[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiedział, że takie białe róże rosną pod murem świątyni Al-Kaba, w głębokich, żyznych bruzdach, do którychpielgrzymi wylewają wodę i wino jako ofiarę dla bogów.Czyżby sama je tam zerwała?Ale przecież za coś takiego można zapłacić głową.Uśmiechnął się.Dhermia to zauważyła.- O, widzę, że jesteś zadowolony! I nie śpisz, strażniku.To świetnie! Bo jest coś, o czym chciałabym z tobąporozmawiać.Przestał się uśmiechać.Usiadła tam gdzie zwykle, na niskiej ławie, która służyłateż jako stolik na daktyle, oliwki, orzechy i wino, któreDhermia przynosiła Jahizowi.Patrzył, jak nalewa wino i podaje mu.Napój spływał pobrodzie.Jahiz na pół siedział oparty o wysokie poduszki.Nogi miał okryte, puchar trzymał przy sobie pod kołdrą.181Dhermia podeszła bliżej, Jahiz musiał zamknąć oczy.Poczuł, że ona przesuwa koniec języka po śladach, jakiezostawiło wino.Oblizała jego wargi, potem szyję, ssałacienką tkaninę koszuli, która też została poplamiona.Musiał zaczerpnąć powietrza i wciągnął do nosa jejintensywny zapach.Perfumy były ciężkie i oszałamiające,jak opium lub piżmo.Jęknął.Jej mokre włosy opadły mu na policzki, niczym grubewęże oplatały nagą szyję.Dhermia dotknęła wargami jego ust.Serce Jahiza biło mocno w oczekiwaniu na to, co sięstanie dalej.- Trzymaj mnie - wykrztusiła niczym opuszczonedziecko.Nie mógł oddychać.Jej wargi były zdumiewającomiękkie.Poczuł na swojej skórze jej nagie piersi, ubranie zsunęłosię z ramion.Zdziwiony uświadomił sobie, że ona nie gra.%7łe to nie jest jakaś nowa sztuczka, zabawa mająca gopozbawić resztek dumy.Azy Dhermii były prawdziwe.Spływały po jego twarzy tam, gdzie przedtem płynęłowino.Wtedy podniósł jedną rękę i delikatnie głaskał ją poplecach.Ona jęczała i wciąż mocno ssała jego górną wargę.Jahiza przeniknął dreszcz, ale uległ, pogrążył się wgłębokim, nie mającym końca pocałunku.Dotykał jejjęzyka, bawił się nim, odpychał go.Dhermia chciałaodwrócić głowę, żeby zaczerpnąć powietrza, ale jej182nie pozwolił.Ręka, która opuściła puchar, zagarnęła jejubranie i uniosła w górę.Dhermia oparła kolano przy jegobiodrze i krzyknęła, gdy zmusił ją, by się na nim położyła.Puchar opierał się teraz o jej biodro i boleśnie uwierał jegocoraz bardziej rozgorączkowane ciało.Jahiz wybuchnął głośnym, nieprzyjemnym śmiechem.Odepchnął od siebie kobietę i odrzucił mokrą terazpościel.- Patrz, ty nienasycona babo! Patrz, co cię czeka!Puchar leżał na łóżku niczym nie przykryty, tylko trzypalce zaciskały się na jego brzegu; kostki palców pobielały.Członek Jahiza był czerwony, złowrogi.Zmiech mężczyzny przetoczył się przez na pół przytomnymózg Dhermii.Ale nie ustąpiła, usiadła na mężczyznie okrakiem ikołysała się, zawodząc, aż on odrzucił głowę w tył i znowuobiema rękami chwycił puchar.Potem uniósł go do ustDhermii, jakby proponował, żeby się napiła.W jego oczach jednak było szyderstwo, tylko szyderstwo.Kiedy gęsty strumień nasienia napełnił jej ciało,zobaczyła błysk w jego oczach, widziała, że ostre zębywbijają się desperacko w wargi, które dopiero co całowała.Dhermia zsunęła się na podłogę, gdzie skuliła się jakpłód, i nie usłyszała nawet brzęku pucharu, który upadł nakamienną posadzkę tuż przy jej uchu.17Ciało Dhermii pulsowało bólem.Lampa, którą przyniosła, nigdy nie została zapalona.Ciemność z pustyni wdarła się do pokoju, ale tutaj niebyło rozgwieżdżonego nieba.Okna zostały zasłonięte.Zciana zdawała się mokra i jakby przepoco-na, gdy się o niąoparła, żeby wstać.Kręciło jej się w głowie, kiedy potykając się, szła dostolika, na którym zostawiła lampę.Nie dotykała łóżka, wiedziała jednak, że Jahiza nie ma.W ogóle nikogo nie było w tym pokoju, nawet powietrzenie drgnęło.Dotarła do drzwi, wiedziała, że na zewnątrz na pewnopalą się pochodnie.Dalej stoją wartownicy.Jahiz nie mógłsię koło nich przemknąć, a był zbyt osłabiony, by mógł ichpokonać.Szable.Uzbrojeni wartownicy na pewno go zabili!Pobiegła, wygładzając po drodze suknię.Intensywniepachnąca wilgoć pokrywała wewnętrzną stronę jej ud, zkażdym krokiem rozmazywała się coraz bardziej, sięgała jużkolan.O, na wszystkich bogów i boginie, nasienie Jahiza z niejwypływa!Dhermia oddychała z wysiłkiem, biegnąc ku dalekimpochodniom, i nie zauważyła martwego człowieka, dopókisię o niego nie potknęła i nie runęła jak długa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]