[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nic nie rozeznał i na krok jeden, że Hanka omackiem prawie sięwlekła od topoli do topoli, odpoczywała często, z przerażeniem na-słuchując tych głosów.Pod jakąś topolą czerniał przyczajony zajączek, któren na jej widokrymnął w zawieję, że go porwała jakby w pazury, aż bek się rozległbolesny w kurzawie.Patrzała za za nim z politowaniem, bo już ru-chać się nie mogła, przyginała się coraz niżej i ledwie nogi potrafiławyciągać ze śniegu, tak ją przygniatało to brzemię, iż zdawałosię jej chwilami, jako dzwiga na sobie zimę, śniegi, wichry, całyświat zgoła i że zawsze tak szła śmiertelnie wyczerpana, led-wie żywa z utrudzenia, z okrwawioną, przesmutną duszą w sobie,174Chłopi - część 2- Zimai zawsze do końca świata tak wlec się będzie, zawsze.Strasznie sięjej dłużyło, droga jakby nie miała końca, a ciężar tak przygniatał,iż coraz częściej przywierała pod drzewami i coraz dłużej siedziałaomroczona, na pół przytomna, chłodziła śniegiem rozpalona twarz,przecierała oczy, trzezwiła się, jak mogła, a wciąż jakby zapadałana samo dno tej rozkrzyczanej, lutej rozwiei żywiołów.Jeno po-płakiwała żałośnie, łzy same się lały tryskając z tych najgłębszych,utajonych smutków człowieczych, z samego dna serca rozdartego,z tego skrzybotu ginących bez ratunku, czasem zaś, ale rzadko, bozapominała o wszystkim, modliła się, szeptała pacierze jękliwymgłosem, ćwierkała je w sobie porwanymi słowy kiej ten ptaszekmarznący, któren tylko kiejś niekiej zatrzepie skrzydłem, a że już mocynijakiej nie ma, to przysiada, tuli się, piuka i wraz zapada w corazgłębszą senność!Drgała naraz porywając się z miejsca wystraszona, zdało się jej bo-wiem, iż słyszy jakieś płakania i przyzywy dziecińskie, jakby to jejPietruś wołał!I biegła znowu całą mocą, potykała się o zwały, plątała w zaspach,a szła gnana trwogą o dzieci, która wstała w niej z nagła i kieby bi-czem popędzała, że już nie czuła zmęczenia ni zimna.Z wiatrem dobiegło ją jakieś dzwonienie, brzęk orczyków i głosyludzkie, ale tak rozpadłe, że choć przystanęła nasłuchując, nie ze-brała ni słowa, ktoś jednak jechał za nią i był coraz bliżej, aż sięwyłoniły z kurzawy łby końskie.- Ojcowe! - szepnęła dojrzawszy białą łysicę zrebicy i ruszyła nieczekając.Nie omyliła się, Boryna to powracał ze sądów z Witkiem i Jambro-żym; jechali z wolna, gdyż przez zaspy ledwie się było można prze-kopać, a nawet w gorszych miejscach musieli kanie przeprowadzaćza uzdy; snadz byli niezgorzej napici, bo rajcowali z prześmiechamigłośnymi, a Jambroży często podśpiewywał po swojemu, nie baczącna zamieć.175Władysław Stanisław ReymontHanka ustąpiła z drogi, naciągając chustkę barzej na oczy, ale mimoto stary przy wymijaniu poznał ją zaraz z pierwszego rzutu i przy-łożył koniom po bacie, by prędzej przejechać, szkapy poderwałysię z miejsca i wnet utknęły w nowej zaspie; wtedy obejrzał sięi wstrzymał konie, a gdy się wyłoniła z kurzawy i zrównała z saniami,powiedział:- Zwal drzewo w półkoszki, przysiądz, podwiezę cię.Tak była nawykła do ojcowych przykazów, że spełniła wszystko bezwahania.- Bylicę zabrali Bartek, siedział ano pod drzewem i płakał, jadą zanami.Nie odrzekła, zapatrzona ponuro w mątwę nocy i kurzawy, jaka sięsrożyła dookoła, siedziała skulona na przednim siedzeniu dygoczącz utrudzenia i nie mogąc jeszcze myśli pozbierać, a stary przyglądałsię jej długo i uważnie.Zmizerowana była, że aż litość brała patrzećna jej twarz wychudzoną, siną, poodmrażaną, oczy miała zapuchłeod płaczów, a usta zacięte boleśnie, trzęsła się cała z umęczenia i zim-na, próżno obtulając w podartą chuścinę.- Powinnaś się ochraniać, w takim stanie nietrudno o chorobę.- A któż to za mnie zrobi? - szepnęła cicho
[ Pobierz całość w formacie PDF ]