[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Unikałmo je go wzro ku. Dla mnie waż ne.Jego po tęż nym, roz dzie ra ją cym wes tchnie niem moż na by na peł nić ba lon. Po wie dział coś, co mnie wpie przy ło. Hej! Tyl ko bez ta kich wy ra zów skar ci łam go. Zde ner wo wał mnie. Czym?Zacisnął zęby, napinając mięśnie.Przez chwilę wyglądał doroślej, jak mężczyzna.Boże, jak tenczas leci! Po wie dział coś o to bie. O mnie? zdzi wi łam się. Tak.Coś zwią za ne go z sek sem.O Chryste.Wzdrygnęłam się.Istnieją słowa, których nigdy nie chcesz usłyszeć z ust małegobra cisz ka. Seks jest jed nym z nich. Aha mruk nę łam.Cole spoj rzał na mnie spod rzęs.Jego usta wy krzy wił gry mas fru stra cji. Wszyst kim moim kum plom się po do basz, ale Ja mie prze sa dził.Nie chcia łam wie dzieć, co to ozna cza ło.Za miast tego po my śla łam o tym, jak byli ze sobą bli sko. Zro zu miał, że prze sa dził, i cię prze pro sił? Tak, ale co z tego. Dużo z tego. Nachyliłam się, żeby na mnie spojrzał i wiedział, jaką wagę przykładam do tego,co mu zaraz powiem. %7łycie jest zbyt krótkie, żeby obrażać się o byle głupstwo.Jamie byłprzynajmniej na tyle odważny, żeby przeprosić.Ty też bądz na tyle odważny i wielkoduszny, żebyprzy jąć jego prze pro si ny.Przez chwilę wpatrywał się w moje oczy, zastanawiając się nad usłyszanymi słowami.Wreszcieski nął gło wą. Okej.Uśmiech nę łam się. Do brze.Kiedy znowu skupił się na rysowaniu komiksu, sięgnęłam po książkę, chcąc na chwilę przenieść siędo in ne go świa ta. Jo? Mm? Wy gu gla łem tego fa ce ta, z któ rym cho dzisz.Mal col ma Hen dry ego.Wyj rza łam zza książ ki.Mój puls na gle przy śpie szył. Dla cze go?Wzru szył ra mio na mi.Zno wu. Prawie nic o nim nie mówisz. Rzucił mi pełne dezaprobaty spojrzenie. Jest trochę za stary dlacie bie, nie uwa żasz? Nie uwa żam. Star szy od cie bie o pięt na ście lat.Cole był chy ba ostat nią oso bą, z któ rą chcia łam roz ma wiać na ten te mat. Bar dzo go lu bię.Ty też go po lu bisz. Jasne żachnął się. Już widzę, jak go poznam.Calluma spotkałem tylko parę razy, a chodziłaśz nim przez dwa lata. Nie chcę, żebyś poznawał kogoś, z kim może wcale nie będę długo chodziła.Ale mam dobreprze czu cia co do Mal col ma.Następne pytanie Cole zadał łagodnym głosem, ale usłyszałam w nim wyrazną nutę pogardy, którabyła dla mnie ni czym kula pro sto w ser ce. Dla te go, że jest na dzia ny? Nie mruk nę łam. Nie dla te go. Spotykasz się z mnóstwem dupków, Jo.Tylko dlatego, że mają forsę.Ale nie musisz. Twarz musię zaczerwieniła od frustracji i gniewu. Wystarczy, że ona cię dobija.Nie musisz spotykać sięz jakimś typem tylko po to, żebyśmy nie musieli martwić się o pieniądze.Jak tylko skończęszes na ście lat, znaj dę pra cę, żeby ci po ma gać.Sądzę, że to była najdłuższa wypowiedz Cole a w ciągu całego ostatniego roku.Poczułam się tak,jak bym do sta ła pię ścią w brzuch.Usia dłam na bacz ność.Moje po licz ki pło nę ły od wzbu rze nia. Po pierwsze, nie używaj słowa na d.Po drugie, chodzę teraz z kimś, na kim mi naprawdę zależy,i tak się po prostu złożyło, że ma pieniądze.Po trzecie, nie pójdziesz do pracy w wieku szesnastu lat.Skończysz szkołę średnią i wstąpisz na uniwersytet albo akademię sztuk pięknych, albo gdzie tamsobie chcesz.Ale prędzej zdechnę, niż wylądujesz w jakiejś gównianej pracy tylko dlatego, że nieskończysz cholernej szkoły! Na samą myśl o tym miałam wrażenie, że oddycham czystymstra chem.Cole wpa try wał się we mnie ocza mi okrą gły mi ze zdu mie nia. Jezu, wy lu zuj, Jo.To był tyl ko taki po mysł. Zły po mysł. Do bra, do bra, już zro zu mia łem.Odprężyłam się, słysząc lżejszą nutę w jego głosie.Oparłam się z powrotem o kanapę, zakrywająctwarz książ ką. Siedz i ry suj, ty wrzo dzie na tył ku.Wy dał z sie bie od głos tłu mio ne go śmie chu i od sta wił ku bek, żeby zno wu za brać się do ry so wa nia.Po mi nu cie spoj rza łam na nie go zza książ ki. Tak na mar gi ne sie& Ko cham cię, bra cisz ku. Mm, aa-cb-tsz.Domyśliłam się, że to oznaczało Mm, ja ciebie też w języku mrukliwych, zawstydzonychna sto lat ków.Uśmiech nę łam się do sie bie, moje wnę trze za la ła fala cie pła i wró ci łam do czy ta nia książ ki.7Choć był już koniec lutego, a pojutrze zaczynał się marzec, w Edynburgu nadal było lodowato.Mrozne powietrze wiało znad morza w stronę Nowego Miasta, chłoszcząc bezlitośnie pechowców,któ rzy kie ro wa li się na pół noc, nie osła nia ni przez bu dyn ki.Malcolm i ja trzymaliśmy się z dala od podmuchów lodowatego wiatru, spacerując najpierw poGeorge Street, zaglądając do sklepów z ubraniami, a potem po Frederick Street i wyłożonej kocimiłbami Rose Street, jednej z moich ulubionych ulic w Edynburgu.Roiło się na niej od restauracji,barów i butików.Zjedliśmy lunch w jednym z pubów, a potem ruszyliśmy do domu handlowegoHa rvey Ni chols na pla cu Zwię te go An drze ja. Nie, ta jest okropna powiedziałam do Malcolma przez zasłonę w przymierzalni.Przymierzyłamjuż co najmniej piętnaście sukienek i jak na razie nie trafiła się taka, która przypadłaby nam obojgu dogustu.Becca zaprosiła nas na kolację do figurującej w przewodniku Michelina restauracji MartinWi shart, więc Mal colm na le gał, żeby ku pić mi coś no we go do ubra nia. Okrop na? Dla cze go? za py tał zza ko ta ry.Nie mogłam uwierzyć, że jeszcze nie wariuje z nudów, chodząc ze mną po sklepach.Wykazywał sięwyjątkową cierpliwością.Prawdę mówiąc, miałam wrażenie, że sprawia mu to przyjemność.A możepo pro stu lu bił mnie roz piesz czać& co było uro cze.Wpatrując się w swoje lustrzane odbicie, skrzywiłam się z niesmakiem.Sukienka była takcieniutka, że prawie widać było sutki.Na dodatek była bardzo krótka i miała głębokie wycięcie naple cach.Rów nie do brze mo gła bym przy piąć so bie do pier si kart kę z na pi sem: Zwiad czę usłu gi. Po każ. Nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]