[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pewnego popołudnia prosto ze sklepu monopolowegoskierowałem się do Nicole.Niosłem ze sobą karton z 6 bu-telkami piwa i flaszkę whisky.Znów pokłóciliśmy się z Ly-dią i postanowiłem spędzić noc z Nicole.Szedłem sobiespokojnie, odrobinę już wstawiony, kiedy usłyszałem, jakktoś podbiega do mnie z tyłu.Odwróciłem się.To była oczy-wiście Lydia. Ha! wykrzyknęła. Ha!Wyrwała mi z ręki torbę z alkoholem i zaczęła wyciągaćbutelki piwa.Roztrzaskiwała jedną po drugiej na chodniku.Eksplodowały z hukiem.Santa Monica Boulevard jest bar-dzo ruchliwym miejscem.Właśnie zaczynał się popołu-dniowy szczyt.Wszystko to działo się tuż przed drzwiami100Nicole.W końcu Lydia doszła do butelki whisky.Uniosła jądo góry i wykrzyknęła triumfalnie: Ha! Miałeś zamiar to wychlać, a potem ją PIE-PRZY!Roztrzaskała whisky na chodniku.Drzwi do Nicole byłyotwarte i Lydia wbiegła po schodach.Nicole stała u szczytuschodów.Lydia zaczęła okładać Nicole swoją wielką torbąna długim pasku.Wywijała nią z całych sił. To mój facet! Mój! Trzymaj się od niego z daleka!Po chwili przebiegła obok mnie i wypadła na ulicę. Dobry Boże! wykrzyknęła Nicole. Kto to był? Lydia.Daj mi miotłę i dużą papierową torbę.Wróciłem na ulicę i zacząłem zmiatać odłamki szkła,wrzucając je do torby.Tym razem ta dziwka posunęła się zadaleko, pomyślałem.Pójdę kupić kilka flaszek.Zostanę nanoc z Nicole, może nawet na kilka nocy.Stałem pochylony, zbierając okruchy szkła, kiedy usły-szałem za sobą dziwny dzwięk.Obejrzałem się.Za kierow-nicą potwora" siedziała Lydia.Jechała chodnikiem prostona mnie, z prędkością jakichś 30 mil na godzinę.Odskoczy-łem na bok i wóz przemknął może o cal ode mnie.Doje-chała chodnikiem do pierwszej przecznicy, sturlała sięz krawężnika, pomknęła dalej ulicą, na najbliższym skrzy-żowaniu skręciła w prawo i już jej nie było.Wróciłem do zmiatania szkła.Kiedy wszystko jużuprzątnąłem, sięgnąłem do swojej papierowej torby i zna-lazłem jedną nieuszkodzoną butelkę piwa.Wyglądała bar-dzo dobrze.To piwo było mi naprawdę potrzebne.Miałemjuż zdjąć kapsel, kiedy ktoś wyrwał mi butelkę z ręki.Toznów Lydia.Podbiegła do drzwi mieszkania Nicole i rzuci-101ła butelką w ich oszkloną część.Cisnęła ją z taką siłą, że bu-telka przeszła przez szybę jak pocisk, nie roztrzaskującszkła, tylko zostawiając niewielki, okrągły otwór.Lydia oddaliła się biegiem, a ja wszedłem po schodach.Nicole nadal tam stała. Na Boga, Chinaski, idz sobie, zanim ona wszystkichpozabija!Odwróciłem się na pięcie i zszedłem po schodach.Lydiasiedziała w swoim aucie z włączonym silnikiem.Otworzy-łem drzwi i wsiadłem.Odjechała.%7ładne z nas nie powie-działo ani słowa.24Zacząłem dostawać listy od pewnej dziewczyny z Nowe-go Jorku.Miała na imię Mindy.Wpadło jej w ręce kilkamoich książek, ale najbardziej podobało mi się w jej listachto, że rzadko wspominała o literaturze, co najwyżej po to,by podkreślić, że sama nie jest pisarką.Pisała dość ogólni-kowo, głównie o mężczyznach i seksie.Miała 25 lat, nie uży-wała maszyny do pisania, a charakter jej pisma świadczyło osobowości silnej, niepozbawionej rozsądku i poczuciahumoru.Chętnie jej odpisywałem i zawsze mnie cieszyło,gdy znalazłem w skrzynce list od niej.Większość ludzi lepiejpotrafi wypowiedzieć się w listach niż podczas rozmowy,a niektórzy potrafią pisać wręcz literackie, skrzące się po-mysłami listy, ale gdy spróbują napisać wiersz, opowiadanielub powieść, stają się pretensjonalni.Mindy przysłała mi pózniej kilka swoich zdjęć.Jeśli102wiernie przedstawiały jej liczko, była całkiem, całkiem.Pi-sywaliśmy do siebie jeszcze przez kilka tygodni, a potemwspomniała, że wkrótce wezmie dwa tygodnie urlopu. Może przylecisz tutaj? zaproponowałem. Zgoda.Zaczęliśmy do siebie telefonować.W końcu podała midatę i godzinę swego przylotu do Los Angeles. Wyjadę po ciebie na lotnisko obiecałem. Nicmnie nie powstrzyma.25Pamiętałem o tym spotkaniu.Nigdy nie miałem proble-mów z doprowadzeniem do rozstania z Lydią.Byłem z na-tury samotnikiem, zadowolonym z tego, że żyję z kobietą,jadam z nią, sypiam, spaceruję ulicami.Nie pragnąłem roz-mów ani wypraw dokądkolwiek, chyba że chodziło o wyści-gi konne lub mecze bokserskie.Nie rozumiałem telewizji.Wydawało mi się głupie, żeby płacić za pójście do kina, sie-dzieć tam pośród obcych i wspólnie coś z nimi przeżywać.Przyjęcia przyprawiały mnie o mdłości.Nienawidziłem tychgierek, intryg, flirtów, pijaków-nieudaczników i hord zwy-kłych nudziarzy.Tymczasem przyjęcia, tańce i banalne pogaduszki wprostelektryzowały Lydię.Uważała się za dziewczynę niezwykleatrakcyjną.Tyle że zbytnio się z tym obnosiła.Tak więc na-sze kłótnie często brały się stąd, że moje pragnienie: żad-nych ludzi", kolidowało z jej pragnieniem: jak najwięcejludzi, i to jak najczęściej".103Na kilka dni przed przyjazdem Mindy zabrałem się dowywołania sprzeczki.Leżeliśmy w łóżku. Lydio, Jezus Maria, dlaczego jesteś taka tępa? Czynie rozumiesz, że jestem odludkiem? Muszę taki być, żebypisać. Jak możesz dowiedzieć się czegoś o ludziach, skorosię z nimi nie spotykasz? Wszystko już o nich wiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]