[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A teraz.Hassan puścił jej dłoń i wybiegł z domu.Chciałem go powstrzymać, ale mi uciekł.Zobaczyłem, że biegnie na wzgórze, to, na którym dawniej się bawiliście.Biegi, aż się kurzyło.Nie goniłem go.Cały dzień siedziałem przy Sanaubar, aż niebo z błękitnego stało się purpurowe.Zapadła noc, księżyc oblał swym blaskiem chmury, a Hassan nie wracał.Sanaubar płakała.Mówiła, że źle zrobiła, przychodząc tu, może jeszcze gorzej, niż uciekając.Zmusiłem ją, żeby została.Wiedziałem, że Hassan wróci.Wrócił dopiero następnego dnia rano.Był zmęczony, znużony, jakby w ogóle nie kładł się spać.Uścisnął oburącz dłoń Sanaubar i powiedział jej, że może płakać, jeśli chce, ale nie musi: że teraz jest u siebie w domu, wśród swoich.Dotknął blizn na jej twarzy i powiódł palcami po jej włosach.Hassanowi i Farzanie udało się ją wyleczyć.Wykarmili ją, odczyścili jej strój.Umieściłem ją w jednym z pokoi na piętrze.Czasem, gdy wyglądałem do ogrodu, widziałem Hassana i jego matkę, jak rozmawiali, klęcząc obok siebie i zbierając pomidory albo przycinając różany krzak.Pewnie usiłowali nadrobić stracony czas.O ile wiem, ani razu nie zapytałjej, gdzie była i czemu uciekła, ona zaś też o tym nie mówiła.No cóż, o pewnych rzeczach lepiej nie opowiadać.Zimą, ale ciągle w tym samym roku, to właśnie Sanaubar przyjęła na świat Hassanowego syna.Śnieg jeszcze nie spadł, ale zimowe wiatry wiały już po ogrodzie i podwórzu, łamiąc kwiaty, wzniecając tumany zeschłych liści.Pamiętam dokładnie, jak Sanaubar wyszła z chatki, trzymając wnuka– 175 –– cały był opatulony w wełniany koc.Stała rozpromieniona pod ciężkim, szarym niebem, łzy płynęły jej po policzkach, przejmujący wiatr targał jej włosy.Trzymała chłopca, jakby już nigdy nie chciała wypuścić go z rąk.Podała go Hassanowi, on podał go mnie, a ja odśpiewałem w maleńkie uszko modlitwę Ajat-ul-kursi.Dali mu na imię Sohrab na cześć, jak wiesz, Amir-dżan, ulubionego bohatera Hassana z Szahname.Był to śliczny chłopczyk, słodki jak miód, usposobienie odziedziczył po ojcu.Żałuj, że nie widziałeś go z Sanaubar, Amir-dżan.Stał się dla niej pępkiem świata.Szyła mu ubranka, robiła zabawki z kawałków drewna, szmatek i suchej trawy.Gdy chorował, nie spała całymi nocami i pościła przez trzy dni.Paliła za niego isfand w tygielku, aby odczynić nazar, urok.Gdy Sohrab miał dwa lata, zacząłnazywać ją „Sasa".Byli nierozłączni.Sanaubar dożyła jego czwartych urodzin, a potem któregoś ranka po prostu się nie obudziła.Sprawiała wrażenie spokojnej, jakby wcale nie miała już nic przeciwko śmierci.Pochowaliśmy ją na cmentarzu na wzgórzu, tym z granatowym drzewem.Odmówiłem za nią modlitwę.Hassan bardzo przeżył jej stratę – zawsze bardziej boli stracić coś, co się miało, niż od początku tego nie mieć.Jeszcze bardziej przeżył to mały Sohrab.Chodził po domu i szukał swojej „Sasy".Ale wiesz, jak to dzieci –szybko zapomniał.Wtedy – był już pewnie rok 1995 – Szorawi zostali pokonani i wypędzeni z Afganistanu.Kabul przeszedł w ręce Massuda, Rabbaniego i mudżahedi-nów.Dopiero teraz zrobiło się naprawdę strasznie, gdy jedni walczyli z drugimi.Nie byliśmy pewni dnia ani godziny.Uszy przyzwyczaiły się do świstu pocisków, odgłosów strzelaniny, oczy – do widoku ludzi wykopujących ciała z gruzów.Amir-dżan, w tamtych dniach Kabul był chyba prawdziwym piekłem na ziemi.Ale Allach nas strzegł.WUazir Akbar Chan walki nie były tak zaciekłe jak gdzie indziej.Gdy ostrzał rakietowy słabł, a strzelanina nieco przycichała, Hassan brałSohraba do zoo, by oglądać lwa Marżana, albo do kina.Hassan nauczyłsyna strzelać z procy; w wieku lat ośmiu Sohrab doszedł w tym do wielkiej wprawy.Stawał na tarasie i potrafił strącić szyszkę, ustawioną na wiadrze po drugiej stronie podwórka.Ale Hassan nauczył go też czytać i pisać – nie pozwolił, by jego syn dorastał w analfabetyzmie jak on sam.Bardzo przywiązałem się do tego chłopca – w końcu przy mnie stawiał pierwsze– 176 –kroki, wymówił pierwsze słowa.Kupowałem Sohrabowi książki dla dzieci w takiej księgarni koło kina Park -ją pewnie też już zniszczyli.Sohrab połykał je jedna po drugiej.Bardzo przypominał mi w tym ciebie, Amir-dżan, ty też uwielbiałeś czytać, gdy byłeś mały.Czasem czytałem mu przed zaśnięciem, zadawaliśmy sobie zagadki, uczyłem go karcianych sztuczek.Bardzo za nim tęsknię.Zimą Hassan brał syna na turnieje latawców.Oczywiście nie było już takich zawodów jak dawniej, wszyscy bali się za długo zostawać poza domem, ale pojedyncze turnieje jeszcze się zdarzały.Hassan brał Sohraba na ramiona i biegli tak po ulicach, włazili na drzewa, by zdejmować latawce.Pamiętasz, Amir-dżan, jak Hassan świetnie łapał latawce? To mu zostało.Pod koniec zimy Hassan i Sohrab wieszali zdobyte latawce na ścianach sieni-jak obrazy.Opowiadałem ci już, jak wszyscy cieszyli się, gdy w roku 1996talibowie zajęli Kabul i położyli kres codziennym walkom? Pamiętam, jak wróciłem tego wieczoru do domu i zastałem Hassana w kuchni.Słuchałradia.Był zafrasowany.Zapytałem go, co się stało.Pokręcił głową.– Rahimie Chanie, niech Bóg ma teraz w opiece Hazarów – powiedział.– Ale wojna już się skończyła, Hassan – odpowiedziałem.– A skoro tak, Inszallach, to czeka nas szczęście i spokój.Bez rakiet, bez zabijania, bez pogrzebów!Ale Hassan tylko wyłączył radio i zapytał, czy jeszcze czegoś nie potrzebuję, bo idzie spać.Kilka tygodni później talibowie zakazali turniejów latawców.A dwa lata później, w roku 1998, dokonali masakry Hazarów w Mazar-i-Szarif.17Rahim Chan powoli rozprostował nogi i oparł się o nagą ścianę ostrożnym, powolnym ruchem kogoś, komu każdy ruch sprawia nieznośny– 177 –ból.Na zewnątrz rżał osioł, ktoś kogoś nawoływał po urdyjsku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]