[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pierwszy, jak wyminął ich, trąbiąc i spychając z drogi, czarny samochód dyplomatyczny, zeSlote'em śmiejącym się na przednim siedzeniu i machającym ręką do Natalii i Byrona.Idrugi, już koło zakrętu, skąd widać było kościół w Kantorowiczach, gdy Mark Hartleypodszedł do niego i wziął go pod rękę, mówiąc:- Ja jestem Mark Hartley, i oj, jaki ja jestem dobry chrześcijanin! - Uśmiechnął sięprzy tym do Byrona ustami pokrytymi kurzem i wykrzywionymi strachem.Znienacka z lasu wyłoniły się niemieckie armaty i niemieckie załogi.Haubice byływiększe od polskich i sprawiały wrażenie nowocześniejszych i lepiej skonstruowanych.%7łołnierze w czystych mundurach feldgrau i budzących przerażenie hełmach Wehrmachtu stalispokojnie przy działach, przyglądając się idącym.Byron z ogromną ciekawością oglądałhitlerowskich artylerzystów.Hełmy nadawały im grozny, wojowniczy wygląd, ale większośćz nich stanowili ludzie młodzi, z takimi samymi germańskimi twarzami, jakie chłopakzapamiętał z Monachium i Frankfurtu.Wielu nosiło okulary.Trudno było uwierzyć, że są toci sami zbrodniarze, którzy zalewają Warszawę potopem ognia i stali, podpalają kobiety wciąży, odstrzeliwują dzieciom ręce i nogi i zmieniają w ruinę piękną metropolię.Byli to poprostu młodzi ludzie w żołnierskich ubraniach i groznych hełmach, stojący wokół, wcienistym lesie, wśród miłych śpiewów ptaków i koników polnych.Na początku Niemcy traktowali uchodzców lepiej niż to czynili Polacy.Zaprzężona wkonie cysterna - wielki, pomalowany oliwkowo cylinder na kołach - stała na drodze kołokościoła, a żołnierze czekali z blaszanymi kubkami, zaganiając spragnionych do kolejki.Stamtąd inni wojskowi poprowadzili uchodzców do nowych, czystych, szarych ciężarówek naczarnych, terenowych oponach, tak odmiennych od brudnych, zniszczonych polskich maszyn.Oficerowie Wehrmachtu w dobrze skrojonych płaszczach i w górę zagiętych czapkach zdaszkiem, rozmawiali z dyplomatami skupionymi koło stojącego przy drodze stołuprzyjaznie, choć wyraznie protekcjonalnym tonem.Kiedy kolejna grupa narodowościowazbliżała się do ciężarówek, jej ambasador lub charge d'affaires podawał siedzącemu za stołemżołnierzowi w okularach wypisaną na maszynie listę.Niemiec wywoływał nazwiska iuchodzcy kolejno wsiadali do ciężarówek, które, w przeciwieństwie do polskich, wyposażonebyły w drewniane ławki.Polacy nie interesowali się listami imiennymi.Teraz nie byłotłoczenia się, ani nieporządku.%7łołnierze ze śmiechem podawali matkom dzieci i czekali wpogotowiu ze stołeczkami, by pomóc wsiadać starszym osobom.Koło polowego ambulansu zwymalowanym czerwonym krzyżem sanitariusze rozdawali środki wzmacniające.Dwóchżołnierzy z kamerami fotograficznymi i filmowymi kręciło się wśród tego wszystkiego,utrwalając na kliszach dowody dobrego traktowania obywateli państw neutralnych przezNiemców.Jeszcze nie zakończył się załadunek, gdy armaty koło kościoła wystrzeliły salwą,od której zatrzęsła się ziemia.Zegarek Byrona wskazywał minutę po trzeciej.- Nieszczęsna Warszawa - westchnęła Natalia.- Nie mów - odezwał się Mark Hartley ochrypłym szeptem.- Nie mów w ogóle nic,zanim się z tego nie wydostaniemy.Siedzieli we trójkę z Byronem na ostatniej ławce ciężarówki, skąd mogli wyglądać nazewnątrz.- Spójrzcie na Slote'a! - powiedziała Natalia.- Bierze od Niemca papierosa i do tego,na miłość boską, jeszcze się śmieje! To wprost nie do wiary.I ci wszyscy niemieccyoficerowie w długich płaszczach i wygiętych w górę czapkach.Wyglądają dokładnie tak, jakna zdjęciach.- Boisz się? - spytał Byron.- Teraz, gdy to już się stało, chyba nie.Nie wiem czemu.Wydaje mi się, jakbym śniła.- Co za sen! - powiedział Hartley.- To zresztą powinien być tylko sen.Jezu Chryste!Ten oficer, który rozmawiał ze Slote'em, idzie tutaj.Hartley położył dłoń na kolanie Byrona.Oficer, młody blondyn z dobrodusznym uśmiechem, podszedł prosto do Byrona,odzywając się po angielsku z miłym akcentem, powoli i precyzyjnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]