Reakcja stwora pokazywała, że trafił w dziesiątkę.Aura Smokazgęstniała nagle w nieprawdopodobnym stopniu.Niewiele brakowało, a szermierzzareagowałby na prowokację jak drapieżne zwierzę.Wiedział, że jeśli straci nad sobąpanowanie, to albo skoczy na przeciwnika w przypływie furii, albo rzuci się donatychmiastowej ucieczki.- Poważnie zastanawiam się nad przyjęciem wyzwania.-Sięgnął lewą ręką do kieszeni płaszcza.- Najpierw jednak chciałbym zapytać, czyprzypadkiem czegoś nie zgubiłeś.I Lloyd Dark zaprezentował lśniący, złocisty owoc.Potwór skulił się jak pijawkadzgnięta patykiem.Zasyczał tak głośno, że zapewne było go słychać na sąsiedniej ulicy.Poczym gwałtownie poderwał się z legowiska i całą swoją masą ruszył wprost na szermierza.Mag tylko na to czekał.Odbił się od pokruszonego asfaltu i wyskoczył na kilkametrów w górę, jakby nie obowiązywały go prawa grawitacji.Obrócił się w zgrabnym salcie imiękko opadł na ziemię pół ulicy dalej.A potem gwizdnął donośnie.W przeciągu trzech uderzeń serca zza rogu wyłonił się motocykl.Bestia zbliżała się błyskawicznie.Lloyd dopadł harleya w ostatniej chwili.Smolisteniby-nóżki musnęły rąbek płaszcza, wygryzając w nim pokazną dziurę.Silnik zaszumiał nawysokich obrotach, znajomy zapach palonej gumy podrażnił nozdrza szermierza.Adrenalinauderzyła mu do krwi.Z zawrotnym przyspieszeniem opuścił uliczkę Czterdziestą Dziewiątą.Niemal czułoddech Smoka za plecami, kątem oka dostrzegał wyciągające się w stronę motocyklawypustki.Manewrował zwinnie, starając się ich unikać.Aż do bólu zaciskał dłonie nakierownicy.Skręcił w boczną ulicę, prawie kładąc się na jezdni.Podświadomie układał już trasę,która przy tej prędkości pozwoli mu wodzić Smoka za nos przez dłuższy czas.Miał nadzieję,że nie natknie się o tej porze na zbyt dużo pojazdów.Wskazówka prędkościomierza wychylała się poza czerwoną kreskę.Szermierz prułśrodkiem jezdni sto dziewięćdziesiąt kilometrów na godzinę.Chociaż za pomocą magiipoprawił refleks ponad ludzkie możliwości, ledwie nadążał z wymijaniem samochodów.Zwiatła latarni zlewały się w jedną żółtą smugę.Po obu stronach jezdni kierowcy gwałtowniezjeżdżali na chodnik, nie do końca zdając sobie sprawę z tego, co robią.Podświadomiereagowali na niebezpieczeństwo, niewiele jednak zapamiętywali.Widok monstrum niemieścił się w pojmowaniu zwykłych ludzi, ich umysły racjonalizowały i spychały dopodświadomości to, co się właśnie działo.Lloyd zacisnął zęby.Poprzez szum w uszach i warkot silnika docierały do niegozniekształcone prędkością dzwięki klaksonów oraz odgłosy rozpaczliwego hamowania.Kwartał jedenasty.Musi dotrzeć do kwartału jedenastego, tam zazwyczaj jest pusto.I wtedy właśnie usłyszał słaby, dziecięcy płacz.W pierwszej chwili był przekonany,że to tylko złudzenie.Po chwili jednak cienki głosik zabrzmiał wyrazniej.Tato.Tato!Jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia.Rozpoznałby ten głos nawet za pięćset lat, winnym świecie i w innej rzeczywistości.Stracił kontrolę nad pojazdem, wpadł w poślizg namokrej jezdni, ledwo wyhamował z przerazliwym piskiem.Tylko cudem nie rozbił się naciężarówce nadjeżdżającej z naprzeciwka.Rozległo się kilka donośnych uderzeń, nastąpiłkarambol z udziałem co najmniej trzech samochodów.Jedna z głównych osiedlowych ulic wpobliżu centrum miasta została zatarasowana, ale mag nie zdawał sobie z tego sprawy.Podniósł motocykl, nie czując, że zdarł sobie z prawej łydki spodnie razem ze skórą.Obejrzał się.Spowita w kłęby siwego dymu zbliżała się do niego drobna, dziecięca sylwetka.Kilkuletnia dziewczynka o śniadej skórze i lekko skośnych oczach.Miała na sobie kretonową,staroświecką sukienkę.Na jej ubraniu, na twarzy i rączkach znać było smugi sadzy.Tuliła dosiebie dużą, szmacianą lalkę.Ratunku! Tato, oni tu idą.Ratuj mnie!- Soledad, moja malutka - szepnął Lloyd drżącym głosem, całkowicie nieświadomtego, co dzieje się wokół, zatoru drogowego, wyjących samochodów, rozkrzyczanych ludzi.-Soledad.Ty przecież nie żyjesz!Nagle poczuł piekący ból, jakby coś przypalało mu bok.Instynktownie odskoczył,dobył miecza i obracając się wokół własnej osi, ciął na odlew.Wężowy łepek na grubej szyiupadł na asfalt, trzepocąc się jak ryba.Szermierz otrzezwiał, złudzenie prysło.Nigdzie nie było żadnej dziewczynki.Naprzeciw niego wznosiły się natomiast dziesiątki połyskliwych węży barwy atramentu,wyrastających z pulsującego korpusu.Odcięta głowa pełzła po jezdni, zapewne dążąc dowessania się z powrotem w cielsko Smoka.Lloydowi pociemniało w oczach z bólu.Skulił się, przycisnął do ciała lewą rękę.Wmiejscu, gdzie potwór dotknął jego płaszcza, materiał strzępił się w dłoni.Złote jabłkowypadło ze zniszczonej kieszeni, potoczyło się po ulicy.i rozsypało w migocący pył.Stwór zamarł ze zdumienia.Oszussssst! Oszukałeś nasss!- A więc jesteśmy kwita - warknął szermierz.Ogarnęła go wściekłość.- Jak śmieszzaglądać do moich wspomnień, ty nędzna, parszywa kanalio?!Zabijemy cię! Będzieszszsz konał długo i boleśnie!- A podejdzże tu i spróbuj.- Lloyd Dark roześmiał się gardłowo.Oczy lśniły muniebezpiecznie jak osaczonemu wilkowi.- Tanio swojej skóry nie sprzedam.Setka łbów wystrzeliła naprzód.Mag skoczył wysoko w górę, co najmniej metr ponadolbrzymie smocze cielsko.Przez ułamek sekundy szybował nad potworem, podczas gdypaszcze z rozpędu gryzły powietrze w miejscu, gdzie stał przed chwilą.Kiedy głowy połapałysię w sztuczce i skierowały w górę, szermierz opadał już na dół, tnąc przez kilkanaście szyjnaraz jak przez masło.Cuchnąca posoka bryznęła na wszystkie strony.Smocze łby jeden podrugim uderzały o asfalt z lepkim plaśnięciem.Szermierz gwizdnął.Rozległ się głuchy warkot.Lloyd wylądował ciężkimi butami wprost na foteluswojego wiernego harleya.Smok zaczął przerazliwie skrzeczeć, pączkować nowymigłówkami i kończynami, ale już nie zdążył dopaść przeciwnika.Mag ruszył naprzód nastojąco
[ Pobierz całość w formacie PDF ]