[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szkarłatny demon zatopił kły u ich nasady, jednocześnie szarpiąc jepazurami.Bez wysiłku, jakby łamał gałązki małych drzew.Oderwane skrzydła padły na kamienie.Trzepotały chwilę jaklatające ryby, wreszcie zesztywniały zalane czarną krwią.Basiliskos zawył z bólu, aż z okolicznych zboczy zeszły grzmiącelawiny.Próbował strącić demona z grzbietu, ten jednak niepuszczał.Zatopił zęby w świeżej ranie i oderwał wielki kawał skóry.Spadł dopiero wtedy, gdy gadzina strąciła go ogonem, niczymmaczugą waląc przez łeb.Stwór poturlał się, na kilka długich chwiltracąc orientację.Mniejszy łebek trzasnął o kamień, aż cośchrupnęło.Z rozciętych narośli jęła sączyć się żółta ropa.Cesarz węży wykorzystał tę okazję.Przebiegł po grzbiecie swegowroga, tłukąc go zrogowaciałymi łapami po głowach.Zarazzawrócił, obracając pysk w stronę ofiary.Wytężył całą swą mocpiekielnego spojrzenia, starając się zniewolić demona.Widmowyłeb basiliskosa urósł do rozmiarów wozu zaprzężonego w dwa woły,świetlista paszcza zatopiła kły w umyśle przeciwnika.Ten jednak znów pokazał, że nie imają się go żadne wężowesztuczki.Poderwał się, po czym jak zapaśnik skoczył na karkjaszczura.Pochwycił go i jął dusić.Basiliskos zaczął gwałtownie wywijać ogonem, by strącić z grzbietuswojego prześladowcę.* * *Jeszcze tego samego wieczoru, gdy ustały walki pod cytadelą,Strategos Aleksy Komnen kazał przyprowadzić wszystkichocalałych murarzy.Rzemieślnicy zeszli się popędzani przezklibanophoroi, niepewni, co ich czeka.Szybko jednak ich obawyznikły szło tylko o robotę. Aapać za kamienie, co tam na kupie leżą komenderował jeden zdomestikosów Komnena. Przenieście je tu, a pózniej zrobiciemur.Tak jak idzie ta linia, od skał aż do tamtej ściany.Podwójniegruby, coby Turki nie miały jak wyjść ze środka.Chyba że se, diabłyjedne, skrzydła doprawią&Murarze bez ociągania zabrali się za swoją robotę.Jedni mieszaliwypalony wapień z wodą i piaskiem na zaprawę, drudzy chwycili załopaty i jęli kopać rów pod fundamenty.Szło to niesporo, więcdomestikos zapędził do pracy także przyglądających się temuhultajów z oddziału ogniowego.Ci klęli z początku, jednak gdychwycili za narzędzia, bramy cytadeli szybko otoczył rów głęboki pokolana za płytko, by zapewnić stabilną konstrukcję jakiejkolwiekbudowli, ale nie było czasu na solidne rzemiosło.Zanim zapadła noc, przed bramą cytadeli wyrósł mur wysoki nadwu chłopa, gruby na krok.By wznieść tę konstrukcję, trzeba byłorozebrać dwa niewielkie budynki, ale ludzi do roboty nie zbrakło.Wieczorem Aleksy Komnen kazał wezwać cieśli.Mistrzowie, mającza materiał drewno pozciągane z całego miasta, wznieśli pozewnętrznej stronie muru pomost, po którym mogli poruszać sięłucznicy.Turcy już nie mieli szans, by przeprowadzić z cytadeli szybki iniespodziewany atak.To był jednak najmniejszy problem dla obrońców Antiochii. Zobacz, kuternoga! Zobacz, moc ich! Tylko patrzeć, jak zaatakują.Może nawet tej nocy.Kalikst zatoczył szeroko ramieniem, patrząc na światła setek ogniskprzed miastem.Przy każdym grzało się dziesięciu albo i więcejTurków i arabskich Saracenów.Pośrodku obozowiska stał zdobny irzęsiście oświetlony namiot atabega Mas uda, wodza armii spodsztandaru Mahometa. Do miasta nie wlezą& Ale głodem nas wezmą. Gdzie głodem? zarechotał Wielka Pięść. Ano głodem powtórzył Kalikst. Słyszałem, jak gadał Strategosze swoimi.Kazał jadło z całej Antiochii zgromadzić, znaczy to, comożna do składu zebrać.Zboże, wino, wędzone albo suszonemięsiwo.Oliwę.%7łelazne zapasy dla wojska.A myśmy tyle tego jużzeżarli i wychleli, kiedy się zdawało, że zwycięstwo nasze! A ilewdeptaliśmy w ziemię, ile wina się polało& Miesiąc i będziemygłodować.Ta nowina wielce zafrasowała Nicetasa.Drab pomarkotniał,dochodząc do słusznego wniosku, że jednak zawsze lepiej być potej drugiej stronie muru.Zapolować można, a jak będzie jużnaprawdę zle nawiać.Z własnym oddziałem czy też bez niego.* * *Purrhos uciekał.Biegł, nie oglądając się za siebie, co sił w nogach,byle dopaść grupy wysokich i ciasno zbitych skał.Całonocna walka nie przyniosła rozstrzygnięcia.Basiliskos był zbytpowolny i za mało zwinny, aby zwyciężyć czerwonego demona.Czasem grzmotnął go łapą.Kilka razy sieknął pancernym ogonem.Jednak jego najsilniejsza broń paraliżujące spojrzenie niedziałała.Szkarłatna bestia, mimo swoich przewag, mimo że byłanadspodziewanie zwinna i szybka, również nie potrafiła zakończyćtego starcia.Jaszczur miał grubą skórę pokrytą kolcami i łuskami,pod nią wiły się stalowe więzy mięśni.Duszony, szarpany, gryzionywciąż tkwił niemal bez ruchu, wywijając ogonem.Oba stwory kotłowały się do brzasku, bez utraty tchu wymieniającciosy, strzykając jadem, wyjąc i charcząc.Na nic to.%7ładen nie byłw stanie osiągnąć przewagi.Gdy znad szczytów wyjrzały pierwsze promienie słońca, wniewielkim łebku Purrhosa odezwał się od legły głos niczym świstpowietrza: Tak go nie zabijesz.Idz między skały.Czerwony demon posłuchał szeptu.Jął biec w stronę kamiennychfilarów strzegących wejścia do niewielkiego wąwozu.Gdy do nich dotarł, wiedział już, co ma robić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]