[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rzeczywiście był harcerzem idziałaczem harcerstwa, które w pewnym stopniu odrodziło siępo 1956 roku.Studiował na Politechnice Warszawskiej i wła-śnie uzyskał absolutorium przed dyplomem.Do jego obowiąz-ków nale\ało m.in.przywo\enie drzewa z lasu na u\ytek naszejkuchni.Trzeba było to robić w dwie osoby, co 2 3 dni.Harcerzdobierał sobie partnera, jechał po drzewo i przywoził je.Alenikt, kto z nim raz pojechał, nie chciał pojechać powtórnie.Dziwiło mnie to, ale gdy pytałem kolegów, dlaczego tak jest,odpowiadali: Pojedz sam, to się przekonasz.Pojechałem.Wrzuciliśmy do wozu piłę i siekiery, zaprzęgliśmykonie i wio! Powoziłem jadąc stępem. Pogoń konie do ostrego kłusa powiedział Harcerz wóz jest pusty, nie ma co ich oszczędzać, a będziemy szybciejna miejscu.Tam wypoczną czekając na nas.Pogoniłem.Zajechaliśmy na skraj lasu.Harcerz wyskoczył,rzucił mi siekierę, sam chwycił drugą oraz piłę, wszedł międzydrzewa i natychmiast zabrał się do pracy, a ja z nim.Wybrałjedno z drzew i zrąbał.Jeszcze zrąbane drzewo na dobre niezdą\yło upaść na ziemię, a Harcerz ju\ przystąpił do ścinaniadrugiego, trzeciego i kolejnych.Gdy zrąbaliśmy tyle, ile byłomo\liwe zabrać na wóz, pomyślałem, \e nale\y nam się chwilaprzerwy, jak to się mówi na papieroska.Ale \aden z nas niepalił, więc bez zwłoki przystąpiliśmy do odrąbywania gałęzi odpowalonych drzew.Po skończeniu tej pracy miałem ju\ dość185roboty bez najmniejszej przerwy i zaproponowałem nieśmiałochwilę odpoczynku wskazując na obfitość jagód, ale Harcerzpowiedział, \e najpierw musimy skończyć to, co zaczęliśmy.Zabraliśmy się więc do przepiłowania pni na krótsze odcinki,łatwiejsze do przeniesienia i uło\enia na wozie.Myślałem, \eteraz chwilę odpoczniemy, ale nie.Zaraz potem załadowaliśmypocięte pnie na wóz, a następnie to samo zrobiliśmy z odrąba-nymi gałęziami. Ju\ jest pózno, musimy jechać rzekł Harcerz i trzebabyło zapomnieć o jagodach.Gdy przyjechaliśmy na miejscechciałem pójść do kuchni i napić się wody, ale Harcerz powie-dział, \e najpierw trzeba wyładować drzewo.Po wyładowaniuzdecydował, \e trzeba je jeszcze posegregować i porządnieuło\yć.Potem wyprzęgliśmy konie i odprowadziliśmy je dostajni.Napiłem się przy okazji ich pojenia.Przy kolacji kowbojindagowany uprzednio przeze mnie na temat wyjazdów z Har-cerzem po drzewo, zapytał, a właściwie stwierdził: Teraz ju\ chyba wiesz, dlaczego nikt nie chce jezdzić zHarcerzem po drzewo?Wiedziałem.Nikt z nas, wychowanych w warunkach socjali-stycznego traktowania pracy nie był przygotowany, ani fi-zycznie, ani tym bardziej mentalnie, do wykonywania jej bezprzerwy na papieroska.Skąd u Harcerza wzięło się to od-mienne, kapitalistyczne , mo\e trochę nieludzkie, a mo\e poprostu niezwykle rzetelne podejście do pracy nie wiem.Har-cerz zaskoczył mnie raz jeszcze.Był to nasz ostatni dzień poby-tu na ranczo, z którego razem wyje\d\aliśmy.Czekaliśmy przynaszym korralu tylko na samochód, który miał nas dowiezć dostacji.Wtedy Harcerz powiedział: Dotąd nie mieliśmy czasu, \eby zmajstrować sobie jakiśstół do jedzenia.Mo\na wykorzystać ten pieniek i deski, któretam le\ą i zmajstrować fajny stół. Po co nam on? Przecie\ ju\ wyje\d\amy! odparłem. No tak, ale przyda się on tym, co nas zmieniają. Ale nawet nie zdą\ymy go skończyć, bo najdalej za półgodziny będzie samochód. Nie szkodzi.Zacznijmy, a oni sobie dokończą.186Zaimponował mi tą postawą i ostatnie chwile pobytu na ranczospędziliśmy konstruując pracowicie stół, nie dla siebie, ale dlainnych.To znaczy głównie robił to Harcerz, a ja pomagałemmu jedną ręką, bo drugą miałem w gipsie.W drodze powrotnejwypytywałem go o plany na przyszłość.Miał je sprecyzowanedo ostatniego szczegółu.Po dyplomie zamierzał pracować wwarszawskiej Stoczni Czerniakowskiej.Zabrzmiało to w moichuszach bardzo sympatycznie, bo mój ojciec był przed wojnąprzez jakiś czas dyrektorem tej stoczni.Harcerz wiedział, ilemniej więcej będzie zarabiał, i jaką sumę miesięcznie będziemusiał zaoszczędzić, by w określonym horyzoncie czasowymdorobić się mieszkania i samochodu.Był to odległy horyzont ibardzo drastyczny stopień codziennych wyrzeczeń. śadna baba nie wytrzyma z Tobą takiego re\imu ogra-niczeń finansowych wątpiłem. Mam taką, która to zaakceptowała odpowiedział.Nigdy potem nie spotkałem Harcerza i nie dowiedziałem się,jak uło\yło mu się \ycie.Inną, wyjątkową indywidualnością był Robert Urbano-wicz z Gdańska.Właśnie wygrał bardzo trudny konkurs naspikera Gdańskiej Telewizji, wymagający od kandydata, opróczmiłej aparycji i świetnej dykcji, równie\ wysokiego stopniakultury, erudycji, znajomości kilku języków, refleksu itp.Wy-grał i zamiast ekskluzywnej posady w TV wybrał kowbojowa-nie.W jego trakcie uło\ył, w pewnym stopniu wspólnie z nami,kilka piosenek nawiązujących do naszej kowbojskiej pracy,które chętnie śpiewaliśmy przy ognisku.Oto one:187Wilcza Dolina(na mel.z filmu O Cangaceiro )Na bieszczadzkich połoninachWśród zielonych szczytów górKryje Wilcza się DolinaNuci pieśń kowbojów chór.Nasze Ranczo poło\oneWśród strumieni, łąk i drzew,Tchnieniem lata rozbudzonePolskiej prerii rzuca zew.refren:O leć piosnko kowbojska,O leć przez deszcz i mgłę.Ta melodia płynie swojskaPoprzez szczyty, nocą, dniem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]